Komentarz poranny Piotra Kuczyńskiego, Głównego Analityka Xelion. Doradcy Finansowi.
Piątek, przed długim weekendem (w poniedziałek giełdy amerykańskie nie pracują – urodziny Martina Lutera Kinga), był dla giełd amerykańskich dniem dużej zmienności. Nie miały wpływu na tę zmienność publikowane w tym dniu dane makro. Były zresztą dosyć zróżnicowane.
Inflacja CPI spadła o 0,7 proc. m/m (oczekiwano spadku o 0,9 proc.), a inflacja bazowa nie zmieniła się. W całym 2008 roku wzrost inflacji CPI wyniósł tylko 0,1 procent i był najniższy od 54 lat. To sygnalizuje, że spowolnienie gospodarki jest naprawdę poważne, chociaż duży wpływ na ten wynik miała taniejąca ropa. Plusem było to, że inflacja nie spadła mocniej, bo odżyłby strach przed deflacją (chociaż i tak jest nadal duży). Bardzo słaby był jednak raport o dynamice produkcji przemysłowej w grudniu. Spadła aż o 2 procent (oczekiwano spadku o 0,8 proc.). Dane z listopada skorygowano w dół (z – 0,6 do – 1,3 proc.). Wykorzystanie potencjału produkcyjnego spadło do 73,6 procent (oczekiwano spadku do 74,6 procent). W czwartym kwartale produkcja spadła o 11,5 proc. Jedynym naprawdę pozytywem (chociaż niewielkim) był kosmetyczny wzrost indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan (dane wstępne w połowie stycznia). Oczekiwano niewielkiego spadku.
Rynek najbardziej czekał nie na publikacje danych makro, a na raporty kwartalne banków. Okazało się, że nie tylko Citigroup przyśpieszył publikacje raportu. Zrobił to też Bank of America, przy okazji publikując wstępne wyniki przejętego Merrill Lynch. Strata Citigroup wyniosła 8,3 mld USD, Bank of America 1,8 mld USD (pierwsza strata od 1991 roku), a Merrill Lynch aż 15,3 mld USD. Wynika BoA nie obejmował straty ML. Straty były dużo większe niż oczekiwano – w przypadku BoA była dwa razy większa. Osłodzić te wyniki miały informacje towarzyszące ich publikacji. Citigroup ma ulec podziałowi na dwie firmy, a Bank of America wynegocjował z rządem USA nową pomoc: rząd obejmie nowe akcje za 20 mld USD i obejmie gwarancjami za 118 mld USD aktywa banku (to ma pomoc w przejęciu Merrill Lynch). Pojawiły się też pogłoski o kolejnym planie Fed, który ma pomóc bankom. Podobno Fed rozważa utworzenie „banku złych aktywów” (bad bank), który przejmie większość trujących aktywów od kredytodawców.
Największa zmienność panowała na rynku akcji, któremu niespecjalnie pomógł raport kwartalny, który po czwartkowej sesji opublikował Intel. Cena akcji spółki rosła, ale to było za mało. Pierwszą reakcją rynku na informacje na temat amerykańskich banków był wzrost cen akcji Citigroup i Bank of America. Jednak bardzo szybko gracze doszli do wniosku, że kolejna pomoc rządu świadczy o fatalnym stanie sektora i ceny zaczęły dynamicznie spadać, a wraz z nimi indeksy, które na początku sesji rosły o ponad 1,5 procent. Po 18.00 indeksy zabarwiły się na czerwono i od tego momentu walka była już bardzo zacięta. Indeksy krążyły wokół poziomu czwartkowego zamknięcia. Zmienność była olbrzymia. Wynikała przede wszystkim z dnia wygasania opcji na akcje, co zawsze zwiększa obrót i właśnie zmienność. Mimo tak złych informacji udało się jednak zakończyć sesję zwyżka, co znacznie zwiększa szanse byków na kontynuacje odbicia.
W piątek nasz rynek walutowy kontynuował od rana tendencję zaobserwowaną w czwartkowy wieczór – złoty próbował się wzmocnić. Jednak skala tego umocnienia była mizerna i w żadnym wypadku nie zapowiadała zmiany trendu. I rzeczywiście, po południu kursy zaczęły rosnąć, a EUR/PLN bez problemu pokonał opór na poziomie 4,18 PLN. Potem już było tylko gorzej. EUR/PLN zatrzymał się tuż przed oporem na poziomi 4.30 PLN (z 2005 roku), a USD/PLN niewiele brakuje do oporu na 3,30 PLN (z 2006 roku). Trudno powiedzieć, gdzie złoty się zatrzyma. Jeśli się spojrzy na węgierskiego forinta, to widać, że nie można wykluczyć nawet powrotu do stanu sprzed wejścia do UE (4,90 PLN). Najgorsze jest to, że złoty kompletnie nie reaguje na to, co dzieje się na rynku EUR/USD. Tam przecież kurs w piątek wzrósł o około jeden procent, a nasza waluta jednak straciła i to straciła bardzo dużo do wszystkich głównych walut.
GPW zachowywała się w piątek przed południem bardzo słabo. Owszem, początek sesji był obiecujący, bo WIG20 rosnąc o dwa procent wrócił nad poziom 1.700 pkt. Prawie natychmiast pojawiała się jedna podaż, która zmniejszyła skalę zwyżki o połowę. W samo południe, kiedy banki amerykańskie opublikowały bardzo słabe raporty kwartalne, WIG20 błyskawicznie wrócił do poziomu czwartkowego zamknięcia. Co prawda potem, kiedy indeksy na innych giełdach rosły już znowu po prawie trzy procent, zaczął rosnąć, ale ten wzrost był kosmetyczny i niechętny. Widać było, że gracze niedowierzają rynkom zagranicznym i uważają, że mamy do czynienia jedynie z korektą spadków. Jedynym pozytywem było to, że udało się zamknąć tydzień tuż nad poziomem 1.700 pkt., czyli tuż nad dolnym bokiem trójkąta, którego przełamanie dałoby potężny sygnał sprzedaży.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi