Tytuł artykułu nie ma za zadanie sprowokować czytelnika, ale po prostu oddaje psychologię konsumentów i klientów banków. Płaczą posiadacze kredytów walutowych, ale ci którzy dopiero zastanawiają się nad kupnem mieszkania są już w zupełnie innej sytuacji. Potencjalni klienci mają w czym wybierać, a straszenie w mediach nakłada aureolę na kredyty złotowe.
Na rosnący kurs franka patrzymy z jednej perspektywy – tych, którzy się przeliczyli i teraz mają rosnące zadłużenie. Nie mówi się już o doradcach, którzy pokazywali jedynie niższe raty, nie wspominając o ryzyku kursowym. Politycy chcą kredytobiorcom pomagać, bo to przecież 700 tys. potencjalnych wyborców. Tymczasem ci, którzy myślą o kredycie dostali dodatkowe impulsy do zadłużania się w rodzimej walucie. Kredyty we frankach, pomimo medialnej burzy, spłacają się bardzo dobrze. Głównym problem nie jest wzrost miesięcznej raty, a całej wartości zadłużenia.
Mój kredyt, moja waluta
Kredyty walutowe mają coraz więcej wrogów, w tym samą Komisję Nadzoru Finansowego. Banki udzielają ich już znacznie mniej, a wymagania stawiane klientom zdecydowanie przewyższają standardy sprzed kilku lat. W praktyce kredyty walutowe są ryzykowne, jednak często opłacalne. Obecnie trzeba mieć imponującą zdolność kredytową żeby bank przyznał nam kredyt we franku. Zasada o zapożyczaniu się w walucie, w której zarabiamy jest aktualna, w szczególności gdy patrzymy na wahania kursów z ostatnich tygodni. Nie korzystali z niej jednak doradcy, którzy kilka lat temu nie zważali na ryzyko i sprzedawali imponującą liczbę kredytów. Kiedy banki udzielają kredytów wręcz masowo, sprzedaż mieszkań rośnie w zastraszającym tempie, a każdy po drodze zarabia na tym prowizje – trudno patrzeć długoterminowo.
Teraz kredytobiorcom z zadłużeniem we frankach pozostaje zachowanie zimnej krwi i ewentualne poszukiwanie tańszej waluty żeby spłacać rady bezpośrednio, z pominięciem spreadu. Tutaj jest prawdziwy biznes dla banków, które nie mają litości dla klientów z kredytami walutowymi. Nie pomagają obietnice polityków o zamrażaniu kursu i zaklinanie rzeczywistości – banki będą zarabiać na spreadach, bo klienci zgodzili się na to podpisując umowy kredytowe.
Projekty ustaw mające zmniejszyć koszty obsługi kredytów walutowych poprzez ograniczenie wysokości spreadów stanowią niebezpieczny precedens, bo pozwalają, aby prawo działało z mocą wsteczną – podsumowuje dyskusje na ten temat PKPP Lewiatan.
Kredyt w skali miesiąca
Polacy patrzą na wysokość raty. Jest to smutna refleksja, bo kredyt hipoteczny jest najlepszym przykładem produktu długoterminowego. Priorytetem dla klienta jest jednak budżet domowy w skali miesiąca. Między innymi dlatego niska rata kredytu we frankach wygrywała z ryzykiem kursowym. Stąd też wniosek w związku z obecną sytuacją: w dobie zawirowań liczy się bezpieczeństwo, więc problemy kredytobiorców z frankami są pośrednio reklamą kredytów złotowych.
Promocji kredytów złotowych pomaga również… niska wiedza ekonomiczna Polaków. Nie da się ukryć, że często kredytobiorcy nie rozumieją do końca procesów wpływających na wysokość ich raty. Kiedy na ekranach telewizorów widzimy płaczących kredytobiorców walutowych, od razu w lepszym świetle widzą kredyty w rodzimej walucie.
Nie było wątpliwości co do wyboru kredytu, kiedy na starych warunkach działała Rodzina na Swoim. Klienci nie tylko kredytowali w swojej rodzimej walucie, ale i Skarb Państwa hojnie dorzucał pieniądze do części odsetkowej. Banki również nie traciły na tej promocji, a biura pośrednictwa nieruchomości sugerowały sprzedającym mieszkania dobieranie cen do publikowanych przez BGK limitów. Kiedy skończyła się wielka promocja Skarbu Państwa i limity znacznie spadły, konsument znowu dostaje wybór: złotowy czy walutowy. Po rosnącym franku wybór dla większości będzie znacznie łatwiejszy.
Syndrom hazardzisty
Każdy kto lubi ryzykowne inwestycje, doskonale rozumie problem porównywania np. gry na walutach do kasyna. Tak samo działa to w przypadku kredytów. Kiedy klienci widzieli cenę franka 2,7 zakładali, że to dobry moment na kredyt walutowy, bo na pewno kurs lada moment spadnie. Podobnie myśleli ci, którzy widzieli psychologiczną barierę 3 zł i później 3,33. Kiedy frank przekroczył 3,51 trudno nie zakładać, że sytuacja musi się uspokoić. To zatem kolejny dobry moment na kredyt w obcej walucie. Takie myślenie nie ma górnej granicy, dopóki frank nie przestanie wybijać historycznych szczytów. Klientów zawsze będzie kusiła możliwość pożyczenia większej kwoty i późniejszego przewalutowania.
Jeden z trenerów Akademii Inwestora nakreślił prognozę, która dla kredytobiorców byłaby horrorem. Frank szwajcarski za… 4,5 zł. Analiza techniczna ma swoich fanów, ale i wielu przeciwników. Nie ma jednak wątpliwości, że już scenariusz powyżej 3 zł wydawał się jeszcze 2 lata temu kompletną abstrakcją. Analitycy występujący w mediach starają się jednak uspokoić sytuację. Nie zmienia to jednak faktu, że zaklinanie rzeczywistości nic tu nie zmieni, a zamożniejsi klienci już myślą o kredytach we frankach z myślą o późniejszym przewalutowaniu. Przecież wyżej nie będzie, prawda?
Tomasz Jaroszek
Źródło: PR News