W poniedziałek Narodowy Bank Polski przedstawił raport na temat wprowadzenia w Polsce euro. Jest to rezultat dwuletniej pracy wielu ekonomistów, którzy spróbowali odpowiedzieć na pytanie, kiedy i jak przyjmować unijną walutę. Eksperci ekonomiczni są zdania, że w długim okresie przebywanie w strefie euro przyniesie Polsce korzyści takie jak: redukcja ryzyka kursowego i kosztów transakcyjnych oraz obniżenie stóp procentowych.
Inne pozytywne zjawiska to wzrost stabilności gospodarczej, większa konkurencja, handel i inwestycje, czy rozwój rynków finansowych. Wspólna waluta Unii Gospodarczej i Walutowej przyczyniłaby się również do wyższego wzrostu gospodarczego o 0,7 pkt proc. Jest i druga strona medalu. Przyjęcie euro oznacza utratę krajowej polityki pieniężnej i kursowej. Rośnie też obawa pojawienia się boomu kredytowego i przejściowego wzrostu inflacji oraz przyjęcia niekorzystnego dla gospodarki kursu wymiany. Jednak ze względu na to, że notowaniami złotego rządzą obecnie przede wszystkim nastroje panujące na światowych rynkach, publikacja ta może nie mieć większego wpływu na wartość polskiej waluty.
Cały miniony tydzień był bardzo emocjonujący. We wtorek giełda zanotowała największy spadek w tym roku, WIG20 spadł 7,52 proc., WIG 6,65 proc. W środę natomiast obserwowaliśmy największy obrót a mianowicie prawie 2 miliardy, a w czwartek największe wzrosty od kilku miesięcy. Podczas czwartkowej sesji rozbudzone dzień wcześniej apetyty na ryzyko uwolniły zmasowany popyt zarówno w gronie największych spółek, jak i na szerokim rynku. WIG20 zyskał na wartości 5%, a szerszy indeks WIG wzrósł o 4%. Statystyka sesji pokazuje, że na wartości zyskało prawie 70% spółek, co jest ostatnio bardzo rzadkim i pozytywnym wydarzeniem. Wśród blue chipów ponownie widzieliśmy przede wszystkim potężne wymiany na akcjach PKO BP i PEKAO, a w przypadku tego drugiego dzienna dynamika zmian w tym tygodniu przypomina ruchy małych spółek ze szczytu hossy. Podaż zdobyła się jedynie na jedną kontrę po słabych danych o produkcji przemysłowej w Polsce. Spadła ona o 14,9 proc., a więc więcej niż oczekiwane 11,5 proc., ale doprowadziło to zaledwie do kilku punktów spadku WIG20. Popyt na PEKAO i BRE, doprowadził do wzrostów o 15 i 10 procent, a przełożyło się na 5 procentową zwyżkę całego rynku. Po raz kolejny widzieliśmy obroty przekraczające miliard, co dobrze świadczy o wzrostach, ale przy ostatniej zmienności nie gwarantuje jego trwałości.
Mimo że z punktu widzenia analizy technicznej WIG20 nie przełamał jeszcze nawet najmocniejszych oporów i pozostaje w mocnym trendzie spadkowym, to bardzo wysokie obroty ze środy i czwartku wskazują na to, że prawdopodobnie obserwujemy formowanie istotnego punktu zwrotnego na rynku. Sygnałem do nowej fali wzrostowej będzie umocnienie złotówki poniżej 3,65 za dolara wraz z wyjściem WIG20 powyżej 1460 punktów.
Japonia, Chiny, Indie
Za nami kolejny niedźwiedzi tydzień na giełdzie tokijskiej. Nieuchronnie zbliżamy się do ważnego poziomu 7000pkt na indeksie Nikkei225, który w trakcie minionego tygodnia spadł o 4.74%. Rozczarowanie spotkaniem weekendowym grypy G7 oraz poniedziałkowy odczyt PKB za czwarty kwartał 2008 były na tyle negatywnie wymowne iż inwestorzy nie mogli oczekiwać na giełdzie żadnych fajerwerków. Ostatni kwartał przyniósł spadek PKB o 3.3% co jest najgorszym wynikiem od czasu kryzysu naftowego z 1974. Na domiar złego wyniki sprzedaży mieszkań w styczniu zanotowały spadek o 24%. Plany wpompowania przez rząd kwoty 327 miliardów dolarów na rozkręcenie gospodarki nie wywarły pozytywnego wrażenia. Prognozy gospodarcze na najbliższe kwartały również są mocno zatrważające dla japońskich obywateli z uwagi głównie na brak przysłowiowego paliwa do wzrostu. Cięcia zatrudnienia przez przedsiębiorstwa wpływają negatywnie na nastroje i na pogorszenie i tak słabego popytu wewnętrznego. Jeśli dodamy do tego niższy eksport i nie najlepsze notowania władz rządowych to obecna sytuacja gospodarcza w Japonii wskazuje na najgorszą w całym okresie powojennym.
Natomiast w Chinach krótkoterminowo niestety sprawdziły się moje obawy, którymi podzieliłem się w zeszłym tygodniu o ryzyku realizacji zysków. Indeks SCI w minionym tygodniu stracił 2.37%, a mogło być znacznie gorzej gdyby nie pierwsza i ostatnia sesja tygodnia, na której zanotowano wzrost 4.5%. Należy pamiętać, iż w tym roku mimo że indeks zyskał już 25% i jest najlepszym rynkiem akcyjnym wśród 90 światowych giełd, to jest przestrzeń do dalszych spadków. Coraz częściej mówi się o spekulacyjnych czynnikach stojących za tym wzrostem, nie mających fundamentalnego wytłumaczenia. Małym światełkiem w tunelu może okazać się kontynuowanie łagodzenia polityki monetarnej którą wspiera spadająca inflacja. Z oceną efektów gospodarczych wdrażanych planów stymulacyjnych musimy się jeszcze wstrzymać tym bardziej iż w przyszłym miesiącu mamy coroczny kongres władzy ludowej.
Z kolei Bombaj w tym tygodniu niestety podzielił losy giełdy tokijskiej i zanotował spadek na indeksie BSE30 o 791.5pkt obniżając jego wartość o 8.46%. Wyraźna siła podażowa pojawiła się w wyniku rozczarowania publikacją tymczasowego budżetu, w którym na próżno szukać wsparcia i ulg podatkowych dla przemysłu i głównych sektorów gospodarczych. Negatywny odbiór raportu odbił się szczególnie na bankach i branży nieruchomości, które znalazły się pod silną presją sprzedaży. Do czasu ustabilizowania sytuacji politycznej i wyników kwietniowych wyborów należy mieć na uwadze iż wzmożona zmienność jest w tym przypadku uzasadniona.
Stany Zjednoczone
Ubiegłego tygodnia na parkietach amerykańskich nie można zaliczyć do udanych. Presja sprzedających nie ustępuje, a kolejne pakiety pomocowe nowej administracji nie spotykają się z przychylną reakcją rynku. Sytuacja wokół sektora finansowego się zaostrza, a kwestia nacjonalizacji, która wydawało się nie jest już scenariuszem bazowym, wraca jak bumerang. Coraz więcej analityków zadaje sobie pytanie nie czy, ale kiedy dojdzie do nacjonalizacji amerykańskich banków. Takie posunięcie oznaczałoby kolejną falę wyprzedaży ich akcji. Zresztą do zakupów nie zachęcają publikowane dane makro. Spadająca o prawie 2 proc. w miesięcznej relacji produkcja przemysłowa czy wciąż bardzo słaby rynek nieruchomości wskazują na dalszą słabość gospodarki. Pomóc ma jej pakiet Obamy i fundusze dla banków zaprezentowane przez Sekretarza Skarbu Timothy Geithnera, ale w ich przypadku wciąż czai się więcej znaków zapytania niż konkretnych odpowiedzi. Sytuacji nie uspokoiła prezentacja specjalnego funduszu, który ma pomóc kredytobiorcom w refinansowaniu ich zadłużenia. Podobnie Fed obniżył swoje prognozy co do wzrostu gospodarczego w tym roku. Obecnie nie spodziewa się już nawet możliwości wystąpienia pozytywnej dynamiki. Jedynym plusem tych wydarzeń jest narastanie złych nastrojów wśród inwestorów, które sygnalizować mogą nadchodzące przesilenie na rynku. Niestety poza tym czynnikiem wciąż więcej argumentów pcha rynek w kierunku południowym niż tak wyczekiwanym przez wszystkich północnym.
