Amerykańscy gracze tym razem trochę się przejęli słabymi danymi makroekonomicznymi. Tygodniowa zmiana na rynku pracy w USA pokazała, że sytuacja nieco się pogarsza, bo ilość bezrobotnych wzrosła mocniej niż prognozowano. To jednak nie wywołało nawet drgnięcia na rynkach. Sierpniowy indeks wskaźników wyprzedających (LEI) spadł tak jak o oczekiwano o 0,2 proc., ale prawdziwym szokiem była publikacja raportu Fed z Filadelfii (raport o stanie gospodarki w regionie). Okazało się, że indeks aktywności gospodarczej spadł nie do 14 pkt. (z 18,5 pkt. w sierpniu), ale do minus 0,4 pkt. Po raz pierwszy od trzech lat (od kwietnia 2003) indeks ten zasygnalizował, że gospodarka regionu się kurczy.
Reakcja (prawie wszystkich) rynków była tym razem logiczna. Mocno spadła rentowność obligacji i stracił dolar. Osłabienie dolara pomogło we wzroście cen surowców. Jednak to właśnie ten rynek zachowa się tylko częściowo logicznie. Nie dziwie się nawet temu, że wzrosła cena złota (zazwyczaj negatywnie skorelowanego z dolarem) i ropy, która już i tak była gotowa do korekty. Dziwaczny jest jednak wzrost ceny miedzi. Co prawda słaby dolara pomaga surowcom, ale jeśli widać, że gospodarka USA zwalnia bardziej niż prognozowano to przecież realny popyt na miedź spadnie. Taka reakcja to jeszcze jeden dowód na to, że prym na rynku surowców wiodą fundusze inwestycyjne.
Rynek akcji też zachował się logicznie – indeksy spadały. Daleki jestem, jednak od odtrąbienia powrotu do normalnej logiki, zgodnie z którą słabe dane nie są korzystna dla rynku akcji. Korekta się już i tak należała, więc trzeba poczekać na następne, słabe dane makro, żeby zobaczyć, czy rzeczywiście gracze boją się spowolnienia gospodarczego. Bykom pomagały spółki paliwowe, które reagowały na wzrost ceny ropy i raport kwartalny FedEx. Niedźwiedzie korzystały z przeceny akcji Hewlett-Packard (szef firmy zamieszany jest w aferę z przeciekami informacji do mediów) oraz ze spadku ceny akcji Wal-Mart. Spadek indeksów nie był duży, więc na razie możemy mówić jedynie o niewinnej realizacji zysków.
Dzisiaj kalendarium jest prawie puste, bo nie wierzę, żeby dane o lipcowych zamówieniach przemysłowych w Eurolandzie wywołały choćby drgnięcie na rynkach. W tej sytuacji należy spodziewać się dosyć spokojnej sesji o ile nie dostaniemy ciekawych informacji ze spółek. Znając odporność i optymizm Amerykanów muszę założyć, że dzisiaj dojdzie do odbicia. Gdyby tak się nie stało to sygnalizowałoby, że nastawienie rynku zmienia się na „niedźwiedzie”.
Korekta w USA i polityka zaszkodzą polskiej giełdzie
Rynek walutowy nie reagował w czwartek na osłabienie węgierskiego forinta, co wyraźnie pokazuje, że inwestorzy inaczej traktują Polskę i Węgry. Złoty nawet się wzmacniał zarówno do dolara jak i do euro reagując na wzrosty kursu EUR/USD. Nie przypuszczam, żeby to wzmocnienie było reakcją na oczekiwane zakończenie serialu o powrocie profesor Zyty Gilowskiej do rządu. Około 13.30 zaczął się gwałtownie wzmacniać forint, bo opozycyjna partia Fidesz odwołała zaplanowana na sobotę demonstrację z uwagi na zaplanowane na 1 października wybory samorządowe (koniec dnia był jednak dla węgierskiej waluty smutny). To jednak złotemu już nie pomogło, bo przeszkodziły tarcia w koalicji.
Wieczorem okazało się, że premier Jarosław Kaczyński zapowiedział odwołanie Andrzeja Leppera z funkcji wicepremiera. Oznacza to, że koalicja przestała istnieć. W tej sytuacji znowu zaczną się targi i albo nastąpi zmiana koalicji albo w listopadzie będziemy mieli wybory parlamentarne. Co prawda takie wybory nie są groźne, bo nowa koalicja nie będzie gorsza dla rynków niż ta ostatnia, ale rynki nie lubią takich zawirowań, szczególnie, że występują one już w dwóch krajach regionu. Dlatego też musimy dać kilka dni graczom na ochłonięcie, a przez te kilka dni złoty może być bardzo niestabilny. Wieczorem PAP poinformował też, że do rządu wraca Zyta Gilowska, ale przede wszystkim tak naprawdę nie wiadomo po co w tej sytuacji wraca, a po drugie nie będzie to miało większego wpływu na zachowanie złotego. Wieczorem nasza walutach co prawda straciła do euro, ale zyskała do dolara i jeśli tak by się dzisiaj zachowała to bardzo dobrze by o niej świadczyło.
Opublikowany dzisiaj raport o inflacji bazowej może być bardziej niż zwykle wyczekiwany, bo ostatnie wzrosty inflacji mogą już bardzo niepokoić. Gdyby okazało się, że inflacja bazowa też jest wyższa od prognoz to znacznie wzrosłoby zagrożenie wcześniejszym podniesieniem stóp, a to szkodziłoby akcjom. Problem jednak w tym, że szkodziłoby w dłuższym okresie, bo ten raport jest zazwyczaj lekceważony, a w obecnej sytuacji politycznej nie będzie w ogóle zauważony.
Popatrzmy na nasz rynek akcji. W czwartek kontynuował on od początku sesji zniżkę. Szkodziła mu zarówno środowa przecena na rynku ropy jak i spadki indeksów w Eurolandzie. Jednak szybki powrót zwyżek na rynkach Eurolandu tym razem pomógł naszym bykom opanować sytuację. Pomagała im też korekta spadków na rynku surowców. W drugiej połowie dnia obóz niedźwiedzi stracił też wsparcie z Budapesztu, bo indeks BUX zaczął szybko odrabiać straty (ale koniec miał równie smutny jak forint). Udało się wygenerować odbicie, ale końcówka sesji była znowu słaba.
Dzisiaj połączenie negatywnego nastroju wynikającego z korekty w USA z naszymi zawirowaniami politycznymi powinno sprowokować podaż do działania. Sytuacja jest poważna, bo WIG20 jest już tylko 2,5 procenta nad linią szyi domniemanej formacji głowy z ramionami (RGR). Popyt musi się sprężyć, żeby nie doszło do testu tego poziomu. Jeśli jednak obrót będzie tak mały jak w czwartek to polskie fundusze nie będą miały problemu i jeszcze tym razem rynek obronią. Gdyby to się nie udało to ruszy lawina podaży.
