Publikacja październikowego bilansu płatniczego z deficytem (482 mln euro) dużo większym niż oczekiwano (231 mln) osłabiła złotego, a dobre dane o sprzedaży detalicznej w USA postawiły kropkę nad i. Spadający kurs EUR/USD zaszkodził naszej walucie, która straciła do dolara, ale umocniła się jednak do euro.
Dzisiaj dowiemy się, jaka w listopadzie była inflacja CPI, ale nie przypuszczam, żeby te dane w sposób istotny wpłynęły na rynek. Zapewne rzeczywiście zbliży się do 1,5 procenta (taka jest średnia prognoza), ale to w niczym nie zmieni stanowiska Rady Polityki Pieniężnej, więc nie będzie powodu do reakcji. Tylko w przypadku, gdyby niespodziewanie inflacja wzrosła zdecydowanie mocniej zobaczylibyśmy negatywną reakcję obligacji, złotego i akcji.
Na WGPW w środę handel, podobnie jak na innych rynkach Eurolandu, rozpoczął się marazmem i otwarciem zbliżonym do poziomu z poprzedniego dnia. Jednak już po 30 minutach indeksy ruszyły na północ. Indeks WIG20 prowadził tam sektor bankowy pod wodzą Pekao i PKO BP. Szkodziły jednak spadki kursów akcji z sektora surowcowego, a szczególnie KGHM-u (taniała miedź). Taka sytuacja utrzymywała się prawie do końca sesji. Jednak fixing odjął blisko 15 punktów z WIG20 i z umiarkowanej zwyżki zrobiło się neutralne zamknięcie, co przy dużym obrocie nie wyglądało najlepiej. Zakładam jednak, że to jest przede wszystkim wynik pozycjonowania się graczy przed dniem wygasania grudniowej serii kontraktów.
We wrześniu, w czwartek przed dniem wygasania kontraktów, indeksy mocno spadły, ale chyba nam dzisiaj to nie grozi, bo już zdecydowana większość arbitrażystów przeszła na serię marcową. Jednak zawirowania dzisiaj i jutro na pewno wystąpią. Na świecie nie ma na razie żadnych sygnałów zachęcających do sprzedaży akcji, więc i u nas trzeba po prostu zacisnąć zęby i przeczekać ten okres. Oby do poniedziałku.
Sprzedaż detaliczna w USA rośnie, ale zapasy nie maleją
Środa rozpoczęła się korektą na rynku walutowym (kurs EUR/USD spadał) i marazmem na rynku akcji w Eurolandzie. Jednak już przed południem popyt zapanował nad rynkami i indeksy ruszyły do góry. Podobno pomagały bykom informacje o fuzjach i przejęciach, ale ja myślę, że to były rozgrywki przed wygasaniem instrumentów pochodnych. Sesje zakończyły się kolejnym, wyraźnym wzrostem indeksów.
W USA rynki reagowały w środę na dane makroekonomiczne, z których za najważniejsze uznano sprzedaż detaliczną. Mówiono, że ten raport zaskoczył inwestorów, bo sprzedaż wzrosła aż o jeden procent (bez samochodów 1,1 proc.). Oczekiwania były bardzo zaniżone, bo mówiły o wzroście odpowiednio o 0,2 i 0,3 proc.). Sukces? Wątpię. Był to pierwszy wzrost sprzedaży od lipca tego roku, a prognozy były dosyć dziwne, bo wiadomo, że w listopadzie rozpoczyna się sezon sprzedaży świątecznej. Duży wzrost sprzedaży wynikał przede wszystkim z szaleńczych wręcz promocji, co ograbi sieci sprzedaży detalicznej z zysku, a Amerykanów jeszcze bardziej zadłuży.
Oczywiście rynek tak nie rozumował. Wzięto dane za dobrą monetę lekceważąc (jak zwykle) kolejne dane o zapasach. Niedawno dowiedzieliśmy się, że szybko rosną zapasy w hurtowniach, a środowy raport pokazał, że to samo dzieje się w firmach – producentach. Sprzedaż kolejny raz spadła, a zapasy wzrosły. Współczynnik zapasów do sprzedaży wzrósł do najwyższego poziomu od 2,5 roku. Zdecydowanie nie jest to sygnał świadczący o dobrym stanie gospodarki. Tego typu raporty nie są jednak obserwowane przez graczy, więc reagowano tylko na dane o sprzedaży detalicznej. Rentowność obligacji znacznie wzrosła, a dolar wyraźnie się wzmocnił. Wzmacniający się dolar przecenił (kolejny już dzień) miedź, ale złoto się wybroniło.
Problem jest z ropą. Rano Międzynarodowa Agencja Energii (IEA) opublikowała raport o globalnej sytuacji na tym rynku zmniejszając prognozę popytu na 2006 i 2007 rok z powodu oczekiwanego, mniejszego popytu z Chin. Jednak dane o zapasach w USA były dużo gorsze od prognoz, a to podnosiło cenę baryłki. Poza tym czekano na to, co postanowi OPEC. Sytuację utrudnia zbliżająca się data wygasania styczniowej serii kontraktów. One prawie nie zmieniły ceny, ale te lutowe już wyraźnie podrożały, a na nich jest już większa aktywność.
Rynek akcji zaczął sesję wzrostem, ale bardzo szybko indeksy wróciły do poziomu wtorkowego zamknięcia i pozostawały tam do końca sesji. Takie zachowanie tłumaczono wzrostem rynkowych stóp procentowych (rentowności obligacji) i ceny ropy naftowej. Tym razem (raczej przez przypadek) inwestorzy na rynkach akcji okazali się być najbardziej rozsądni. Szkodził trochę indeksom spadek kursów akcji Best Buy i Circuit City Stores (wynik obniżenia rekomendacji przez Prudential). Sesja nie miała praktycznie żadnego znaczenia. Czekamy na piątkową inflację.
Dzisiejsze kalendarium nie prezentuje się imponująco. Jednak dane o tygodniowej zmianie na rynku pracy w USA mogą wywołać trochę zamieszania, bo ostatnio gracze reagują na nie całkiem mocno. Im mniejsza będzie ilość noworejestrowanych bezrobotnych tym lepiej dla dolara. Akcje mogą zareagować w zależności od bieżącego nastroju rynku, bo równie dobrze można sobie wyobrazić po dobrych danych wzrosty indeksów (bo silna gospodarka) jak i spadki (bo stopy procentowe nie spadną). Raport o cenach w handlu zagranicznym nieczęsto prowokuje rynki do reakcji, ale gdyby ceny importu (bez ropy) znowu spadły to można oczekiwać lekko pozytywnego wpływu na akcje i równie niewielkiego negatywnego wpływu na dolara.
Teoretycznie bardzo ważne jest to, co postanowi dzisiaj OPEC, ale zakładam, że rynek wliczył w ceny ewentualne cięcie produkcji. Zakładam tak dlatego, że nie było nawet próby gry pod to wydarzenie. A skoro tak to należy oczekiwać reakcji, która będzie nietrwała (w przypadku obniżki) bądź znacznego spadku ceny ropy w przypadku, gdyby kartel nie zdecydował się na zmianę poziomu wydobycia.