Skrócony protokół z ostatniego posiedzenia RPP nie niósł żadnych nowych informacji, bo od dawna jasne było, że Rada jest zaniepokojona inflacją i skłonna do dalszego podnoszenia stóp. Jednak raport mówiący o dynamice produkcji i jej cenach (inflacja PPI) był niepokojący. Dynamika inflacji co prawda spadła do 1,8 proc., ale produkcja wzrosła jedynie o 5,6 proc. (oczekiwano wzrostu o ponad 8 procent). Duży wzrost wynagrodzeń i słaba dynamika produkcji sygnalizuje spadek dynamiki wydajności pracy, co niesie zagrożenie wzrostem presji inflacyjnej. Wzrost inflacji powinien złotego wzmacniać, ale słabe dane go osłabiały, więc poddany dwóm przeciwstawnym siłom kurs walut niewiele się zmienił, ale i tak w końcu dnia wzmocnił się zarówno do dolara jak i do euro.
GPW rozpoczęła czwartkowa sesję tak, jak powinna była ją rozpocząć – indeksy rosły. Najmocniej rósł MWIG40, co nie mogło dziwić, bo to ten właśnie indeks ostatnio najwięcej stracił. W drugiej połowie sesji skala wzrostu się jednak wyrównała. Mocny był zarówno sektor bankowy (przygotowanie do publikacji raportów kwartalnych) jak i surowcowy (cena ropy nadal rosła). Indeksy systematycznie od początku sesji rosły, co sygnalizowało, że rynek jest w fazie spokojnego, nieeuforycznego wzrostu. Dosyć zabawne było to, że po publikacji danych o produkcji indeksy zwiększyły skalę zwyżki, mimo że dane były bardzo słabe. Widać było wyraźnie, że fundamenty nie mają najmniejszego przełożenia na giełdę (podobnie jak w USA). Gracze reagowali jedynie na zachowanie innych giełd europejskich, na których ekscytowano się coraz bardzie oczekiwanym, bardzo dobrym otwarciem sesji w USA. Zamknięcie sesji było bardzo dobre, dające dużą szansę na kontynuację wzrostów.
Duże wzrosty ceny miedzi i ropy powinny dzisiaj bykom pomóc w pozytywnym otwarciu sesji. Podobnie zresztą jak dobre zakończenie wczorajszej sesji w USA. Jednak, jeśli rynki europejskie zareagują większymi niż oczekuję spadkami na raporty kwartalne Google i Microsoftu to i nasz rynek nie wytrzyma, a indeksy osuną się. Nie znaczy to, że sesja zakończy się spadkami, bo przed sesją w USA publikowane będą kolejne raporty kwartalne, które mogą zatrzeć złe wrażenie z wczorajszych publikacji. Poza tym rzadko kiedy akcje dwóch spółek dramatycznie zmieniają obraz całego rynku.
Gracze chcąc nadal widzieć tylko dobre informacje
Początek czwartkowej sesji w Eurolandzie nie odbiegał od oczekiwań. Indeksy rosły, bo gracze reagowali na atak byków w końcówce sesji w USA oraz na opublikowane po sesji raporty kwartalne spółek. Kurs EUR/USD z uporem, po raz szósty w ciągu ostatnich sześciu dni atakował poziom 1,38 USD, co z pewnością hamowało chęć kupna europejskich akcji. Od południa jednak kurs EUR/USD zaczął się osuwać, a to, wraz z oczekiwaniem na dobre otwarcie w USA, poprawiało nastroje na giełdach akcji, które zakończyły dzień ponad jednoprocentowymi zwyżkami.
Zachowanie rynków finansowych w USA nie miało wiele wspólnego z publikowanymi w czwartek raportami makroekonomicznymi, ale do tego już chyba wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że dane makro pokazują, w jakim miejscu na skali ryzyka przebywamy. Spójrzmy więc na nie. Ilość noworejestrowanych bezrobotnych spadła do 301 ty. (oczekiwano wzrostu do 310 tys.), ale oprócz chwilowego, nieznacznego umocnienia dolara nic się po ich publikacji nie zmieniło. Czerwcowy indeks wskaźników wyprzedających (LEI) spadł o 0,3 proc. (oczekiwano wzrostu o podobnej skali), a dane z poprzedniego miesiąca skorygowano w dół. Teoretycznie ten indeks pokazuje, jaka będzie sytuacja w gospodarce za około 3 -6 miesięcy, ale problem w tym, że przynajmniej 2 lat jego wskazania się nie potwierdzają. Bardzo słaby był też lipcowy odczyt indeksu Fed z Filadelfii (pokazuje jak rozwijała się gospodarka w regionie). Spodziewano się, że spadnie z 18 do 13 pkt., a tymczasem spadł aż do 9,2 pkt. Tyle tylko, że jak pamiętamy indeks z Nowego Jorku mocno wzrósł, więc takie niejednoznaczne dane w „byczej” atmosferze musiały zostać zlekceważone.
Oprócz danych makro w centrum uwagi był Fed. Drugi dzień zeznań Bena Bernanke, szefa Fed w Kongresie USA (Izba Reprezentantów) nie przyniósł żadnych rewelacji. W komentarzach powtarza się jako „news”, że oszacował straty wynikające z kryzysu na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych na 50 – 100 mld USD, ale te liczby to nic nowego, bo takie właśnie od dwóch tygodni podają różne banki inwestycyjne. Bardziej interesujący był protokół z ostatniego posiedzenia FOMC. Fed nadal widzi umiarkowany wzrost i nadal boi się inflacji. Nowością było chyba jedynie to, że niektórzy członkowie Fed wyrazili zaniepokojenie rosnącą szybko główną miarą inflacji CPI (w odróżnieniu od bazowej, którą najbardziej Komitet obserwuje) twierdząc, że ten proces może zwiększyć oczekiwania inflacyjne. Zgadzam się z nimi w stu procentach. Od dawna piszę, że skupianie się na inflacji bazowej w sytuacji, kiedy ropa jest i będzie droga jest nieporozumieniem. Nie muszę pewnie dodawać, że wypowiedzi szefa Fed i protokół z posiedzenia FOMC nie miały żadnego wpływu na zachowanie rynków, które całkiem się rozregulowały.
Dane makro były generalnie dosyć słabe, więc rentowność powinna była spaść, ale po dużym spadku w dniu wczorajszym rynek chciał korekty, więc wykorzystał niezłe dane z rynku pracy, żeby rentowność podnieść. Atakujący wcześniej rekordowy poziom kurs EUR/USD powinien był po słabych danych nadal zwyżkować, ale rosnąca rentowność obligacji powstrzymała ten ruch i kurs znowu zatrzymał się w okolicy oporu na 1,38 USD. Przedpołudniowa słabość dolara i oczekiwanie na jej przedłużenie (czym był się dziwił, bo ile razy można atakować bez sukcesu opór?) doprowadziła do wzrostu cen surowców. Cena baryłki ropy znalazła się blisko 76 USD, złoto zdrożało o 0,6 proc., a kontrakty na miedź wręcz eksplodowały (2,75 proc.). W tym ostatnim przypadku pomagały we wzroście ceny informacje o niepokojach w chilijskich kopalniach oraz o dużym wzroście gospodarki chińskiej (11,5 proc. w pierwszym półroczu).
Rynek akcji kontynuował zwyżki wynikające po części z przedłużenia nastrojów z końca środowej sesji, a po części z publikowanych przez spółki raporty kwartalne. Lepszymi od prognoz popisały się IBM, Juniper, Hewlett-Packard i Honeywell. Tylko Motorola i eBay nie zachwyciła. NASDAQ rósł bardzo przekonująco, ale szeroki rynek reprezentowany przez indeks S&P 500 ograniczał się do 0,3 proc. wzrostu, czekając na koniec sesji, kiedy to dochodzi do finalnej i bardzo dużo o rynku mówiącej rozgrywki. Jednak tym razem do niej nie doszło. Indeksy po prostu spokojnie i wyraźnie wzrosły, co, z punktu wiedzenia byków, było najlepszym możliwym zakończeniem.
Po sesji nastroje były bardzo słabe, bo spadały ceny akcji Google i Microsoft (Google nawet 7 procent) po publikacji ich raportów kwartalnych. Rosły co prawda ceny akcji AMD i SanDisk, ale indeks handlu posesyjnego (AHI) spadł aż o 0,59 proc. (to dużo jak na AHI), kontrakty też rano osuwały się. Sesja zapowiada się więc na korekcyjną, ale dzisiaj nie dojdzie do publikacji raportów makroekonomicznych, a wyniki kwartalne podają Caterpillar, Citigroup, Ericsson i Wachovia i one właśnie mogą wpłynąć na zmianę nastrojów (lub ich pogorszenie).
