Grecki prezydent ogłosił fiasko koalicyjnych rozmów, co oznacza przyspieszone wybory w ciągu miesiąca. Ich wynik jest niepewny, gdyż partie sprzeciwiające się oszczędnościom mogą tym razem uzyskać jeszcze lepszy wynik i wyłonić rząd, który odrzuci uzgodniony w marcu plan pomocowy. Z drugiej strony — koalicji Nowej Demokracji i Pasoku zabrakło tylko dwóch posłów do większości, więc patowy rezultat może się spokojnie powtórzyć. Czy są jeszcze jakieś powody do optymizmu?
Moim zdaniem tak. Przede wszystkim mało kto (przynajmniej w Grecji) przedstawia wyjście ze strefy euro jako cel sam w sobie. Opuszczenie wspólnego obszaru walutowego byłoby jedynie ubocznym efektem zawieszenia spłaty zadłużenia wobec UE i MFW. Oto jak mogłoby to w skrócie wyglądać.
Gdyby nie było w greckim parlamencie większości gotowej na uchwalenie kolejnych 11 miliardów euro oszczędności, czego wymaga marcowe porozumienie, prawdopodobne jest, że UE nie wypłaci Grecji kolejnej transzy pomocy. Bez gotówki z zagranicy rządowi w Atenach na początku lipca zabraknie pieniędzy. Nie będzie w stanie obsługiwać zadłużenia, przez co zostanie zmuszony do zawieszenia jego spłaty. Taka deklaracja będzie oznaczała, że obligacje greckie nie będą nadawały się jako zabezpieczenie pożyczek z Europejskiego Banku Centralnego. Skoro zaś EBC nie będzie mógł pożyczać bankom, zmagającym się od dwóch lat z gwałtownym odpływem depozytów, te będą zmuszone odmówić depozytariuszom wypłat.
W tym momencie rząd zapewne wkroczy, ustanawiając nową walutę. Zobowiązania oraz aktywa banków zostaną przeliczone na drachmę, którą — w razie kolejek pod bankami — grecki bank centralny będzie mógł wydrukować. By uniknąć sytuacji, że przedsiębiorstwa i osoby fizyczne mają długi w euro, a dochody w nowej greckiej walucie, wszystkie należności i zobowiązania podmiotów działających na terenie Hellady będą przymusowo przeliczone na drachmę. W ten sposób zostałaby przywrócona w kraju narodowa waluta.
Co mogłoby zapobiec takiemu rozwojowi wydarzeń? Omówiony proces może załamać się w trzech punktach. Po pierwsze, EBC może wcale nie odciąć banków od dostępu do finansowania w euro, dzięki czemu system bankowy będzie mógł dalej działać, choć wymagał będzie dokapitalizowania. Dodatkowo w Grecji może pojawić się jeszcze więcej oddziałów banków zagranicznych przyjmujących depozyty w euro, które nie będą jednocześnie obciążone greckimi obligacjami. Te instytucje mogłyby szybko zdominować grecki sektor bankowy i zapewnić mu funkcjonowanie bez względu na to, co będzie w kwestii swojego zadłużenia robił rząd.
Po drugie, nawet jeżeli rząd będzie dążył do wprowadzenia siłą rozliczeń w drachmie, nie musi mu to się udać. Nowa waluta będzie bardzo niestabilna i wielu Greków zapewne będzie się starało nadal posługiwać euro, zwłaszcza że turyści nadal chętnie będą nim płacić. Jeśli praktycznych użytkowników wspólnej waluty okaże się dostatecznie dużo, to mogą doprowadzić do jednostronnej euroizacji, czyli skłonić także rząd do wypłacania pensji i emerytur we wspólnej walucie.
Po trzecie, może nie dojść nawet do pierwszego kroku, czyli odmowy spłaty zobowiązań. Nawet jeśli założymy niepomyślny wynik wyborów (zwycięstwo skrajnie lewicowej Syrizy), wciąż możliwy jest jakiś układ. Skoro prawie 80% Greków jest przeciwnych opuszczeniu strefy euro, a straty dla reszty krajów wspólnego obszaru walutowego także byłyby w takim wariancie ogromne, jest przestrzeń do kompromisu. Gdyby zmienić warunki kredytowania ze strony UE i MFW, tak by na przykład przez kilka lat nie trzeba było płacić odsetek, Syriza miałaby jakieś osiągnięcie negocjacyjne i mogłaby zgodzić się na kontynuowanie programu oszczędności.
Za takim obrotem spraw przemawia jeden poważny argument. Mało się teraz o tym mówi, ale dotychczasowy wysiłek Grecji zmierzający do redukcji deficytu budżetowego oraz poprawy konkurencyjności był olbrzymi i częściowo zakończył się sukcesem. W ciągu dwóch lat deficyt pierwotny (nieuwzględniający kosztów obsługi zadłużenia) obniżony został aż o 8 punktów procentowych i w tym roku ma wynieść jedynie 1%. Gdyby nie trzeba było obsługiwać długu, zbilansowany budżet byłby na wyciągnięcie ręki. Jednostkowe koszty pracy spadły zaś o 13%, produkty greckie są więc istotnie tańsze niż przed kryzysem. Eksport w 2011 roku wzrósł o 40%. Jeżeli uda się ustabilizować sytuację, to nowy rząd będzie w ciągu roku zbierał owoce trudnych decyzji podejmowanych przez ostatnie dwa lata. Pokusa sprawowania władzy w takim momencie jest duża i młody przywódca lewicowej koalicji raczej jej się nie oprze.
Nie kładłbym więc jeszcze kreski na obecności Grecji w strefie euro. Zwłaszcza nie wierzyłbym niedawno nawróconym na pesymizm polskim politykom. Minister Rostowski jeszcze w listopadzie, kiedy to sytuacja była nawet poważniejsza, „totalnie i absolutnie” wykluczał wyjście jakiegokolwiek kraju ze wspólnego obszaru walutowego. Dziś każe się Europie przygotowywać na wyjście Grecji, które ustami byłej wiceminister finansów Chojny-Duch zostało we wtorek określone jako „przesądzone”. Niczego oczywiście nie można wykluczyć, ale cały czas scenariusz rozpadu strefy jest znacznie mniej prawdopodobny, a wszystkie strony greckiego kryzysu mają jeszcze sporo czasu na opamiętanie się.
Źródło: Wealth Solutions