Europa Zachodnia
Kończymy kolejny ciężki tydzień dla inwestorów europejskich. Giełdy w regionie straciły średnio około 9 proc. Po raz kolejny na indeksach najbardziej ciążył sektor bankowy, który nie rozpieszczał dobrymi informacjami. Inwestorzy wciąż boją się o stabilność europejskiego systemu finansowego.
Dane makroekonomiczne w dalszym ciągu pokazują pogarszanie się koniunktury w Eurolandzie. Odczyty dotyczące indeksów PMI zarówno dla przemysłu jak usług zdecydowanie poniżej prognoz i jednocześnie na bardzo niskim poziomie – odpowiednio dla przemysłu 33,6 pkt. dla usług 38,9 pkt. Pozytywnie zaskoczył z kolei odczyt indeksu niemieckiego instytutu ZEW na poziomie -5,8 pkt. przy spodziewanym odczycie -28 pkt.
Pozytywne informacje wyszły w końcówce tygodnia z Banku BNP Paribas gdzie pomimo straty na poziomie 1,37 mld Euro za czwarty kwartał kierownictwo spółki poinformowało, ze styczeń był już dobrym miesiącem. W podobnym tonie wypowiadali się prezesi Deutsche Banku oraz UBS, więc może europejska branża finansowa najgorszą część kryzysu ma już za sobą, ale o tym przekonamy się dopiero za kilka miesięcy.
Europejskie Rynki Wschodzące
W mijającym tygodniu, tak jak poprzednio, gwiazdą (tym razem spadającą) był rynek rosyjski. Oddał całe spektakularne wzrosty z zeszłego tygodnia i powrócił do poziomu z 9 lutego. Tydzień przyniósł nowe minima roczne na giełdach w Warszawie, Pradze, Budapeszcie, Bukareszcie i Rydze. Jedynie giełda w Istambule mimo dużych spadków jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż w listopadzie 2008 r. Sentyment do naszego regionu jest zdecydowanie negatywny, na rynku pojawia się wiele spekulacji dot. niewypłacalności poszczególnych krajów w regionie. Liderem wśród tych spekulacji jest nasz partner przy projekcie Euro 2012. Ukraina jest typowana nie tylko jako główne zagrożenie w regionie, ale również jeden z czynników mogący mieć duże znaczenie na wyniki europejskich banków zaangażowanych na tym rynku. Obecnie trudno rynkom akcji odnaleźć dno. Wydaje się, że pomimo kłopotów gospodarczych, obecne niskie wyceny oraz poprawa konkurencyjności gospodarek w regionie dzięki osłabieniu walut pozwoli w najbliższym czasie wyznaczyć twarde dno dla indeksów. Osłabienie walut w regionie najbardziej odczują gospodarki Czech, Węgier oraz Polski. Już teraz towary w sklepach oraz w składach materiałów budowlanych przy granicy z Litwą znikają w zaskakującym tempie. Powróciła turystyka zakupowa na terenach przygranicznych, a praktycznie ustał prywatny import samochodów z Europy Zachodniej i USA. Towary produkowane w Czechach, Polsce i na Węgrzech stają się zdecydowanie tańsze od ich odpowiedników w Eurolandzie oraz krajów, których waluty są sztywno powiązane z Euro. Narty w Czechach stały się bardzie atrakcyjne niż na Słowacji, Polska cegła jest znowu zdecydowanie tańsza od niemieckiej.
Wyceny spółek na rynku są bardziej atrakcyjne niż w czasie kryzysu rosyjskiego, który dla gospodarek w regionie, a na pewno dla polskiej był bardziej dramatyczny niż obecny.
Surowce
Notowania kontraktów terminowych na ropę wzrosły w tym tygodniu o ponad 10%, a za baryłkę ropy Crude płaci się obecnie 39 dolarów. Do tak silnego odreagowania doszło m.in. za sprawą danych z Departamentu Energii w USA, który podał informację o stanie zapasów. Mianowicie spadły one po raz pierwszy w tym roku, co inwestorzy zinterpretowali jako czynnik poprawiający siłę popytu, a z tym ostatnio były duże problemy. Ponadto, coraz silniej zaczynają oddziaływać cięcia produkcji krajów OPEC, ale do zamierzonego efektu (wzrosty i stabilizacja cen) jeszcze daleko. Wydaje się, iż właśnie to zmniejszona podaż (a nie zwiększony popyt) spowodował spadek zapasów. Obecnie silniej na rynek ropy wpływa sam kryzys i obawy o przyszły popyt na surowiec niż krótkookresowe, pozornie dobre informacje. Pozornie dlatego, iż dane o zapasach są odczytywane w ujęciu tygodniowym, a powinno się brać pod uwagę szersze, makroekonomiczne spojrzenie przez pryzmat gry popytu i podaży.
Miedź staniała w mijającym tygodniu o 8%, natomiast za tonę metalu w Londynie płacono w piątek 3165 dolarów za tonę. Powody takiej sytuacji są dwa. Po pierwsze mamy do czynienia ze schodzeniem rynków akcyjnych na coraz niższe poziomy, co świadczy o pogorszeniu nastrojów w gospodarce i nie wróży wiele dobrego dla przyszłego zapotrzebowania na ten surowiec. Po drugie miedź wyceniana jest w amerykańskiej walucie, a ta ostatnio dość mocno się umacnia względem euro. Bank Goldman Sachs zrewidował w dół swoje prognozy cenowe aż o 20% i według tej instytucji metal ten w 2009 roku będzie kosztował średnio ok. 3300 dolarów za tonę. Analitycy uważają, że podaż surowca będzie wyższa niż popyt i z tego powodu zapasy będą stale rosły. Obecnie inwentarz miedzi jest na poziomie 5-letniego maksimum. Wydaje się, iż ratunkiem do stabilizacji na tym rynku mogłyby być zakupy ze strony chińskiej, a jak pokazywała historia rząd chiński często wykorzystywał niskie poziomy cenowe do gromadzenia surowca w celu kontynuacji rozpoczętych inwestycji budowlanych w tym kraju.
Trend wzrostowy kontynuuje złoto, które zdrożało w tym tygodniu o 6%. Obecnie za uncję tego kruszcu płaci się 993 dolary. Charakter przebicia oporu na poziomie 950 dolarów może świadczyć o presji do dalszych wzrostów. Jeśli złoto będzie się zachowywać w taki sposób to wkrótce będziemy mieli do czynienia z próbą wyznaczenia nowego rekordu cenowego i pokonania poziomu 1032 dol./uncję. Niewykluczone jednak, że po ostatnich wzrostach rynek będzie chciał „złapać oddech” przed atakiem na szczyt i doświadczy korekty.
Waluty
Poniedziałkowe święto w Stanach Zjednoczonych zaowocowało marazmem na rynku EUR/USD. Co prawda rynek otworzył się blisko 100 pipsów poniżej piątkowego zamknięcia ale dzienne notowania przebiegły bardzo spokojnie w trendzie bocznym powyżej minimów z poprzedniego tygodnia. Kolejne dwa dni pokazały przewagę dolara i notowania powędrowały na nowe minima dwumiesięcznego trendu spadkowego. Słabe dane makroekonomiczne płynące z USA od połowy tygodnia pozwoliły euro odrobić część strat i w czwartek kurs powrócił do poniedziałkowych poziomów. Tu ponownie pojawił się popyt na dolara i w konsekwencji w piątek po południu w ujęciu tygodniowym zanotowaliśmy 2% spadek notowań EUR/USD. W pierwszej połowie tygodnia złotówka wyraźnie traciła na wartości. Wydaje się, że wypowiedź premiera Tuska o planowanej sprzedaży euro z funduszy europejskich przy kursie około 5 złotych dodatkowo zachęciła rynek do przetestowania szczytów na tej parze sprzed kilku lat. Zapowiedzi premiera uległy realizacji w środę, czyli o około 10 gr poniżej deklarowanego poziomu. Do czwartkowego południa EUR/PLN spadł o 27 gr, po czym nastąpiło kilkunastogroszowe odbicie. Podobnie zachowały się pary USD/PLN i CHF/PLN. Korekta na parach złotówkowych w dalszym ciągu nie zmienia ogólnego obrazu rynku i trend wzrostowy jest utrzymany. Ewentualne pokonanie wsparcia w postaci minimów minionego tygodnia może dać szansę złotówce na dalsze umacnianie ale do zmiany trendu jeszcze daleka droga.
Raport przygotował zespół Doradców Finansowych Xelion w składzie:
Łukasz Bugaj, Jarosław Godyń, Zofia Kamińska, Michał Kurpiel, Paweł Pilzak, Adam Piotrowski, Tomasz Ray-Ciemięga, Piotr Szcześniak, Kamila Urbańska-Pałac.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi