Czwartkowe, słabe zachowanie amerykańskiego rynku akcji ma dosyć tajemniczą naturę. W strach przed dzisiejszym raportem z rynku pracy nie wierzę. Według mnie gracze trochę zaczęli się bać oporu, który indeks S&P 500 ma w okolicach poziomu 1.010 pkt.
Na pozór jednak, w amerykańskich komentarzach, można znaleźć przekonujące wytłumaczenie słabości rynku. Spróbujmy tę tezę obalić spoglądając wpierw na dane makro. Dane z rynku pracy (tygodniowa zmiana ilości wniosków o zasiłek) były lepsze od prognoz. Przybyło 550 tysięcy bezrobotnych (oczekiwano 593 tys.). Owszem, po raz pierwszy od trzech tygodni wzrosła ogólna ilość bezrobotnych (6,3 mln), ale raport w najgorszym razie można było uznać za neutralny.
Mówiono też o spadku sprzedaży w sklepach czynnych co najmniej przez rok. Rzeczywiście International Council of Shopping Centers-Goldman Sachs poinformował, że w lipcu sprzedaż spadła o 5 procent i był to 11 miesiąc spadku (bez Wal-Mart, który nie publikuje już miesięcznych raportów). Źle? Niby tak, ale liczne sieci sprzedaży detalicznej (Kohls, J.C. Penney, Macys, Gap) podniosły prognozy, a to mocno podnosiło ceny ich akcji. Generalnie S&P Retail Index (indeks sieci sprzedaży detalicznej) rósł dobrze ponad jeden procent. Ten powód słabego zachowania rynku możemy skreślić.
Mówiono też, że to środowy (publikowany po sesji) raport kwartalny i prognozy Cisco zaszkodziły rynkowi, może i tak, ale cena akcji Cisco spadała kosmetycznie. Doskonale za to zachowywał się cały sektor finansowy. Oceny analityków nadal podnosiły cenę akcji Bank of America i American Express. Traciły akcje sektora surowcowego. Traciły też (z powodu rekomendacji JP Morgan Chase) akcje sektora ochrony zdrowia. Mocniej spadały też akcje w sektorze wysokich technologii. Generalnie wyglądało to tak, jakby popyt stracił zainteresowanie do agresywnego kupna akcji.
Jak widać istotnych powodów do sprzedaży akcji nie było wiele, więc wszyscy zdawali sobie sprawę, że sesja może zakończyć się całkiem nieźle. Początek był bardzo dobry, potem spadek i trochę szamotaniny, ale ciągle indeks S&P 500 spadał nieznacznie (około 0,5 procent). Oczywiste było, że wszystko rozstrzygnie się w ostatnich 30 minutach. Na dwie godziny przed końcem sesji zniecierpliwienie dało znać o sobie i indeksy osunęły się mocniej, ale popyt wtedy znowu mocniej przycisnął. Indeksy wróciły do stanu sprzed osunięcia i sesja zakończyła się bez emocji niewielkimi spadkami. Opór techniczny umocnił się.
GPW rozpoczęła sesję od wzrostu, ale prawie natychmiast rozgrywka na kontraktach poprowadziła indeks WIG20 tam, gdzie chce tego rozgrywający rynek terminowy, czyli na południe. WIG20 zabarwił się na czerwono i nie miało to nic wspólnego z zachowaniem innych rynków europejskich, Wręcz przeciwnie – kiedy indeksy na innych giełdach zaczęły się osuwać to WIG20 wrócił do poziomu środowego zamknięcia. Nasz rynek żyje swoim (kontraktowym) życiem a władze GPW i KNF zdają się tego nie dostrzegać.
Najmocniejsze były jednak znowu akcje KGHM (mimo spadku ceny miedzi) i to one po decyzji Banku Anglii poprowadziły WIG20 na północ. Publikacja danych w USA jeszcze bardziej zwiększyła siłę byków. W tej fazie rynku Pekao i BZ WBK doszlusowały już do reszty banków. Po rozpoczęciu sesji w USA nastroje zwiędły. Spadki indeksów amerykańskich wytrąciły bykom oręż z ręki i z przyzwoitego wzrostu zrobiło się kosmetyczne odbicie. Sesja nie miała żadnego znaczenia prognostycznego.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi