Po wprowadzeniu zaproponowanych przez rząd zmian w systemie emerytalnym sens istnienia OFE praktycznie zniknie. Odpowiedzialność za emerytury większości Polaków przejmie ZUS, czyli w praktyce przyszłe i coraz mniej liczne pokolenia podatników. Emerytury będziemy musieli wypracować sobie sami.
Plan rządu jest jasny: „składka” kierowana do prywatnych, ale przymusowych Otwartych Funduszy Emerytalnych zostanie zmniejszona z 7,3% do 2,3% pensji brutto. Naiwny jest ten, kto sądzi, że po tych zmianach 5% wynagrodzenia brutto trafi do naszych kieszeni. Nic z tych rzeczy. Owe pięć procent zasili ZUS, który wszystkie pieniądze wyda na wypłaty bieżących emerytur oraz wynagrodzenia dla 50 tysięcy swoich pracowników.
Jaka będzie przyszła emerytura od państwa? Tego nikt nie wie i nawet nie podejmuje się oszacować. Takie szacunki byłyby bezcelowe, ponieważ wysokość przyszłych świadczeń opiera się wyłącznie na obietnicach polityków i decyzjach parlamentarzystów. Jakie one będą za 20 czy 30 lat, tego nikt nie wie i wiedzieć nie może. Można za to pokusić się o oszacowanie przyszłych wypłat z OFE.
„Przewidywanie jest zajęciem trudnym. Zwłaszcza gdy dotyczy przyszłości”*
Operacja ta wymaga jednak przyjęcia wielu założeń, z których każde obarczone jest ogromnym ryzykiem. Kluczowe są tu trzy parametry, które trzeba zaprognozować na 40 lat naprzód. Po drodze mogą wydarzyć się kryzysy gospodarcze i finansowe, wojny, przewroty polityczne czy zmiany technologiczne. Nie mówiąc już o kolejnych zmianach w systemie emerytalnym, które ze względu na katastrofalny stan finansów publicznych Polski oraz pogarszającą się sytuację demograficzną są bardzo prawdopodobne.
Źródło: Dział Analiz Bankier.pl.
We wszystkich przypadkach prognozowana wartość miesięcznych wypłat z OFE została oszacowana dla ludzi, którzy rozpoczęli pracę w roku 2010. Dla mężczyzn przyjęto 40-letni okres składkowy, a dla kobiet 35 lat aktywności zawodowej (przynajmniej tej, z którą wiąże się konieczność opodatkowania na rzecz OFE i ZUS).
Wyniki analizy nie pozostawiają złudzeń. Emerytury z II filara, o których już wcześniej wiedziano, iż nie będą satysfakcjonujące, po zmianach okażą się wręcz żenująco niskie. W przypadku kobiety, która przez 35 lat odkładała na emeryturę w OFE składki od kwoty 1800 złotych (tyle mniej więcej wynosiła średnia podstawa składki w IV kwartale 2010 roku), miesięczna emerytura wyniesie 222 złotych. Stopa zastąpienia na poziomie 5,8% nie zapewni nawet utrzymania na granicy egzystencji! Nie lepiej jest w przypadku mężczyzny zarabiającego tzw. średnią krajową (czyli zarobków nieosiągalnych dla dwóch trzecich zatrudnionych), który po przepracowaniu 40 lat może liczyć na niespełna 700 złotych emerytury. To zaledwie 10,9% jego ostatnich dochodów.
Przy takich wynikach dalsze funkcjonowanie OFE jest bezzasadne. Na co komu potrzebna jest ogromna machina finansowo-operacyjna, która na koniec naszego uczestnictwa w systemie zaoferuje po kilkaset złotych miesięcznie? Dla kolejnych rządów będzie to wygodny (i niestety prawdziwy) argument na rzecz całkowitej likwidacji OFE i przejęcia ich aktywów przez ZUS. Taki będzie najbardziej prawdopodobny skutek przyjęcia zmian w systemie emerytalnym proponowanych przez rząd Donalda Tuska.
