Bezrobocie w Irlandii w roku 2010 sięgnie, wg prognoz Komisji Europejskiej, 16 proc. W kraju, w którym liczba bezrobotnych przez ostatnie 10 lat nie przekraczała 5 proc., zjawisko to budzi ogromne zdziwienie. Politycy odpowiedzialni za realizację polityki gospodarczej całą winę zrzucają na światowy kryzys finansowy. Czy rzeczywiście mają rację?
Wielki skok
Jeszcze w połowie lat 80. Irlandia była ubogim krajem rolniczo-przemysłowym. PKB na jednego mieszkańca stanowił 70 proc. średniej pozostałych członków europejskiej wspólnoty, budżet borykał się z ogromnym deficytem, a dług publiczny przekraczał 100 proc. irlandzkiego PKB. W roku 1987 doszło do podpisania „Porozumienia Społecznego” pomiędzy rządem, Irlandzkim Kongresem Związków Zawodowych i Zjednoczonym Związkiem Pracodawców. Głównym celem porozumienia było poprawienie międzynarodowej konkurencyjności irlandzkiej gospodarki. Zredukowano wydatki sektora publicznego o 10 proc., wzrost płac ograniczono do 2,5 proc., wydatki socjalne zredukowano do 4 proc. PKB a wydatki na publiczną służbę zdrowia do 1 proc. PKB. Przeprowadzono radykalną reformę systemu podatkowego, ustalając stopę podatku korporacyjnego na najniższym wtedy poziomie w Europie – 12,5 proc. Obniżono stawkę podstawową podatku osobistego do 20 proc. Utworzono Narodowy Plan Rozwoju, którego głównym celem było instytucjonalne przygotowanie do maksymalnego wykorzystania pomocowych środków unijnych. Skutkiem tych wszystkich działań była znacząca poprawa międzynarodowej konkurencyjności, zarówno tej kosztowej, związanej z niższymi kosztami osobowymi jak i instytucjonalno-podatkowej, opierającej się na niskich obciążeniach prowadzenia działalności gospodarczej i znakomitemu przygotowaniu do poprawy warunków infrastrukturalnych.
Tak radykalna zmiana oblicza irlandzkiej gospodarki została zauważona przez zagranicznych inwestorów, którzy zaczęli chętnie lokować swoje fabryki w kraju o niskich obciążeniach fiskalnych. W latach 1996-2003 napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych sięgał blisko 30 proc. PKB. Dla porównania w Polsce w roku 2000, rekordowym pod względem napływu inwestycji zagranicznych, napływ ten wynosił 5,5 proc. PKB. Skutkiem zagranicznych inwestycji był dynamiczny wzrost gospodarczy. Irlandia stała się europejskim liderem ze średniorocznym wzrostem PKB w wysokości 7,3 proc., gdy wzrost pozostałych członków unii wynosił w tym samym okresie zaledwie 2,1 proc. Blisko połowa wszystkich amerykańskich inwestycji w Europie lokowała się w 4,5-milionowym, małym, wyspiarskim kraju, gdzieś na obrzeżach Europy. Sukces gospodarczy zaskoczył samych Irlandczyków, w ciągu zaledwie kilku lat ich gospodarka uległa przeobrażeniu. Stała się centrum nowoczesnych technologii, rozwijał się przemysł elektroniczny i chemiczny, czyli gałęzie gwarantujące realizację wysokich marż i zysków.
Silny napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych stworzył ogromny popyt na rynku budowlanym. Doszło do niesymetrycznego wzrostu tego sektora. Zatrudnienie w budownictwie stanowiło 10 proc. ogółu zatrudnionych, gdy w innych krajach unii nie przekraczało 5 proc. Wynagrodzenia rosły w szybkim tempie, czego skutkiem była podwyższona inflacja konsumencka (4-5 proc.) kształtująca się znacznie powyżej celu EBC, wynoszącego 2 proc. Brak autonomicznej polityki pieniężnej doprowadził do ujemnych stóp realnych kredytu, tzn., że oszczędzanie stało się nieopłacalne. Irlandczycy bogacili się w szybkim tempie i szybkim tempie wydawali swoje pieniądze zarówno na cele konsumpcyjne, jak i skierowali swój popyt na rozgrzany rynek budowlany. Ceny nieruchomości szybko rosły, w latach 1995-2006 średnio o 13 proc. rocznie. Gospodarka dokonała olbrzymiego skoku, nazywanego irlandzkim cudem gospodarczym.
