W panelu wzięli udział:
Witold Daniłowicz – partner zarządzający White & Case
Arkadiusz Korzeniewski – partner White & Case
Marcin Studniarek – partner White & Case
Dyskusję prowadził Andrzej S. Nartowski – prezes PID
Głos zabierali również:
Tomasz Bujak – Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych
Zofia Pawlak-Borsuk – Fundacja „Prawo Ubezpieczeniowe”
Adam Gmurczyk – Chartis Europe, Oddział w Polsce
Aleksandra Sieklucka – Ernst & Young Business Advisory
Janusz Maciejewicz – PID
Andrzej S. Nartowski: – Nie będę dokonywał wprowadzenia do tematu, dokonają tego znakomici goście. Chciałbym tylko przypomnieć, że mec. Daniłowicz odegrał znaczną rolę w procesie class action wytoczonym Polsce przez amerykańskie środowiska żydowskie. Może warto przypomnieć tę sprawę?
Witold Daniłowicz: – Cieszę się, że zostaliśmy zaproszeni do dyskusji nad tematem, który znamy nie tylko teoretycznie, ale także praktycznie. Rzeczywiście tak się złożyło, że miałem okazję reprezentować pozwanego w tym sporze, który trwał szereg lat. Może kilka słów na temat tego sporu, bo on dobrze ilustruje jak przebiegają takie procesy w USA.
Spór zaczął się w typowy sposób: znalazło się 11 zainteresowanych, którzy pozwali RP w imieniu własnym i wszystkich podobnie usytuowanych. Przy czym „podobnie usytuowani” byli określeni jako Żydzi, którzy przed wojną mieli majątki – nieruchomości w Polsce, które to nieruchomości utracili wskutek działania, jak głosił pozew, władz polskich po II wojnie światowej.
Proces toczył się bardzo długo – najpierw sąd musiał zatwierdzić grupę powodów jako spełniającą kryteria sporu grupowego, czyli class action, zaś cała reszta sprawy dotyczyła tematu podstawowego, czyli kwestii jurysdykcji sądów amerykańskich nad tego typu sprawami. Po dwukrotnym „odbiciu się” od Sądu Najwyższego USA proces zakończył się postanowieniem głoszącym, że sądy amerykańskie nie mają jurysdykcji w takich sprawach.
Dla mnie było jasne, że celem powodów w tej sprawie nie było ogłoszenie przez sąd wyroku zasądzającego odszkodowanie czy zwrot jakiejś nieruchomości. Głównym celem było zmuszenie polskich władz do negocjacji ze środowiskami reprezentującymi Żydów amerykańskich i rozpoczęcie negocjacji z ich udziałem jak rozwiązać problem reprywatyzacji w Polsce. Celem pozwu było zatem zmuszenie polskich władz do negocjacji i jakiejś ugody. Wyrok zaś głosił, że sądy amerykańskie nie mogą rozstrzygać o roszczeniach tego typu, pozostaje to w gestii sądów polskich, na mocy polskiego prawa.
Przechodząc zaś do charakterystyki pozwów grupowych – mają one w USA długą historię, sięgającą połowy XIX w. Zjawisko wspólnego wytaczania procesów przez kilku powodów było tam oczywiście znane jeszcze dawniej – bo miało wiele zalet: roszczenia można było dochodzić szybciej, taniej i skuteczniej. Wraz ze wzrostem liczby powodów mających podobne roszczenia pojawiła się koncepcja, że byłoby praktyczne zebranie tych wszystkich spraw w ramach jednego procesu i wydanie wyroku w imieniu wszystkich zainteresowanych – niezależnie od tego czy osoby te uczestniczą, czy nie, w takim procesie. Należy przy tym przypomnieć, że sądy w USA były powołane nie tylko po to, by rozstrzygać konkretne przypadki, ale by sprawować sprawiedliwość i ustanawiać zasady postępowania.
Dyskusja nad tym czy sąd może wydać wyrok wiążący także na rzecz powoda, który nie jest uczestnikiem postępowania, a nawet może nie być świadomy, że takie postępowanie się toczy – trwała bardzo długo. Efektem tej dyskusji było pierwsze uregulowanie kwestii pozwów grupowych w stanie Nowy Jork w 1849 r. Później, w 1853 r., zasada, że wyrok może być wiążący także dla nieobecnych w sądach federalnych, została potwierdzona przez Sąd Najwyższy USA. Stało się to przy okazji słynnej sprawy Smith v. Swormstaed.
W 1912 r. potwierdzone zostały Zasady Postępowania Cywilnego, zgodnie z którymi sądy mają prawo wydać wyrok wiążący także dla nieobecnych powodów. Wtedy też rozpoczął się ogromny wzrost liczby tych pozwów – stały się one tak rozpowszechnione, że pojawiła się potrzeba wprowadzenia przepisów, które regulowałyby zasady dla konkretnego typu spraw. Najszybciej rosła liczba pozwów przeciwko producentom różnego rodzaju towarów. Tu pozwy grupowe odegrały kluczową rolę, bo indywidualne pozwy były bardzo kosztowne – jeżeli ktoś poniósł stratę w wysokości np. 10 tys. dolarów i chciałby pozwać dużą korporację, to nikomu nie opłacałoby się takiej sprawy prowadzić. Ale jeśli tych, którzy stracili po 10 tys. dolarów, a może nawet tylko po 500 dolarów – były setki czy tysiące, a adwokaci mieli otrzymać procentowy udział w odszkodowaniu, to okazało się, że jest o co walczyć.
Mamy więc z jednej strony argument prospołeczny – obywatele, którzy nie pójdą do sądu indywidualnie, bo ich roszczenie jest za małe – choć krzywda wyrządzona przez pozwanego mogła być bardzo duża – dzięki pozwom zbiorowym mają świetną możliwość dochodzenia swoich roszczeń. Koszty prowadzenia sprawy rozkładają się wtedy na bardzo wiele osób, zaś zasądzone odszkodowanie dotyczy wielkiej grupy osób i sumarycznie jest bardzo duże. Z drugiej jednak strony pozwany – producent produktu, który zaszkodził konsumentom, ma wytoczony proces nie o 500 dolarów, ale o 50 mln dolarów. Koszty obrony rosną więc dramatycznie.
Wracam tu do pozwu przeciwko Polsce, bo to są procesy długotrwałe, bardzo kosztowne – wiele pozwów grupowych wniesiono tylko po to, żeby wymusić na producentach różnych towarów jakąś ugodę, przy użyciu argumentu: lepiej wam się opłaca z nami szybko ugodzić niż wygrać w sądzie po pięciu latach kosztownej obrony. Sądy federalne też zaczęły dostrzegać ten aspekt sprawy, a z czasem także ustawodawca spostrzegł, że może to być pole do nadużyć.
W efekcie w 2005 r. uchwalona została ustawa Class Action Fairness Act of 2005, zwana w skrócie CAFA, która wprowadziła pierwsze poważne ograniczenia dla pozwów zbiorowych. W szczególności chodziło o ułatwienie przekazywania tych spraw do sądów federalnych. Okazało się bowiem, że sądy stanowe bywały z reguły bardzo przychylne dla miejscowych powodów pozywających wielkie korporacje – bardzo łatwo uznawały, że to jest spór grupowy, bardzo łatwo też zasądzały odszkodowania. Kongres doszedł więc do wniosku, że wskutek nadużyć cierpią nie tylko winni, ale także porządne, uczciwe firmy, a w związku z tym cierpi także handel międzystanowy i potrzebna jest interwencja ustawodawcy. Wspomnienie o handlu międzystanowym było tu bardzo ważne, bo tylko w przypadku gdy sprawa dotyczy handlu międzystanowego Kongres USA może się nią zająć. Ustawa CAFA ograniczyła też wynagrodzenia adwokackie, co przy jednoczesnym umożliwieniu bardzo szybkiego przeniesienia sprawy do sądów federalnych, gdzie o odszkodowanie jest trudniej – wprowadziło trochę porządku.
Teraz kilka słów o rodzajach pozwów grupowych. W amerykańskiej literaturze przedmiotu spotkałem się z trzema podstawowymi rodzajami tych spraw: prawdziwe, rzekome i mieszane. Co ciekawe, to właśnie te rzekome są wprowadzane w Polsce nową ustawą. Przy czym używam i tak eleganckiego określenia, bo inne tłumaczenie tego pojęcia to spory fałszywe. Najpierw omówię jednak tzw. pozwy grupowe prawdziwe – mamy z nimi do czynienia wtedy, gdy ktoś wnosi pozew zbiorowy z zakreśloną grupą np. wszystkich, którzy kupili samochód określonej marki wyprodukowany w konkretnym roku. Przy tak zakreślonej grupie, wszyscy nabywcy – niezależnie czy wiedzą o tym pozwie, czy nie – stają się uczestnikami postępowania. Chyba że gdy się o nim dowiedzą, napiszą do sądu, że oni nie chcą uczestniczyć w procesie, czyli wybierają opcję opt out i sami będą dochodzić roszczenia.
Rodzaj pozwów grupowych określanych jako pozwy rzekome, to sytuacja, gdy grupa składa się tylko z tych osób, które aktywnie do niej przystąpią. W przypadku takich sporów to, tak naprawdę, nie mamy do czynienia z grupą w klasycznym rozumieniu tego pojęcia – cała koncepcja pozwów grupowych wzięła się przecież stąd, by zająć się także tymi, którzy nie wiedzą o pozwie, choć są poszkodowani, a nie tylko tymi, którzy wiedzą i chcą aktywnie działać. Te spory rzekome występują zresztą w USA bardzo rzadko, jest to tylko kilka przypadków – przede wszystkim gdy chodzi o spory pracownicze w jednym zakładzie, gdzie łatwo zidentyfikować potencjalnych powodów i każdego zawiadomić o sporze. To jednak nie jest traktowane w USA jako typowa class action. Są jeszcze systemy mieszane, ale to już naprawdę margines, więc to pomińmy. Jest natomiast w amerykańskim prawodawstwie jeszcze jedno ważne określenie: tzw. mass action, czyli pozwy masowe, kiedy jest więcej niż 100 uczestników takiego sporu.
Jakie warunki należy spełnić by wnieść pozew grupowy? Jeśli chodzi o regulacje stanowe, to są one zróżnicowane, skupię się więc na prawodawstwie federalnym, czyli Zasadach Procedury Cywilnej w sądach federalnych, bo i tak – na mocy CAFA – większość tych spraw toczy się w sądach federalnych. Pierwszy warunek jest taki, że grupa osób żeby mogła być uznana za grupę w znaczeniu ustawowym musi być na tyle liczna, że normalne współuczestnictwo procesowe jest niepraktyczne. Drugi warunek: wspólne kwestie faktyczne lub prawne muszą przeważać nad indywidualnymi poszczególnych zainteresowanych (powodów lub pozwanych) – muszą więc być podobne roszczenia albo podobna obrona. Trzeci wymóg formalny: osoba, która chce reprezentować grupę, musi dawać gwarancję, że będzie ją prawidłowo reprezentowała. Ustawa wprowadza jeszcze dwa dodatkowe warunki, typowe dla amerykańskiego modelu sądowego: wyrok sądu ma moc precedensu, a zatem ma moc prawa.
Pierwszy z tych warunków polega na tym, że postępowanie może mieć charakter sporu grupowego wtedy, gdy rozpoznanie poszczególnych przypadków indywidualnie powodowałoby, że pozwany dostanie sprzeczne lub niejednolite sygnały co do swojego zachowania. Wynika to z następującej zasady: jeżeli sąd uzna, że pozwany źle postąpił i nakaże mu zapłacić odszkodowanie czy zasądzi zadośćuczynienie, to fakt ten jest jednocześnie sygnałem i dla samego pozwanego, i dla wszystkich innych podobnie usytuowanych potencjalnych pozwanych. Sygnał ten oznacza, że oni wszyscy mają zmienić swoje postępowanie w określony sposób.
Inaczej mówiąc: jeżeli sąd np. uzna, że konkretny producent nie wprowadził wystarczających zabezpieczeń i zbyt łatwo jego produkt może się uszkodzić – to inni producenci tego typu towarów muszą natychmiast zmodyfikować swoje produkty zgodnie z tym orzeczeniem. Jest już bowiem precedens, który nakazuje w takich przypadkach wypłacić odszkodowanie. Taka zasada zapobiega sytuacji, gdy jeden sąd uzna, że produkt jest niebezpieczny, a inny sąd że nie. Wtedy do społeczeństwa poszedłby sprzeczny sygnał, więc lepiej jest jak spór zostanie rozstrzygnięty w jednym procesie – wtedy sygnał jest całkowicie czytelny. To jest zgodne z prawem opartym na precedensie.
Podobnie jest z drugim warunkiem dodatkowym: rozpoznanie sprawy w konkretnym przypadku mogłoby być precedensem, który uniemożliwiłby innemu powodowi dochodzenie swoich roszczeń. Tu wrócę do sprawy pozwów żydowskich, bo tu mieliśmy do czynienia z taką właśnie kwestią. Sprawa, o której mówiłem na początku, wniesiona w Nowym Jorku, tak naprawdę była drugim pozwem przeciwko Polsce, opartym na tym samym stanie faktycznym. Rok czy dwa wcześniej inny powód wniósł podobną sprawę w Chicago – nie jako pozew grupowy, ale sprawę indywidualną. Był to bodajże student, który z pomocą swojego profesora – w ramach zajęć – wniósł taką sprawę, nieudolnie ją prowadził i przegrał. Gdyby takie orzeczenie mogło być precedensem, to uniemożliwiłoby dochodzenie roszczeń innym, dużo lepiej przygotowanym do procesu, na szczęście w tym przypadku nie było precedensem, bo powód „odpadł” bardzo szybko.
Jeszcze o istotnych elementach postępowania – należy zauważyć, że w USA rola sądu jest bardzo rozbudowana. Sąd postanawia o dopuszczalności postępowania grupowego, określa grupę będącą stroną postępowania, zakreśla kim są członkowie grupy, wyznacza adwokata – i to jest inaczej niż w Polsce – reprezentującego grupę, zawiadamia grupę o toczącym się postępowaniu. Bardzo interesująca jest kwestia wyznaczania adwokata, bo nie jest tak, że to członkowie grupy sami znajdują kogoś, kto będzie reprezentował ich interesy. Bardzo często dochodzi do konkurencji pomiędzy adwokatami, którzy zgłaszają się ze swoimi potencjalnymi powodami z różnych stanów i deklarują gotowość do prowadzenia sprawy w imieniu wszystkich powodów. I sąd przeprowadza coś na kształt nieformalnego konkursu, a ustawa mówi mu co ma wziąć pod uwagę przy takim wyborze.
Chodzi o wybór adwokata, który najlepiej zna stosowne przepisy i ma największe doświadczenie w skomplikowanych postępowaniach. Sąd bierze też pod uwagę, zważywszy na ogromny koszt tych procesów, który z kandydatów jest skłonny zainwestować największe środki w ewentualne prowadzenie sprawy – żeby dać gwarancję prawidłowego reprezentowania grupy. Potem sąd wydaje wyrok wiążący dla wszystkich członków grupy – poza tymi, którzy z niej wystąpili – i przyznaje wynagrodzenie adwokatowi. Adwokat proponuje wysokość wynagrodzenia – podając jak zostało ono obliczone, a sąd decyduje o ostatecznej wysokości wynagrodzenia.
Jak widać, cały ten system oparty jest na bardzo aktywnej roli sądu. Sąd nie działa wyłącznie na wniosek stron, że się zgadza lub nie z tym co wnosi powód. Sąd generalnie prowadzi całą sprawę i ma doprowadzić do wnikliwego rozstrzygnięcia. Sąd określa kto jest w grupie, sąd ma wymyślić sposób zawiadomienia jak największej liczby potencjalnych powodów, sąd wybiera im prawnika, a co najważniejsze – sąd znajduje sposób w jaki zaspokoić ich roszczenia.
Gdy spojrzymy na sposób zaspokajania tych roszczeń, to praktycznie nigdy nie jest to odszkodowanie pieniężne, najczęściej – szczególnie w przypadku roszczeń konsumenckich, gdzie chodzi o wadliwe produkty – sąd wymyśla najrozmaitsze sposoby zaspokojenia roszczeń. Najprostszy sposób to wyemitowanie przez producenta skryptów czy bonów. Producent może zadeklarować: wydam wszystkim poszkodowanym bony, za które będą mogli kupić moje produkty. I w zależności od wysokości straty, powodowie otrzymują odpowiednią liczbę tych bonów.
Administracja takiego procesu to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie – poszkodowani są przecież rozproszeni na terenie całego kraju, potrzebują dużo czasu żeby się zgłaszać po te bony, jest kwestia komu i ile tych bonów wydać, nie wiadomo też czy wszyscy będą chcieli nabyć jakiś produkt tego właśnie producenta. Jest też pytanie jak wyliczyć wynagrodzenie adwokata w takiej sprawie, bo adwokat może powiedzieć tak: bonów wydano na 100 mln dolarów, więc mnie się należy 20% czyli 20 mln dolarów. Wtedy mogą się zbuntować powodowie – my tu dostajemy jakieś bony, a adwokat gotówkę? Bywały też takie przypadki, że ktoś poniósł np. stratę w wysokości 99 dolarów i 85 centów, dostał bony na 5 dolarów, a musiał dopłacić adwokatowi 15 dolarów.
Dlatego nie bardzo wyobrażam sobie jak to można by zastosować w polskich warunkach. Bo jaki polski sąd chciałby się bawić w administrowanie tak skomplikowanym procesem? W USA zaś sąd musi zbudować całą administrację tego ogromnego procesu.
Jeszcze kilka słów o tendencjach w dziedzinie pozwów grupowych. Jak już wspomniałem, zauważa się obecnie tendencję do ograniczenia tego typu spraw – z powodu dużej liczby nadużyć itp. Sądy postanowiły położyć temu tamę. Pojawiła się więc cała seria orzecznictwa, utrudniającego powodom dochodzenie roszczeń. Podstawowy sposób to odmowa przyjmowania przez sąd pewnych domniemań. W sprawach dotyczących np. papierów wartościowych trzeba było wykazać, że w prospekcie emisyjnym czegoś nie podano i inwestor polegał na tym dokumencie. Kiedyś wystarczyło domniemanie straty, a teraz już nie – sądy żądają udowodnienia jak ten brak w prospekcie odbił się na finansach inwestora. Niedawno głośna była sprawa przeciwko producentowi papierosów light. Został on pozwany za reklamowanie tych papierosów jako bardziej zdrowych. Niektórzy palacze wpadli na pomysł, że ta reklama ich zmyliła, bo palili te zdrowsze papierosy a i tak zachorowali. Wystąpili więc z pozwem grupowym i sąd pierwszej instancji przyznał im rację. Sąd drugiej instancji powiedział jednak: nie – bo dlaczego mamy zakładać, że każdy kto palił papierosy light i zachorował, padł ofiarą fałszywej reklamy? A może niektórzy kupowali je bo były bardziej cool, a może cena im bardziej odpowiadała. Każdy by musiał więc szczegółowo udowodnić swoje roszczenie. I to jest właśnie przykład nowego trendu, który obserwujemy w USA.
Arkadiusz Korzeniewski: – Przedstawię teraz najważniejsze przepisy nowej polskiej ustawy. Jeżeli chodzi o rodzaje spraw objętych przepisami tego aktu prawnego, to warto zauważyć, że w pierwotnym rządowym projekcie ustawy nie było tu żadnych ograniczeń. Po poprawkach senackich ustawa przewiduje, że jej przepisy będą miały zastosowanie w trzech rodzajach spraw: roszczeń konsumenckich, odpowiedzialności za produkt niebezpieczny i odpowiedzialności z tytułu czynów niedozwolonych. Mam tu pewien problem interpretacyjny, jeśli chodzi o delikty – wyłączono sprawy dotyczące roszczeń w tytułu naruszenia dóbr osobistych, co może wywoływać pewną konfuzję, bo przecież oprócz majątku mamy też zdrowie i życie.
Jeśli chodzi o wymogi dotyczące podmiotów uprawnionych – ustawa nie ogranicza rodzaju tych podmiotów tylko do osób fizycznych, nie jest więc z góry wykluczone dochodzenie tego typu roszczeń przez np. spółki albo fundacje. Ustawa przewiduje limit ilościowy powodów – żeby wszcząć takie postępowanie musi to być minimum 10 osób. Jest to o tyle istotne, że potem w ramach procedury sąd wydaje postanowienie czy konkretna sprawa do takiego postępowania się nadaje czy też nie.
To co jest bardzo istotne w tym modelu i zostało przyjęte w polskiej ustawie, to przepis, że wszczęcie takiego postępowania nie wyłącza możliwości dochodzenia takich samych roszczeń, dotyczących tej samej kwestii, przez inne osoby lub podmioty, które wstąpiły do grupy. Nasza ustawa przewiduje także kolejne wymogi: muszą to być roszczenia jednakowego rodzaju i dotyczące tej samej podstawy faktycznej. Nie muszą to być natomiast roszczenia odszkodowawcze – o czym przypominam, bo w takich sprawach pozwy mogą być w ten sposób skonstruowane, że powodowie będą się przede wszystkim domagali ustalenia odpowiedzialności pozwanego co do zasady, natomiast co do kwestii wysokości poszczególnych roszczeń – niewykluczone że praktyka pójdzie w tym kierunku – powodowie będą mogli prowadzić je w odrębnym postępowaniu.
Dlaczego taka może być praktyka? Ponieważ ustawa – oprócz wymogu, że mają to być roszczenia dotyczące tej samej sprawy, tego samego rodzaju – dla roszczeń pieniężnych przewiduje ujednolicenie kwoty zasądzonej uczestnikom grupy, co dla takich osób może być ryzykowne. W założeniu bowiem odszkodowanie ma naprawiać rzeczywistą szkodę, tzn. szkodę którą trzeba wyliczyć, udowodnić w postępowaniu, tymczasem u poszczególnych osób, które wnoszą pozew, wysokość szkody może być różna. Będą więc musieli ujednolicić te roszczenia do tej samej kwoty. Stąd moje przypuszczenie, że powodowie mogą być zainteresowani przede wszystkim tym, by w ramach takiego pozwu domagać się ustalenia przez sąd samej zasady odpowiedzialności, bez przysądzania konkretnej kwoty. Taka konstrukcja pozwu jest w polskiej ustawie przewidziana. Podobne rozwiązanie jest w Kpc, lecz tutaj – w porównaniu do Kpc – mamy ułatwienie dla osób, które będą dochodziły roszczeń w tym trybie, ponieważ nie muszą one wykazać interesu prawnego.
Jeśli chodzi o dalsze wymogi – w tego rodzaju sprawach jedna z osób musi być reprezentantem grupy. Nie jest to kwestia zastępstwa procesowego – to są dwie różne sprawy. Reprezentant grupy to powód, który działa w imieniu własnym, ale także w imieniu wszystkich pozostałych członków grupy. Przy czym nie musi to być członek grupy, ale także powiatowy/miejski rzecznik praw konsumenta – rzecznicy mają takie uprawnienia. Ustawa przewiduje, że trakcie postępowania członkowie grupy mogą – o ile są niezadowoleni ze sposobu, w jaki sprawę prowadzi reprezentant – wnioskować do sądu o zmianę reprezentanta; musi to być wniosek więcej niż połowy członków grupy.
W tego rodzaju sprawach przewidziany jest tzw. przymus adwokacki, tzn. powód musi być zastępowany przez adwokata lub radcę prawnego. Jak rozumiem, ma to być element, który ma przeciwdziałać pieniactwu. Mamy też w ustawie pewną ciekawostkę – chyba pierwszy przypadek przepisu ustawowego regulującego wprost kwestię wysokości success fee adwokata lub radcy prawnego: może to być najwyżej 20% zasądzonej kwoty – cokolwiek w praktyce będzie to mogło oznaczać. Wspominam też o tym w tym kontekście, że jednym z wymogów, które trzeba spełnić by posługiwać się trybem pozwu grupowego, jest konieczność uwzględnienia w pozwie zasad wynagradzania pełnomocnika prawnego.
Kilka najważniejszych kwestii jeśli chodzi o stronę proceduralną: zgodnie z ustawą, najpierw mamy wstępny etap, kiedy sąd musi wydać postanowienie w kwestii dopuszczalności lub niedopuszczalności rozpoznania pozwu w tym specyficznym postępowaniu. Postanowienia zarówno pozytywne, jak i negatywne, są zaskarżalne. Myślę że jednym z motywów wprowadzenia tej regulacji jest zamiar przyspieszenia rozstrzygania dużych spraw. Jednocześnie wydaje mi się, że gdy bliżej przyjrzymy się przepisom ustawy, to możemy przypuszczać, że postępowania w tym trybie będą w praktyce trwały dłużej niż podobne sprawy rozpatrywane przez sąd w ramach istniejącej procedury. Najpierw jest więc taki etap kontrolny, gdy sąd musi sprawdzić czy są spełnione wymogi zastosowania tego trybu. Gdy mamy prawomocne postanowienie, że sprawa nadaje się rozpatrywania w tym trybie, przechodzimy do kolejnego etapu: sąd zarządza opublikowanie ogłoszenia o tym, że prowadzona jest dana sprawa i osoby, które spełniają ustawowe kryteria, mogą być dołączone do grupy, jeśli zgłoszą swój akces w określonym terminie. Przy czym jest to termin zawity, tzn. jak ktoś się spóźni, to włączenie go do postępowania jest już niemożliwe.
Nie wiem jak to w praktyce będzie rozstrzygane – czy jeżeli ktoś się spóźni nie ze swojej winy to czy będzie mógł wnosić o przywrócenie tego terminu – jak jest w przypadku innych terminów zawitych zawartych w przepisach Kpc. Termin zawity jest po to, by osoby, które chcą przystąpić do postępowania mogły to zrobić, ale jednocześnie jest on z zasady nie przekraczalny.
Po upływie terminu określonego w ogłoszeniu, pozwany ma możliwość wniesienia sprzeciwów czy zarzutów przeciwko uczestnictwu w grupie poszczególnych osób – bo może on uznać, że w grupie są osoby nie spełniające wszystkich wymaganych kryteriów. Postanowienie sądu w tej kwestii jest zaskarżalne przez drugą stroną. Po tym jak mamy już rozstrzygniętą kwestię składu grupy po upływie określonego w ogłoszeniu terminu, wystąpienie z grupy jest niedopuszczalne – w polskim modelu ta grupa zostaje zafiksowana i wydany przez sąd wyrok ma moc wiążącą wobec tych osób, które były w tej konkretnej grupie. Nie obejmuje natomiast innych osób spoza grupy, które są w identycznej sytuacji.
Co bardzo istotne, uczestnictwo w grupie nie wyklucza w trakcie prowadzonego postępowania grupowego dochodzenia przez powoda roszczeń w innym zupełnie postępowaniu. Nie ma też żadnych przeszkód, by po rozpoznaniu i rozstrzygnięciu sprawy w postępowaniu grupowym, inne osoby będące w podobnej sytuacji dochodziły swoich roszczeń w innym postępowaniu grupowym. Sąd w tym kolejnym postępowaniu nie będzie związany wcześniejszym wyrokiem. Można oczywiście przypuszczać, że ten nowy sąd pójdzie na skróty i skorzysta z efektów poprzedniego postępowania, ale jest raczej mało prawdopodobne, że rozstrzygnięcie będzie takie samo.
Witold Daniłowicz: – Z punktu widzenia pozwanego, sytuacja jest zupełnie różna w Polsce i w USA. W Stanach praktyka jest taka, że pozwany uczestniczy w jednym procesie, który załatwia wszystkie możliwe roszczenia. Teoretycznie jest oczywiście możliwe, że ktoś wystąpi z grupy i będzie procesował się samodzielnie, ale w praktyce – a rozmawiałem o tym z kolegami, którzy tylko tym się zajmują – nikt o czymś takim nigdy nie słyszał. Amerykański model jest dobry z punktu widzenia pozwanego, bo jedną sprawą załatwia się wszystko. W polskim modelu sprawa jest o tyle gorsza, że niby to jest spór grupowy, ale tych grup może być wiele, a w dodatku cała masa pozwów indywidualnych. I ten pozwany nieustannie może być narażony na kolejne ataki.
Arkadiusz Korzeniewski: – Rzeczywiście z punktu widzenia pozwanego, zwłaszcza jakiejś dużej korporacji, ta regulacja wiąże się z istotnym praktycznym ryzykiem – nie w intencji prawodawców, ale w praktyce może tak być, że będzie to traktowane jako zachęta do nękania pozwanego przez powodów.
Janusz Maciejewicz: – W postępowaniu grupowym jest wymóg, że jeżeli odszkodowanie określone jest w konkretnej wartości, to jego wysokość musi być taka sama dla wszystkich uczestników grupy. Czy wobec tego jeśli będzie następny proces, to musi być przywołana ta sama kwota? Czy też obowiązuje zasada: inna grupa – inna kwota?
Arkadiusz Korzeniewski: – W kolejnych procesach może to być inny kwota. Ustawa przewiduje także możliwość tworzenia podgrup, czyli w ramach jednego postępowania grupowego, kiedy mówimy o roszczeniach pieniężnych, odszkodowawczych, kwoty mogą się różnić dla poszczególnych podgrup. Natomiast może powstać ciekawe prawnicze zagadnienie: co wtedy, gdy rzeczywista wysokość szkody okaże się znacznie wyższa niż wysokość zasądzonego odszkodowania albo pojawią się jakieś dalsze następstwa? Tego ustawa nie reguluje, natomiast wymóg by odszkodowanie odzwierciedlało prawdziwą wartość szkody jest dość rewolucyjny jeśli chodzi o polskie prawo cywilne. Już na starcie bowiem trzeba podać jakąś kwotę – co jednak nie gwarantuje, że to roszczenie będzie do końca zgodne z rzeczywistością.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kilka kwestii. W tego rodzaju sprawach, i to jest duża różnica w stosunku do zwykłego postępowania, czynności dyspozytywne, takie jak cofnięcie pozwu, zrzeczenie się lub ograniczenie roszczenia czy zawarcie ugody – nie wymagają jednomyślności powodów, wystarczy zgoda więcej niż połowy członków grupy. Bo co w sytuacji gdybyśmy mieli bardzo dużą grupę – setki, tysiące powodów? To jest więc praktyczne udogodnienie, sprzyjające zawarciu takiej ugody.
Ustawa nie zawiera, w zasadzie, żadnych ograniczeń ani co do treści ugody, ani co do jakiegoś konkretnego postanowienia – sformułowania są tak ogólne, że nie ma tu dużej różnicy w porównaniu z przepisami dotyczącymi innych ugód sądowych. Podlegają one pewnej kontroli, ale tylko po to, by unikać postanowień sprzecznych z prawem, bądź też – i tutaj jest drobna różnica w stosunku do Kpc – w przypadku ugody zawartej w postępowaniu grupowym sąd ma też ocenić czy rażąco nie narusza ona interesów osób objętych konkretnym pozwem – cokolwiek to będzie oznaczało.
Jeszcze jedna kwestia, ważna z punktu widzenia pozwanego, który może bronić się przed takim pozwem, bo pozew grupowy wiąże się z ryzykiem rosnącej liczby powodów – sąd musi przecież opublikować w prasie stosowne ogłoszenie. Dlatego ustawa przewiduje, że pozwany może wnioskować od sądu o złożenie kaucji przez powoda – na zabezpieczenie kosztów procesu. To może być jeden z wniosków już na wstępnym etapie postępowania. Przy czym wprowadzony jest tu próg – kaucja nie może przekroczyć 20% wartości sporu.
Z praktycznego punktu widzenia mam tu pewne wątpliwości co do kryteriów, jakimi będzie się posługiwał sąd ustanawiając wysokość takiego zabezpieczenia – nie przekraczając oczywiście tego progu. Nasza procedura przewiduje maksymalne kwoty wynagrodzenia adwokatów czy radców prawnych, które podlegają zwrotowi gdy się ten proces wygrywa, nie jestem zaś do końca pewien, czy te maksymalne progi, które nb nie są wygórowane, czy są tu jakimś wyznacznikiem branym pod uwagę, czy też nie. Jedyne więc co wiadomo na pewno, to zastrzeżenie, że kaucja nie może być wyższa niż 20% wartości przedmiotu sporu. Obawiam się, że jeżeli pozwani będą wnosić o ustanowienie tej kaucji, to sędziowie mogą być skłonni do wyznaczania tych maksymalnych kwot, ale to będą kwoty rzędu raczej dziesiątek tysięcy zł, na pewno jednak nie setek tysięcy.
Jeśli chodzi o opłaty sądowe, to pozwy grupowe nie są z definicji zwolnione od opłaty za wniesienie pozwu, z tym że w tym przypadku kwoty te są trochę niższe niż zwykła opłata wynosząca 5% wartości roszczenia, jest to bowiem 2%, ale i tak nie więcej niż 100 tys. zł. Ten próg jest więc stosunkowo niewysoki i jeżeli przedsiębiorczemu prawnikowi udałoby się zgromadzić odpowiednio dużą grupę, to te 100 tys. zł nie będzie trudno uzbierać.
I ostatnia kwestia: wyrok jaki zapada w sprawie tego typu ma moc wiążącą tylko wobec tych osób, które są w grupie. Nie obejmuje natomiast innych osób w podobnej sytuacji, które do grupy nie przystąpiły. W sentencji wyroku wszyscy członkowie grupy i pozwany muszą być wyraźnie wymienieni – tylko wtedy prawomocny wyrok będzie rzeczywiście wiążący. Nie ma przy tym żadnej przeszkody, by osoby w podobnej sytuacji wnosiły podobne sprawy.
Jeżeli chodzi o kwestię wykonania sentencji wyroku, to w polskim modelu sprawa jest o tyle prostsza, że jeżeli wyrok zasądza konkretne świadczenia, to te świadczenia na rzecz każdego z członków grupy muszą być w sentencji wyroku wymienione. I taki wyrok, gdy jest prawomocny, stanowi tytuł egzekucyjny – czyli każdy z członków grupy może egzekwować należność z majątku pozwanego na ogólnych zasadach. Są wprawdzie pewne ograniczenia co do świadczeń niepieniężnych, ale ich znaczenie jest mało istotne.
Marcin Studniarek: – Chciałbym się skupić na następującym problemie: jak wejście w życie tej ustawy może wpłynąć na funkcjonowanie rynku kapitałowego. Czy naprawdę ta ustawa coś zmieni? Pewnie swoją rolę odegra tu kreatywność prawników, można więc przypuszczać, że ustawa może dotknąć naprawdę wiele podmiotów. Od razu na początku nasuwają mi się dwie grupy uczestników rynku kapitałowego, które mogą odczuć skutki nowej regulacji.
Po pierwsze, będą to domy maklerskie, fundusze inwestycyjne, fundusze emerytalne – czyli podmioty, które co do zasady świadczą usługi dla swoich klientów, w związku z czym mogą się znaleźć w roli pozwanego. Po drugie, emitenci papierów wartościowych, którzy mogą być pozywani przez inwestorów.
Przykładem pierwszej z wymienionych grup sporów może być sprawa WGI, gdzie duża grupa klientów działała wspólnie – oczywiście na zasadzie obowiązującego prawa – w postępowaniu cywilnym przeciwko podmiotowi, który przyczynił się do poniesienia przez nich strat. Od wszystkich tych instytucji wymagane jest dochowanie szczególnego stopnia staranności, a za niespełnienie tego warunku ponoszą odpowiedzialność zawodową. Te właśnie podmioty są szczególnie narażone na grupowe roszczenia klientów – choćby z tego powodu, że ustawodawstwo w tym zakresie służy ochronie inwestorów.
W przypadku domów maklerskich ustawodawca nakłada na te podmioty nie tylko obowiązek sporządzenia odpowiedniego regulaminu, ale również dokonywania aktywnej oceny profilu klienta. Zastosowanie nieodpowiednich do profilu klienta procedur może skutkować tym, że niektórzy z nich będą mogli takich roszczeń dochodzić. Przykładem takiego złego zarządzania aktywami na rynkach rozwiniętych może być sytuacja, gdy osoba zaawansowana wiekowo powierza oszczędności życia domowi maklerskiemu, a ten – nie informując jej – inwestuje te pieniądze w agresywne instrumenty finansowe prowadząc do strat. I tu jest wina domu maklerskiego – bo źle ocenił profil klienta, a do tego obliguje go standard profesjonalnej oceny i odpowiedzialności za powierzone mu środki.
My jesteśmy na początku tej drogi. To są dopiero regulacje raczkujące. Z punktu widzenia praktyki sądowej, tego rodzaju kazusów jeszcze nie ma. Zobaczymy w jakim kierunku to się potoczy, przy czym zarówno regulacje europejskie, jak też pewna zmiana podejścia organów nadzoru – idą w kierunku coraz większej ochrony inwestorów, co może skutkować ujednolicaniem prawa i coraz ściślejszego współdziałania nadzorów, bo to może okazać się bardziej efektywne. U nas są to na razie początki.
Ciekawym przykładem potencjalnego sporu grupowego były ostatnio opcje walutowe. Można sobie wyobrazić grupę firm, które poniosły na opcjach straty i razem występują przeciwko bankom. Grupa akcjonariuszy mogłaby też np. wnieść pozew grupowy przeciwko spółce Duda za wprowadzające w błąd informacje nt. opcji. W obecnym stanie prawnym wyglądało to tak: grupa firm, które straciły na opcjach, zebrała się raz czy dwa, ale praktycznie bez efektu. Natomiast rzeczywisty efekt był taki, że firmy, które miały największy interes prawny i ekonomiczny, porozmawiały oddzielnie z bankami i dogadały się na własną rękę bez informowania o tym mniejszych spółek. Po prostu duże firmy doszły do wniosku, że na ich plecach nie będą się wozili ci mniejsi, a oni sami tak naprawdę wolą osiągnąć kompromis negocjując bezpośrednio z bankami.
(…)
Pełny tekst dyskusji w nr 1/2010 „Przeglądu Corporate Governance”.