Nie będę płakał po OFE
System emerytalny w obecnym kształcie ma dla jego uczestników więcej wad niż zalet. Przymusowość odprowadzania kilku procent swojego wynagrodzenia do mało efektywnych (za to bardzo kosztownych) OFE nie jest dobrym rozwiązaniem. Z drugiej jednak strony w prywatnym drugim filarze znajdują się rzeczywiste oszczędności ulokowane w polskich akcjach (ok. 35%) i obligacjach skarbowych (ok. 60%). Gwarantem wywiązania się rządu z tytułu zobowiązań wobec przyszłych emerytur są międzynarodowe rynki finansowe – odmowa spłaty długu wobec OFE równałaby się z ogłoszeniem bankructwa kraju i odcięcia go od zagranicznego finansowania. Taki straszak nie daje 100-procentowej gwarancji wypłaty emerytur z OFE, lecz znacząco zwiększa ich bezpieczeństwo. W przypadku emerytur z ZUS jedyną gwarancją są zapewnienia polityków, którzy za 30 lat w większości spoczywać będą na cmentarzach.
Zapewne z tego faktu wynika determinacja obrońców OFE. Lecz po zmianach zaproponowanych przez rząd nie bardzo będzie już czego bronić. Drugi filar stanie się iluzją i zostanie zmarginalizowany przez wszechmocny ZUS. Nie ograniczy to jednak ogromnych kosztów, jakie każdy legalnie zatrudniony ponosi z tytułu przymusowego systemu emerytalnego. W zamian za obietnicę marnej emerytury każdy z nas co miesiąc musi oddać ZUS-owi niemal 20% pensji brutto. Ten podatek emerytalny nie ulegnie obniżeniu z powodu przykręcenia strumienia naszej gotówki, która co miesiąc ląduje na rachunkach OFE.
Niestety przy okazji zmian w systemie emerytalnym żadna ze stron dyskursu publicznego nie zaproponowała najbardziej oczywistej i zarazem najkorzystniejszej dla przyszłych emerytów opcji. Opcją taką byłaby możliwość samodzielnego decydowania o swojej emeryturze. Kto chciałby zostać w OFE, ten mógłby to zrobić. Kto wolałby ZUS, mógłby zrezygnować z OFE. I w końcu ci, którzy wybraliby suwerenność emerytalną sami musieliby zatroszczyć się o swoją przyszłość, podpisując zobowiązanie do zrzeczenia się w przyszłości jakichkolwiek świadczeń od Skarbu Państwa. Takie rozwiązanie byłoby uczciwe, proste i przede wszystkim nie dyskryminowałoby żadnej ze stron sporu.
Emerytalna samoobrona
Polacy zostali jednak definitywnie pozbawieni możliwości wyboru przez demokratycznie wybrany rząd i większość parlamentarną. Sytuacja przyszłego emeryta prezentuje się nieciekawie. Wiadomo już, że emerytury z OFE będą groszowe. Nie wiadomo, czy za 30 lat ZUS będzie w stanie wypłacić jakiekolwiek świadczenia. Równocześnie samodzielne uzbieranie oszczędności na starość utrudnia (a często wręcz uniemożliwia) horrendalne opodatkowanie płac – w postaci różnego rodzaju „składek”, „ubezpieczeń” i podatków bezpośrednich każdy pracujący oddaje państwu 65% pensji netto.
Pozostaje nam tylko czwarty filar emerytalny, który tworzą nasze prywatne oszczędności trzymane jak najdalej od państwa i jego lepkich palców. Choć zgromadzenie kapitału emerytalnego jest w obecnych warunkach niezmiernie trudne, jest to jedyna szansa na odpoczynek po 65. roku życia. Jeśli zdamy się tylko na państwowy system emerytalny, to po demontażu OFE czeka nas albo wegetacja na poziomie minimum egzystencji, albo praca do grobowej deski. Wybór należy do Ciebie.
Krzysztof Kolany
[email protected]
Źródło: Bankier.pl