Banki szczycą się prowadzeniem biznesu zgodnie z zasadami społecznej odpowiedzialności biznesu. To pojęcie tyleż szczytne, co bezsensowne.
Cała idea CSR w wydaniu polskich banków – przynajmniej większości z nich – ma ze społeczną odpowiedzialnością tyle wspólnego co działalność charytatywna Bernarda Madoffa z chęcią pomocy najbiedniejszym.
Madoff, dzisiaj skazany na grubo ponad 100 lat więzienia de facto jest zamknięty dożywotnio. Jego działalność charytatywna sprowadzała się do obszarów, które mogły mu zagwarantować nowych klientów – przepraszam – ofiar.
Kiedy przeglądałem, czym zajmują się fundacje zakładane przez banki – a przecież to one odpowiadają w dużej mierze za wizerunek banku jako organizacji odpowiedzialnej społecznie – można odnieść wrażenie, że służą wszystkiemu i niczemu. Owszem, pomagają dzieciom z domów dziecka, osobom niepełnosprawnym, studentom i artystom. Czasem wyciągną pomocną dłoń w stronę animatorów sportu, czy street workerów, którzy wyłapują na ulicach nastoletnie prostytutki i gimnazjalistów odważnie rozpoczynających przygodę z alkoholem i narkotykami – starając się prośba i groźbą wyciągać ich za uszy z obecnych i przyszłych kłopotów.
Tylko, że jest w tym sporo zakłamania. Bo skąd się biorą te dzieciaki w tak głupi sposób odkrywające świat dorosłych? To często dzieci pracowników instytucji finansowych, dla których rodzice nie znajdują wystarczająco wiele czasu. Nie znajdują, bo siedzą po godzinach w bankach próbując dopiąć wyśrubowane targety swoich przełożonych. I wiem, o czym piszę, bo wielu moich znajomych to właśnie pracownicy banków – również tacy, którzy nie mają czasu dla swoich dzieci.
I czas na najbardziej wstydliwą sprawę – banki, było nie było, najbogatsze instytucje nad Wisłą opłacają swoich pracowników nie zawsze adekwatnie do włożonych przez nich pracy i poświęconego czasu. Co prowadzi do kolejnych kłopotów – również z dziećmi, którym trudno jest zapewnić jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne, które przecież tanie nie są.
Skupiłem się na CSR w wydaniu instytucji finansowych, choć tak naprawdę te problemy dotyczą całej gospodarki i większości operujących w niej organizacji. Wybaczcie drodzy menedżerowie średniego i wyższego szczebla, ale żyjecie w zakłamaniu pozwalając, aby marne zarobki waszych podwładnych usprawiedliwiały istnienie waszych fundacji finansujących leczenie dzieci (bo nie stać na to ich rodziców), kupowanie szkołom pomocy naukowych, budowę, czy malowanie placów zabaw.
Przyglądałem się niedawno z bliska gospodarce hiszpańskiej – tej, która ponoć znajduje się w kryzysie. Tak w każdym razie grzmią z mównic polscy ministrowie. Biznes hiszpański ma się nieźle, pracowników – zwłaszcza sektora finansowego – stać na zajmowanie się swoimi dziećmi, zaś bankowe fundacje zajmują się wspieraniem naprawdę wyjątkowych przypadków. Okazując swoją faktyczną społeczną odpowiedzialność. I żaden z fundatorów nie musi uzasadniać ich istnienia.
Źródło: Gazeta Bankowa