Szok
Pierwsze symptomy wyczerpywania się źródeł szybkiego wzrostu nadeszły już w roku 2004. Napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych ustał, co zresztą potwierdza słuszność teorii realnej konwergencji R. Barro. Teoria ta mówi, że mała gospodarka „doganiająca” będzie znajdować się na ścieżce przyspieszonego wzrostu gospodarczego aż do momentu zrównania nakładów kapitałowych na jednego zatrudnionego z gospodarką „doganianą”, by po osiągnięciu tego samego poziomu nasycenia kapitałem przejść na nową, niższą ścieżkę wzrostu. Moment ten nazywamy osiągnięciem realnej konwergencji. Jednym z mierników konwergencji jest PKB liczony metodą per capita.
W latach 2005-2007 tak liczony PKB wyniósł w Irlandii 120-130 proc. średniej unijnej. Gospodarka utraciła w ten sposób swój podstawowy walor – konkurencyjność międzynarodową. Przystąpienie do Unii Polski i pozostałych krajów Europy Wschodniej stworzyło zupełnie nowe możliwości bezpiecznego inwestowania w nowych krajach o dużo wyższej konkurencyjności kosztowej w stosunku do warunków irlandzkich. Początkowo polityka gospodarcza Irlandii zlekceważyła zagrożenie wynikające z braku nowych inwestycji zagranicznych. Jednak kiedy w latach 2004-2006 saldo napływu inwestycji bezpośrednich przyjęło silne wartości ujemne (sięgające 30 proc. PKB w roku 2005) i kapitał zaczął szerokim strumieniem odpływać z irlandzkiej gospodarki, polityka skierowała się w stronę próby amortyzowania tego odpływu wzrostem wydatków publicznych oraz silnym wspieraniem budownictwa mieszkaniowego. Sektor budowlany, wspierany publicznymi pieniędzmi, przestawił się z budownictwa produkcyjno-komercyjnego na mieszkaniowe. Warto zaznaczyć, że w roku 2006 oddano do użytkowania ponad 90 tys. mieszkań (w Polsce 115 tys.), w kraju o populacji blisko ośmiokrotnie mniejszej niż Polska.
W związku z osiągnięciem wysokiego dochodu per capita, od roku 2007 Irlandia nie może korzystać z pomocowych środków unijnych i jest płatnikiem netto do wspólnotowego budżetu. Tempo wzrostu wydatków publicznych zaczęło znacząco wyprzedzać tempo wzrostu PKB. Już w roku 2007 nakłady na środki trwałe zaczęły maleć i pojawiło się zagrożenie recesją. Światowy kryzys finansowy jedynie pogłębił i przyspieszył zjawisko koniecznego obniżenia aktywności gospodarczej i zmian w strukturze irlandzkiej gospodarki. Szybko rosnące bezrobocie w roku 2008 w pierwszej fazie dotknęło zatrudnienia sektora budowlanego. Spadek popytu na rynkach zagranicznych spowodował także konieczne dostosowania poziomu zatrudnienia w sektorze eksportowym. Rok 2008 Irlandia zamknęła ujemnym PKB w wysokości 2,3 proc., plan na rok 2009 to –9 proc., a rok przyszły to dalszy spadek
PKB o ok. 2,6 proc.
Irlandczycy są w szoku. Wydawało się, że dynamiczny wzrost gospodarczy nigdy się nie skończy, a ich gospodarka rzeczywiście jest „cudowna” i nie podlega ogólnym prawom ekonomicznym. Politycy starają się przeciwdziałać narastającej recesji metodą zwiększania wydatków publicznych. Deficyt budżetowy wyniesie w roku 2009 12 proc. PKB, a w roku przyszłym ma sięgnąć 15,6 proc. Skutkiem deficytu będzie potrojenie długu publicznego w ciągu 3 lat. Jeszcze w końcu 2007 r. dług publiczny na 1 mieszkańca wynosił 10 tys. euro, w roku 2010 sięgnie 30 tys. euro. Główne parametry makroekonomiczne w roku 2010 będą bardzo podobne do tych z połowy lat 80. – wysoki deficyt i dług publiczny, wysokie bezrobocie i niekonkurencyjna międzynarodowo gospodarka. Po okresie bardzo dynamicznego rozwoju Irlandię czekają „chude” lata. Stan taki będzie trwać tak długo, aż gospodarka nie odzyska swojej międzynarodowej konkurencyjności. Być może nie obejdzie się bez „wariantu łotewskiego”, czyli konieczności odzyskiwania konkurencyjności poprzez obniżki płac.
Irlandia a sprawa polska
Przypadek Irlandii chętnie jest przywoływany w Polsce jako wzór do naśladowania. Zarówno politycy jak i ekonomiści widzą możliwość powtórzenia „irlandzkiego cudu”. Rzeczywiście, polska gospodarka, z jej silnymi fundamentami, dobrą pozycją międzynarodowej konkurencyjności kosztowej, stosunkowo dużym rynkiem wewnętrznym i świetnym położeniem geopolitycznym może być nowym liderem gospodarczym Europy. Warto jednak już dziś zwracać uwagę na pewne niebezpieczeństwa, związane z szybką realną konwergencją.
Napływ środków pomocowych UE będzie w perspektywie kilku najbliższych lat stanowić nawet do 5 proc. naszego PKB. Jeżeli nałoży się na to silny napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych (a prawdopodobnie tak będzie), to będziemy poddawani podobnym naciskom ze strony popytu inwestycyjnego jak gospodarka irlandzka. Skutkiem tego będzie niesymetryczny wzrost sektora budowlanego, który zasysając zatrudnienie z innych sektorów stworzy silne naciski płacowe i zagrożenie inflacyjne. Po wstąpieniu do strefy euro utracimy automatyczny stabilizator koniunktury w postaci dostosowań kursowych i ponadto może nastąpić (przy podwyższonej inflacji) sprowadzenie realnych stóp procentowych poniżej zera. Skutkiem może być powstawanie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości, a stąd już tylko krok do „twardego lądowania”, czyli spadku realnego PKB i eksplozji bezrobocia. Uchronić nas może przed takim niekorzystnym scenariuszem jedynie odpowiedzialna polityka fiskalna, która nie może ograniczyć się jedynie do zbilansowania sektora finansów publicznych, ale wręcz musi generować stałą nadwyżkę i tworzyć rezerwy. Pojawi się pewnie pokusa „dzielenia owoców wzrostu”, której ulegli także Irlandczycy, czego późniejszym skutkiem jest eksplozja długu publicznego.
Otwarcie rynku budowlanego na międzynarodową konkurencję może uchronić przed niesymetrycznym wzrostem tego sektora, a liberalizacja rynku pracy zapewnić może poprawienie mobilności siły roboczej. Ciekawą formą poprawienia tej mobilności może być liberalizacja przepisów dotyczących tzw. samozatrudnienia, które dzięki swej elastyczności stwarza korzystne warunki, zarówno dla pracodawcy jak i dla pracownika, wiązania nakładów pracy z jej konkretnymi wynikami. Samozatrudnienie samo w sobie jest także rodzajem promocji postaw budujących przedsiębiorczość i zaradność, bez których trudno myśleć o budowie elastycznej, nowoczesnej gospodarki, szybko reagującej na zmieniające się warunki zewnętrzne.
Polska ma szansę na powtórzenie „irlandzkiego cudu”, ale należy mieć nadzieję, że uda się uniknąć błędów w polityce gospodarczej, które mogą w znacznym stopniu zniweczyć w ciągu kilku lat dorobek dynamicznego wzrostu. Na przykładzie Irlandii widać, jak przydatna dla prowadzenia realnej polityki gospodarczej, małej gospodarki „doganiającej”, może być teoria konwergencji. Jej praktyczne wykorzystanie uchronić może przed popełnieniem błędów, spychających gospodarkę w kierunku recesji.
DARIUSZ GRAJ
Autor jest doktorantem Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego