Takich wzrostów podczas dnia elekcyjnego nie widziano od 24 lat. Indeks S&P 500 wzrósł o ponad 4 procent i przebił granicę 1000 punktów. Popytu nie uruchomiły żadne dane makro, ale nadzieja związana z nowym prezydentem. Podczas sesji nie wiadomo było kto zostanie 44 przywódcą USA, ale rynki za swojego faworyta obrały młodego Obamę. Mówiono o nowym początku, a jak wiadomo amerykanie lubią marzyć. Te marzenia nieubłaganie musiały udzielić się inwestorom. Dobre nastroje niewątpliwie poprawiał ciągle spadający Libor. Jego trzymiesięczne wskazanie spadło o kolejne 15 punktów bazowych o najniższego poziomu od 9 czerwca.
Rynki podczas swoich wzrostów „normalniały”. Indeks strachu, czyli VIX mierzący zmienność, spadł o prawie 10%. Dolar miał swój najgorszy dzień na rynkach od czasu wprowadzenia euro w 1999 roku. Amerykańska waluta osłabiła się o 2,6 procent, co nie może dziwić jeżeli przypomnimy sobie o rosnącym deficycie. Zresztą Obama jest zwolennikiem kolejnego pakietu stymulującego gospodarkę. Mówi się o kwocie 175 mld dolarów, ale wydatki mogą być jeszcze większe. Słaby dolar przełożył się na rosnące surowce. Kontrakty na ropę z dostawą w grudniu urosły o ponad 10 procent, by zamknąć dzień powyżej 70 dol. za baryłkę.
Na froncie publikowanych danych nie wydarzyło się zbyt wiele. Ze skąpych informacji warto nadmienić o dynamice zamówień w przemyśle, która miała wynieść -0,8 proc., ale skończyło się na większym spadku o -2,5 proc. Wynika z tego, że w gospodarce ciągle jest źle i na szybką poprawę nie ma co liczyć. Teraz jednak nastroje są inne. Przypomniano sobie, że jest tanio i warto kupować akcje na promocji. Zresztą najbardziej rosły dwa przecenione sektory – bankowy i energetyczny. Pomagały informacje, że pieniądze z funduszu TARP zostaną skierowane nie tylko do banków, ale również do niebankowych instytucji finansowych.
Łukasz Bugaj
Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi