Norwegia nie zachwyca architekturą, ale naturą i krajobrazami. Dlatego nie dostanie pozwolenia na budowę ten, kto chciałby zasłonić piękny widok sąsiadowi. O tym, jak mieszka się w Norwegii opowiadają Ewelina Krakowska i Bartosz Chyży, autorzy bloga EveWNorwegii.blogspot.com.
Malwina Wrotniak, Bankier.pl: Gdzie zaczyna się Państwa historia?
Ewelina: Ja jestem z Częstochowy, Bartek z Wrocławia.
Mieszkają Państwo dziś…
Ewelina: W Farsund, na południu Norwegii.
…ponieważ…
Bartosz: Wyjechaliśmy, żeby nie musieć się śpieszyć, żeby praca była tylko dodatkiem do życia a nie życiem, żeby nie bać się zostawić roweru przed sklepem i nie musieć w przyszłości „korzystać” z NFZ-tu czy ZUS-u… Wyjechaliśmy, żeby żyć w otoczeniu pięknej natury i czystych wód. Żeby być docenianymi za to, co umiemy i robimy. Żebyśmy byli szczęśliwi.
Pytanie niełatwe – jak mieszkają ludzie w Norwegii?
Bartosz: Spokojnie, zwykle w domku lub „szeregu”, rzadko w mieszkaniach w blokach. Najczęściej mają do dyspozycji dość dużą powierzchnię i domy budują tak, aby każdy miał piękny widok (zabudowa tarasowa – tak, aby jeden dom nie zasłaniał innemu okolicy). Charakterystyczne jest też to, że mało kto ogradza dom płotem.
Ewelina: Mam wrażenie, że Norwegowie żyją trochę na pokaz. Mimo zadbanych ogródków, trawników i tarasów, w domach często panuje bałagan. Wydaje mi się, że Norwegowie są wielbicielami bibelotów, mają ich mnóstwo, ustawiają je nawet w oknach.
Sami na dom wybrali Państwo jednak blok.
Bartosz: Niestety. Wynajmujemy mieszkanie w 3-piętrowym bloku, malutkim w porównaniu z tymi znanymi z polskich osiedli. Budynek różni się też od polskich bloków tym, że nie ma klatek schodowych, a do mieszkań wchodzi się bezpośrednio z „dworu”, z zewnętrznych korytarzy – jak w motelach na amerykańskich filmach.
I jak już wiemy, nie jest to zabudowa typowa dla norweskiego krajobrazu.
Bartosz: Absolutnie nie. Typową zabudową dla Norwegii są drewniane domki, głównie jednorodzinne, różnego koloru. Tylko „bogate” miasta budowano z białego kamienia. Samych bloków jest dosyć mało (z wyjątkiem Oslo i innych dużych miast). W miasteczkach na południu Norwegii dominuje tradycyjna zabudowa w kolorze białym i takich budynków jest też najwięcej w Farsund.
Ewelina: W związku z dużym zagrożeniem pożarowym w niektórych miastach partery są murowane, a dopiero wyższe kondygnacje mają z drewna.
Co najbardziej zachwyca w norweskiej architekturze?
Bartosz: Nic. Norwegia nie zachwyca architekturą, ale naturą, krajobrazami, widokami. Na „prowincji” większość domków jest do siebie podobna i mało które się czymś specjalnym wyróżniają.
Ewelina: W dużych miastach też ciężko o dzieła architektury, jakie znamy z krajów zachodniej Europy. W Norwegii nie ma monumentalnych gmachów, ogromnych kościołów, katedr czy rynków. Nawet najważniejsze budynki w miastach czy miasteczkach – ratusze – zwykle są po prostu brzydkie i budowane bardziej z myślą jako obiekt użytkowy, dla administracji i urzędników, niż wizytówka miasta.
Bartosz: Chyba najbardziej charakterystyczne obiekty architektoniczne kraju to kościoły typu stav – a więc stare tradycyjnie drewniane kościoły z XII – XIII wieku, budowane bez użycia gwoździ. Jeden z nich przewieziony został do Polski i stoi obecnie w Karpaczu w Karkonoszach (świątynia Wang). Kościołów stav w Norwegii obecnie zachowało się już tylko 28, ale mimo to można powiedzieć, że są unikalne dla Norwegii pod względem architektury.
Których cech norweskiego budownictwa mieszkaniowego nie spotkali Państwo wcześniej w Polsce?
Bartosz: Budynków idealnie wpasowanych w ciężki teren. Ciężki ze względu na ukształtowanie (w Norwegii trudno o płaski grunt). Budynki stawia się na zboczach, skałach, skarpach. Zazwyczaj są tak „wmontowane” w teren, że na przykład od strony ulicy mają 2 piętra, podczas gdy z drugiej strony okazuje się, że budynek ma jeszcze jedną kondygnację „poniżej” poziomu ulicy. Poza tym prawie wszystkie domki wykonane są w całości z drewna – nawet jeśli budynek tak naprawdę ma betonowy „stelaż”, i tak obity będzie deskami.
Ewelina: Dla mnie jest to wspomniana wcześniej zabudowa tarasowa. Domy buduje się na zboczach – stoją rzędami na różnych wysokościach opadającego zbocza tak, aby każdy miał widok. Nikt nie dostanie pozwolenia na zbudowanie czegoś wysokiego, co zasłaniałoby sąsiadom „z góry” okolicę.
I odwrotnie – czego z polskiej zabudowy brakuje Państwu w tamtejszym krajobrazie?
Ewelina: Chyba ładnych ratuszy i ciekawej architektury znanej z polskich rynków – z Zamościa, Krakowa czy Wrocławia.
Przestrzeń publiczna w Norwegii jest uporządkowana, jak należałoby się spodziewać po krajach Północy?
Ewelina: Z tego co zdążyłam się zapoznać z tutejszą zabudową, to według mnie jest dość uporządkowana. W dużych miastach władze starają się budować zgodnie z wcześniejszym stylem. Nie zdarzyło nam się spotkać szklanej wieży hotelu wyrastającej na środku drewnianej starówki.
Bartosz: Dosyć skomplikowane jest też wybudowanie czegoś nowego (sprawę każdorazowo musi zatwierdzić odpowiednia jednostka gminy i sąsiedzi posiadłości, na której ma zostać coś postawione). Nawet posiadając dom i dużą działkę wokół niego trzeba się zwrócić o pozwolenie do gminy na postawienie koło domu na przykład garażu… Wiele miast ma również opracowane systemy zasad, według których buduje i remontuje się budynki (określają wysokość, materiały, kolory) tak, aby zachować pewien styl.
Norwegowie wynajmują nieruchomości czy chętniej kupują na własność?
Bartosz: Kupują na własność. Jednym z popularniejszych powiedzeń norweskich jest, że „wynajmować to tak, jakby wyrzucać pieniądze przez okno”. Jeśli ktoś w jakimś miejscu zamierza być dłużej, zawsze lepiej opłaca mu się kupić i spłacać kredyt niż wynajmować. Tym bardziej, że odsetki kredytu i dług pomniejszają podstawę opodatkowania.
Młodzi ludzie narzekają na problemy z kupnem pierwszego „M”?
Bartosz: Populacja Norwegii nie przekracza 5 milionów osób, więc i ilość uniwersytetów czy szkół wyższych jest mała. To powoduje, że młodzi ludzie zmuszeni są opuszczać rodzinne strony i wyjeżdżać z domu w celu zdobycia wykształcenia. Podczas studiów mają prawo do kredytów studenckich (bardzo korzystne warunki i dość spore kwoty), które spłacać mogą dopiero po studiach. Ponadto państwo i banki oferują konta BSU – służące do odkładania pieniędzy na pierwszy dom. BSU jest umową między młodym człowiekiem, bankiem a państwem, w której posiadacz konta zobowiązuje się do przeznaczenia środków z BSU właśnie na zakup nieruchomości lub spłatę posiadanego kredytu. W zamian za to – od banku dostaje wysokie oprocentowanie konta (oprocentowanie BSU jest zwykle wyższe niż odsetki kredytu na nieruchomość!); jest też bonus od państwa dla posiadaczy BSU – pieniądze wpłacone na rachunek pomniejszają podstawę opodatkowania (czyli jeśli na przykład dochód roczny wyniósł 400 tys. koron, a w tym czasie na konto BSU wpłaciło się 20 tys., to urząd skarbowy jako podstawę do podatku dochodowego przyjmie 380 tys). BSU jest ofertą dla osób do 34 roku życia.
