Już w środę chiński urząd statystyczny poda, ile miedzi sprowadzono we wrześniu. Analitycy spodziewają się liczb znacznie mniejszych niż latem, co sugerują także dane z giełdowych magazynów. Fakty są takie, że miedzi jest pod dostatkiem i że jest ona relatywnie droga.
Subsydiowane przez rząd i wspierane przez gigantyczną ekspansję kredytową państwowych banków chińskie inwestycje infrastrukturalne w pierwszej połowie roku podtrzymały imponujący wzrost gospodarczy w Państwie Środka. Z tego powodu Chińczycy potrzebowali ogromnych ilości metali przemysłowych, by budować nowe drogi, linie kolejowe czy szpitale. W efekcie w ciągu pierwszych sześciu miesięcy roku chiński import miedzi pomimo globalnej recesji bił historyczne rekordy – w czerwcu Państwo Środka sprowadziło 379 tysięcy ton rafinowanego metalu – to pięciokrotnie więcej niż przed rokiem!
Ale wszystkie znaki na wykresach i tabelach statystycznych wskazują, że okres bezprecedensowego chińskiego popytu na miedź dobiegł końca. W sierpniu Chińczycy sprowadzili już „tylko” 220 tysięcy ton, a więc o 42% mniej niż w rekordowym czerwcu. Oczekuje się, że dane za wrzesień i kolejne miesiące będą jeszcze słabsze, a wielkość chińskiego importu ustabilizuje się na poziomie niższym niż 150 tys. ton miesięcznie.
Źródło: dane LME. Opracowanie Bankier.pl
O słabości popytu na fizyczny metal świadczą też dane z giełdowych magazynów. Podczas gdy w kwietniu i maju ze składów monitorowanych przez Londyńską Giełdę Metali codziennie ubywało po 50-70 tysięcy ton miedzi, to od sierpnia zapotrzebowanie wynosi mniej niż 10 tysięcy ton. W rezultacie giełdowe rezerwy czerwonego metalu zaczęły szybko rosnąć. 12 października w magazynach LME zalegało już 347.375 ton miedzi – to o 35% więcej niż w lipcu i najwięcej od pięciu miesięcy. Oznacza to, że na rynku kasowym surowca jest pod dostatkiem – to towar czeka na kupującego, więc teoretycznie jego cena powinna spadać.
Przerost zapasów widać nie tylko w składach monitorowanych przez londyńską giełdę – zjawisko to ma charakter globalny. Z magazynów giełdy w Szanghaju można odebrać 96,7 tysiąca ton miedzianych katod – to wynik nieznacznie niższy od pięcioletniego maksimum. Do tego mamy jeszcze 55,7 tys. ton w magazynach amerykańskiego NYMEX-u. W sumie giełdowe zapasy miedzi wynoszą niemal pół miliarda ton, co stanowi równowartość 10,1 dnia globalnego zapotrzebowania na czerwony metal. Rok temu wskaźnik ten wynosił 3,6 dnia.
Tymczasem sytuacja po stronie realnego bilansu popytu i podaży ma się nijak do giełdowych notowań miedzi. Tona surowca w Londynie kosztuje ponad 6.200$ i jest przeszło dwukrotnie droższa niż na początku roku. Obecny kurs miedzi jest już tylko o 31% niższy od rekordu wszech czasów. Przy czym wzrostu cen miedzi nie można tłumaczyć jedynie deprecjacją dolara – licząc w euro cena metalu wzrosła od początku roku o 87%.
Tyle że cena miedzi ustalana na parkiecie w Londynie czy Nowym Jorku wpływa nie tylko na portfele inwestorów. Od tego, ile za tonę metalu płacą na LME, zależy opłacalność produkcji w hutach, ceny w punktach skupu surowców wtórnych, a także koszty producentów kabli i przewodów. Tak więc zgodnie z prawem popytu i podaży wyższa cena na rynku (prawie) doskonałej konkurencji (gdzie żaden z dostawców i odbiorców nie powinien mieć wpływu na ceny) będzie w średnim terminie skutkować mniejszą ilością nabywaną lub większą ilością oferowaną danego towaru, co doprowadzi do powstania nadwyżki. W przypadku miedzi, jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, oznaczałoby to wzrost zapasów surowca, czego inwestorzy finansowi nie mogą na dłuższą metę zignorować.
Krzysztof Kolany
Źródło: Bankier.pl