Bieżący tydzień giełdowy w Polsce kończy się dziś, natomiast w USA jutro odbędzie się jeszcze pół sesji. Z racji publikowanych właśnie w Wigilię amerykańskich danych o zamówieniach na dobra trwałe za listopad jesteśmy skazani na grę w ciemno. Dziś o 16 zdążymy jeszcze zareagować na wolumen sprzedaży nowych domów oraz na wartość grudniowego indeksu nastrojów Reuters/Michigan.
Bardziej asekuracyjni gracze mogą zechcieć już dziś zaksięgować wyniki swoich inwestycji, zatrzymując wirtualne dotąd zyski bądź ucinając równie wirtualne dotychczas straty. Należy również nadmienić, że ze względów podatkowych (nieśmiertelny podatek Belki) warto stratne inwestycje zamknąć najpóźniej w poświąteczny poniedziałek, gdyż w Polsce aż trzy dni trwa rozliczanie transakcji na rynku akcji (walka o roczny wynik w segmencie derywatów będzie trwać do samego Sylwestra).
Zgodnie z przewidywaniami pokaźnej części obserwatorów rynku, u schyłku roku zwycięża koncepcja windowania indeksów za wszelką cenę na rekordowe poziomy. Kręcenie nosem na wzrosty stanowiące swoją drogą dla wielu miły gwiazdkowy prezent zakrawać by mogło na pretensjonalne malkontenctwo. Byłoby ono takowym w istocie, gdyby nie trwający proces dalszego brnięcia w optymizm na przekór twardej literze ekonomii. Można sarkastycznie powiedzieć: najpierw bankowe i brokerskie premie, a potem, gdzieś po Sylwestrze, zmartwienia ogółu wmanewrowanego w tę jesienno-zimową pułapkę hossy.
Skąd więc ten pesymistyczny podkład, jeśli naokoło brzmią „jingle bells”, wkrótce zaczną strzelać kolorowe race, a na twarzach dominują uśmiechy do pary z ukontentowaniem umysłów? Otóż ton ów bierze się z fikcji wykreowanej przez relatywnie niewielu wielkich klakierów ekspansji na potrzeby omamienia jak największej liczby niewielkich i nieświadomych manipulacji. Fikcja trwa nie tylko w końcówce bieżącego roku, lecz od długich już lat. Od długotrwałego lansowania mirażu „nieszkodliwego” życia na kredyt, przez ignorancję zagrożeń recesyjnych i negację ryzyka (papierkowe bogactwo autorstwa FED), skończywszy na obecnym odtrąbianiu ekspansji i głoszeniu wizji dalszych wzrostów cen akcji (mimo że obecna 10-miesięczna sekwencja jest najmocniejszym rajdem od 70 lat).
Skupmy się na cegiełkach składowych tego ostatniego, żywotnego dla perspektyw naszych odważnych inwestycji procederu. Na pierwszy ogień idzie kolejna rewizja w dół dynamiki PKB USA za 3. kwartał br. Pierwotny, paździenikowy odczyt 3,5 proc. miesiąc później zweryfikowano do 2,8 proc., aby we wczorajszej aproksymacji uzyskać zaledwie 2,2 proc. Jak te dane są w ogóle konstruowane? Otóż jest to majstersztyk księgowego kuglarstwa, tudzież opium pierwszorzędnego gatunku zdradziecko kojące świadomość. Podana statystyka to toporne przemnożenie przez 4 dynamiki liczonej kwartał do kwartału. Precyzyjniej, odcyfrowanie tej figury oznacza wzrost gospodarki amerykańskiej względem 2. kwartału br. o niecałe 0,6 proc. Gdyby jednak odnosić wartość produktu do analogicznego kwartału rok wcześniej, mielibyśmy spadek gospodarki o blisko 3 proc. A więc recesja ma się nadal bardzo dobrze!
Dalszy istotny element to karkołomny sposób wyliczania stopy bezrobocia. Najbardziej medialna statystyka urastająca do rangi comiesięcznej wyroczni to oscylująca wokół 10 proc. miara U-3. Tymczasem szerszy wskaźnik bezrobocia U-6 (bliższy europejskiej metodologii) wynosi… 17 proc.! Obejmuje on ignorowane przez węższy indeks m. in. osoby aktualnie nie poszukujące pracy ale deklarujące, że szukały jej w niedookreślonej niedawnej przeszłości. Są tam ludzie zaczepieni na szczątkowym wymiarze godzin wskutek niemożności znalezienia pełnego etatu. Te i kilka innych przypadków nie wchodzą do tak pilnie śledzonej statystyki w każdy pierwszy piątek miesiąca. Skutkiem tego publikowane równolegle dane o zmianie miejsc w sektorze pozarolniczym pokazałyby jeszcze większy ubytek niż 7,2 mln zanotowane od końca 2007 r.
Obecny świetlany rzekomo krajobraz gospodarczy ubogacają doniesienia z rynku nieruchomości, podtrzymywanego ulgami podatkowymi przy nabywaniu lokalu (taki amerykański odpowiednik naszej „Rodziny na swoim”). Dzięki temu tłum ochoczo zaczął kupować nieruchomości mieszkalne, sztucznie podbijając wolumeny transakcji na rynku pierwotnym i wtórnym. Gdy ta kroplówka się skończy nastąpi upadek z wysokiego konia czyli powrót do długotrwałej bessy w tym segmencie. To samo dotyczy wszelkich programów pomocowych, stymulant i innych przedsięwzięć inspirowanych przez władze monetarne celem wywołania dalszego ciągu epoki bogactwa i dobrobytu (pompowanie kolejnych bąbli w atmosferze nawrotu głodu ryzyka). W praktyce prowadzi to do kolejnych dysfunkcji wskutek nietrafionej redystrybucji tych środków.
To są pokrótce przedstawione kolorowe szkiełka iluzji w amerykańskim kalejdoskopie gospodarczym. Wizja litery V (jak Victory?) w kontekście podobno mijającej recesji pozostaje wyjątowo mocno zakorzeniona, urastając do rangi dogmatu. Rzeczywiście, giełdy oparły się zasłużonym przecenom, a nawet penetrowane są – choć z pewną dozą nieśmiałości – nowe, wyższe rejony tej niemal rocznej „hossy”, pozbawionej uzasadnienia fundamentalnego przynajmniej od późnego lata. Polski masowy inwestor podchwycił ten wątek, pchając gotówkę w objęcia zarządzających agresywnymi funduszami akcji. Kolejne gaszenie światła bez wyciągnięcia wniosków z niedawnej przecież ale bardzo bolesnej przeszłości? Wiele na to wskazuje, no ale nauka nieraz kosztuje krocie.
Powyższa analiza mogła tryskać optymizmem i razić w oczy zachwytem nad dostatkiem, celem podtrzymania dobrego nastroju przez świąteczną kanikułę aż po noc szampanów i balów. Ale nie tryska, nie razi, ani nie świeci z racji przedkładania przestrogi przed pozornie niewidocznymi acz ważkimi zagrożeniami ponad wpasowywanie się w orszak ślepych optymistów nie mających poparcia w realiach. W imię zasady, że więcej pożytku docelowo uczyni brzydka prawda aniżeli cukierkowy fałsz. Uleganie pseudodogmatom bywa zgubne. Na koniec pocieszenie: od kilkunastu tygodni panują dogodne warunki do sprzedaży licznych przewartościowanych aktywów.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions