Przez cały tydzień przesłanki przemawiające za silnym odbiciem przeplatały się z tymi, które sprzyjały niedźwiedziom. Zmienność nastroju była więc ogromna i to nie tylko pomiędzy kolejnymi sesjami, ale także w trakcie ich trwania. Poniedziałek i pierwsza część sesji wtorkowej upłynęły pod znakiem dotychczasowej tendencji spadkowej. Niskie obroty i gra według schematu „jeden krok do przodu, dwa kroki w tył” ostatecznie sprowadziły indeks WIG20 poniżej psychologicznej bariery 2500 pkt. Od tego momentu giełdy zachodnie rozpoczęły jednak odrabianie strat. Na naszym rynku pojawił się większy kapitał, który na tych poziomach przystąpił do odbierania akcji z rynku. Do końca sesji udało się nie tylko obronić okrągły poziom 2500 pkt., ale także wyjść w końcówce ponad poniedziałkowe maksimum. Bardzo dobre zakończenie sesji za oceanem połączone z silnym spadkiem na rynku ropy, potwierdziło słuszność tego ruchu i w środę od rana popyt zaatakował ze zdwojoną siłą. Przez cały dzień handel na sporych plusach i przy sporych obrotach (także na spółkach spoza WIG20) jednoznacznie wskazywał, że po stronie kupna pojawił się poważniejszy kapitał. W gronie „podejrzanych” o kupno pojawiły się m.in. OFE, których zaangażowanie w akcje w ostatnim czasie utrzymuje się na niskim poziomie. Gdy wydawało się, że wreszcie mamy początek większej korekty, całkowite rozczarowanie przyniosła środowa sesja w USA. Nastroje inwestorów amerykańskich popsuło nie tylko rosnące napięcie na Bliskim Wschodzie, czy ponowny wzrost cen ropy, ale przede wszystkim kolejne kłopoty spółek działających na rynku kredytów hipotecznych. Tym razem uwaga koncentrowała się na duecie Fannie Mae i Freddie Mac, którym przed oczami stanęło widmo bankructwa lub nacjonalizacji. Kurs obu papierów spadł w środę o 13 i 24 proc., w czwartek o kolejne 14 i 22 proc., a sesję piątkową obaj bohaterowie rozpoczęli po 46 i 47 proc. poniżej czwartkowego zamknięcia. Wszystkie te czynniki zdecydowały o fatalnym nastroju w końcówce tygodnia na giełdach. Nasz rynek pozbawiony kapitału nie zdołał się temu oprzeć, choć przez większą cześć piątkowej sesji widać było wyraźną ochotę do wzrostu.
Ostatecznie główny indeks giełdy WIG20 zanotował ósmy z rzędu tygodniowy spadek, tym razem jednak niewielki bo tylko o 0,2 proc. O małych stratach zdecydowało wyraźnie silniejsze zachowanie spółek surowcowych i paliwowych: KGHM (+5,2 proc.), Lotos (+3,2 proc.), PGNiG (+6,2 proc.), PKN (+6,0 proc.), a także PKO BP (+4,4 proc.). Widać więc, że pojawił się spory popyt, który na razie dał o sobie znać na części najważniejszych spółek. W tyle natomiast po raz kolejny zostały spółki o małej i średniej kapitalizacji, których indeksy spadły o 4,1 proc. (mWIG40) i 5,6 proc. (sWIG80).
Przedłużająca się sekwencja spadków (ósmy kolejny tydzień na minusie) sprowadziła rynek do krańcowego wyprzedania, o którym informuje szereg wskaźników technicznych. Poziom tego wyprzedania porównywalny jest do sytuacji z lata 2002 r. Wtedy WIG20 spadał w jednym ciągu przez 10 kolejnych tygodni, wyznaczając w ostatniej dekadzie lipca dno, poniżej którego kurs indeksu nie spadł już później ani razu. Trudno zakładać tutaj analogię, ale niewątpliwie skala wyprzedania rynku jest tak duża, a nastroje tak słabe, że jesteśmy o krok od przesilenia. Przesilenie to powinno przynieść zwrot trendu lub co najmniej poważniejszą korektę całego dotychczasowego spadku. Ruch ten powinien się rozpocząć, gdy z rynku znikną emocje, które w ubiegłym tygodniu były jedyną przyczyną spadku. Te związane z Fannie Mae i Freddie Mac raczej mamy już za sobą.