Kolejna pomoc w wejściu na rynek nieruchomości to kredyty od gmin. Przy każdej gminie istnieją wewnętrzne banki mieszkaniowe, do których młodzi ludzi (ale nie tylko) mogą wnioskować o preferencyjny kredyt na pierwszą nieruchomość. Bank gminny przyznaje takie pożyczki po tym jak udowodni się, że ma się na przykład zbyt niskie dochody, żeby dostać kredyt w banku komercyjnym. Banki gminne chętnie przyznają też pożyczki na wkład własny – wówczas łatwo już o kredyt w banku komercyjnym.
Zasadniczo w Norwegii nie ma problemu z wejściem na rynek nieruchomości, bo o kredyty jest łatwo. O kredyt mieszkaniowy łatwiej wręcz niż o kredyt na auto. Wyjaśnienie jest proste – nieruchomości cały czas drożeją i w razie problemów z „dłużnikiem” bank może sprzedać dom i jeszcze na nim zarobić, a samochód traci 1/3 wartości po przejechaniu bramy salonu sprzedaży… Spłacanie kredytu jest też prostsze niż w Polsce, bo pensje są na tyle wysokie, że posiadając pracę na pełny etat w dowolnym zawodzie, konieczność spłaty miesięcznej raty nie zmusza do specjalnych oszczędności czy głodu.
W Norwegii jest jeszcze jeden „problem” demograficzny – mało kto chce zamieszkać na północy kraju. Dlatego trzy północne województwa jeszcze bardziej ułatwiają młodym (i nie tylko) wejście na rynek nieruchomości. Działki za darmo i bardzo preferencyjne ceny za metr czy oprocentowania kredytów są tam na porządku dziennym.
W wielu europejskich miastach ludność na potęgę przenosi się z centrów do przedmieść. Czy duże norweskie miasta również nadmiernie się rozrastają?
Bartosz: O ile można mówić o dużych norweskich miastach (największe Oslo ma 450 tys. mieszkańców), to tak. Właściwie dziś mówi się już o „Stor Oslo” (Duże Oslo) – bo sąsiednie miasteczka rozrosły się do takich rozmiarów, że wręcz wrosły w Oslo i połączyły się z nim. Nie jestem w stanie jednak określić czy sytuacja polega akurat na migracji ludności z miasta na przedmieścia. Równie dobrze powiedzieć można, że mnóstwo ludzi w Norwegii, głównie młodych, ciągnie z całego kraju w stronę miast i to oni osiedlają się w tych ośrodkach.
Ewelina: Wydaje mi się, że coraz chętniej Norwegowie osiedlają się poza granicami miast. Wiąże się to z niższymi cenami ziemi/domków. Dodatkowo zyskują spokój, który dla Norwegów jest niezwykle ważny. Dojazd do pracy jest czymś zupełnie naturalnym w Norwegii.
Miasta, do których dojeżdżają – rozwijają się w szybkim tempie?
Bartosz: Raczej tak.
Obiektów jakiego typu przybywa najbardziej?
Bartosz: Głównie budynków mieszkalnych – prywatnych domków. W dużych miastach z kolei przybywa apartamentowców w najmodniejszych dzielnicach, zupełnie nieosiągalnych dla przeciętnego obywatela, ze względu na cenę metra kwadratowego. Raczej nie buduje się fabryk czy wielkich zakładów z prostej przyczyny – siła robocza w Norwegii jest chyba najdroższa w Europie i nie istnieją dobra, które opłaca się tu produkować (z wyjątkiem gazu i ropy). Taniej jest wszystko kupować za granicą…
Rozmawiała Malwina Wrotniak
Źródło: Bankier.pl