Bezpośrednią przyczyną umocnienia naszej waluty mogły być piątkowe, bardzo dobre dane o produkcji przemysłowej za listopad (wzrost o 10,3 proc. wobec tylko 3,3 proc. w październiku), umocnienie euro do dolara, czy też komentarz Dariusza Filara z Rady Polityki Pieniężnej. Członek władz monetarnych wskazał, że wzrost PKB w IV kwartale może przewyższyć 5 proc. Inwestorzy z kolei w najlepsze zlekceważyli, że w tym samym wywiadzie prof. Filar uznał za możliwe zmianę w II kwartale 2005 roku nastawienia RPP w prowadzeniu polityki monetarnej z „restrykcyjnego” na „neutralne”. Oznacza to, że obniżki stóp procentowych będą coraz bardziej prawdopodobne.
Nerwowy rok eksporterów
Silny złoty może zaszkodzić naszemu eksportowi. Eksporterzy za jedno euro otrzymują blisko 70 groszy mniej niż rok temu. Taki spadek marż w niektórych przypadkach może powodować nieopłacalność produkcji eksportowej, której nie da się prosto skierować na rynek wewnętrzny. Polski wzrost gospodarczy ostatnich kwartałów był oparty na eksporcie a nie na zwiększonym popycie wewnętrznym. Już teraz wolniej rosną wskaźniki opisujące stan gospodarki. Nie jest to powód do snucia czarnych prognoz, ale być może lokomotywa naszego wzrostu słabnie i gospodarka może dostać zadyszki.
Rok rekordów
Rekordy siły naszej waluty padały w tym roku już wielokrotnie. Początek 2004 roku to kontynuacja trendu rozpoczętego jeszcze w 2003 roku, czyli systematyczna deprecjacja złotego, co wynikało z niestabilności politycznej w Polsce oraz zawirowań na rynku węgierskim. Luty okazał się miesiącem historycznego rekordu dla kursu EUR/PLN. W pewnym momencie rynek wyceniał wartość euro do złotego na poziomie 4,9400. Media zaczęły wieścić atak spekulacyjny i kryzys walutowy, posiadacze kredytów walutowych zaczęli podliczać straty, niektórzy nawet spłacali lub zmieniali walutę kredytu. Największy wpływ na osłabienie złotego miała bardzo napięta sytuacja na scenie politycznej, zamieszanie wokół rządu Leszka Millera oraz rządzącego SLD. Deficyt budżetowy oraz przewidujący jego stopniową redukcję plan Hausnera był chyba najbardziej wpływowym czynnikiem. Rynek reagował nerwowo.
Po bardzo nerwowym pierwszym kwartale NBP i GUS zaczęły podawać coraz lepsze dane makroekonomiczne. Gospodarka nabierała rozpędu i to z zadziwiającą dynamiką – PKB w I kwartale wzrósł o 6,9%, bilans płatniczy coraz bardziej się polepszał, eksport stał się lokomotywą naszego wzrostu gospodarczego. Perspektywa wejścia do Unii Europejskiej wyzwoliła niezwykle duży wzrost oczekiwań polepszenia koniunktury. Zaczęły rosnąć ceny zarówno sprzedaży detalicznej jak i produkcji sprzedanej przemysłu. W związku ze skokowym eksportem do krajów UE wzrosły ceny żywności. To musiało się przełożyć na wzrost inflacji. I rzeczywiście tak się stało. Inflacja w maju wyniosła 3,4 proc, podczas, gdy jeszcze miesiąc wcześniej była na poziomie 2,2 proc. Niebezpiecznie zbliżyła się tym samym do górnej granicy celu inflacyjnego RPP, mieszczącego się w przedziale 1,5 – 3,5 proc. Szacunki rządowe wskazywały na 3 proc., a rynek spodziewał się nieco niższych poziomów. To nieuchronnie prowadziło do zacieśnienia polityki monetarnej RPP. Należy zaznaczyć, że w wyniku zmian w Radzie rynek oczekiwał bardziej „gołębiego” podejścia do polityki monetarnej. Jednakże w sytuacji narastających oczekiwań inflacyjnych Rada nie miała wyjścia i na czerwcowym posiedzeniu rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych, podnosząc w ciągu roku główną stopę referencyjną z poziomu 5,25% do 6,5%.
Wzrost oficjalnych krótkoterminowych stóp procentowych zachęcił inwestorów tak krajowych jak i zagranicznych do zwiększania udziału polskich papierów skarbowych w swoich portfelach inwestycyjnych. Aukcje bonów i obligacji zaczęły cieszyć się szalonym zainteresowaniem. Tradycją stał się popyt kilkukrotnie przewyższający podaż. Szczególnie zagranica wykazała się dużą aktywnością. Po dużej wyprzedaży obligacji, z jaką mieliśmy do czynienia w roku 2003 i początkiem 2004 roku inwestorzy zaczęli coraz chętniej patrzeć na Polskę. Polskę, która w strukturze krajów UE, obok Węgier, odznaczała się najwyższym rynkowym poziomem rentowności. Uaktywniła się też spora grupa inwestorów długoterminowych grających na zbliżanie się stóp procentowych w Polsce do stóp procentowych obowiązujących w EU (convergence play).
Wszystkie te czynniki połączone ze stabilizacją na scenie politycznej – rząd Marka Belki uzyskał w końcu wotum zaufania – spowodowały, iż złoty od maja zaczął systematycznie zyskiwać na wartości.
W tak zwanym międzyczasie, mieliśmy do czynienia z mocnymi zmianami na rynkach międzynarodowych, w wyniku czego do rekordowego poziomu rośnie kurs USD/PLN, ustanawiając swoje tegoroczne maksimum na poziomie 4,0700. O dolarze mówi się jednak mniej, złoty coraz bardziej związany jest z euro. Można wręcz zaobserwować tendencję, iż umacniające się euro na rynkach międzynarodowych umacnia naszego złotego, zaś odwrót od euro pociąga wzrost kursów EUR/PLN i USD/PLN. Drożejące euro jest, więc kolejnym wytłumaczeniem wzmacniania się naszej waluty w drugiej połowie roku.
Wyborcze naciski
A co przyniosą kolejne miesiące? Czy spadek ceny dolara poniżej 3 zł jest możliwy? Umocnienie złotego jest bardzo na rękę polskiemu rządowi. Zadłużenie naszego kraju wycenione na koniec roku będzie miało niską wartość w złotych – duża część polskich długów nominowana jest w walutach obcych. To właśnie dzięki aprecjacji złotego uda się w tym roku nie przekroczyć progów ostrożnościowych, warunkujących wejście Polski do strefy euro. W nowym roku, który będzie rokiem wyborczym może powrócić chęć polityków, przedstawicieli rządu do werbalnych interwencji mających na celu osłabienie złotego i poprawę konkurencyjności polskich eksporterów. Dzięki temu możliwa jest korekta w pierwszych miesiącach 2005 roku.