Pierwszy tydzień września minął pod znakiem dawno wyczekiwanej wyprzedaży akcji po ustanowieniu przez indeksy rocznych maksimów. WIG20 stracił 5,3 proc. i powrócił w rejon mozolnej konsolidacji z przełomu lipca i sierpnia. Strona popytowa może się jednak pocieszać dwoma ważkimi argumentami: podczas spadków zanotowano niższe obroty.
Poza tym amerykański wskaźnik S&P500 podczas ostatniego osłabienia nie oddalił się od swych lokalnych szczytów na dystans większy 5 proc. Trwa poszukiwanie punktu równowagi, przy którym wyceny odzwierciedlałyby – bez emocjonalnego naddatku – realia nieco słabnącego kryzysu.
Otwarcie nowego tygodnia przynosi nowe, niebagatelne doniesienia z naszej gospodarki, mogące rzutować na kondycję rodzimego rynku przez długie miesiące. Po dość długim zżymaniu się rząd wreszcie ujawnił rozmiar przyszłorocznej dziury budżetowej, ni mniej nie więcej: 52 mld 200 mln zł. Przy szacowanym wzroście PKB o 1,2 proc. relacja deficytu do produktu wynosi 3,8 proc. Do weryfikacji pozostaje kwestia realności założeń dynamiki PKB, która w br. będzie kosmetycznie dodatnia tylko dzięki słabemu złotemu (szturm Niemców, Litwinów, Słowaków na przygraniczne miejscowości), tudzież popytowi wewnętrznemu za cenę szybko rosnącego zadłużenia bez poszanowania kondycji budżetów domowych.
Przy deklarowanym braku podwyżki podatków jedyną ucieczką przed przekroczeniem ostrożnościowego progu 55 proc. (relacja długu publicznego do PKB) ma być przyspieszona prywatyzacja. Planuje się pozyskanie około 30 mld złotych, choć szacunki te są mało stabilne. Jak najbardziej słuszne będzie wyprzedanie za godziwą cenę posiadanych resztówek w spółkach Skarbu Państwa, jednak zasadnicze pozycje w bilansie mają dotyczyć strategicznych gałęzi przemysłu na czele z energetyką. Przy już niemałej penetracji naszego rynku przez koncerny niemieckie grozi to dalszą pełzającą oligopolizacją wraz z wszelkimi negatywnymi konsekwencjami dla odbiorców końcowych. Uwolnienie cen nośników energii w zupełnym oderwaniu od notowań na giełdach towarowych to nie tylko groźny czynnik inflacjogenny, ale wydatne ryzyko wysysania polskich portfeli przez zagranicznych potentatów nadużywających swej silnej pozycji.
Ubocznym efektem napiętej sytuacji budżetowej niemal na pewno będzie zwiększenie ucisku fiskalnego. Można się spodziewać inspirowanej odgórnie aktywizacji urzędów skarbowych, generujących lawiny wezwań do zapłaty zaległych podatków nawet (albo raczej: zwłaszcza) na małe kwoty. Problem w tym, że ostracyzm dotknie w większości drobnych, nie operujących na dużą skalę obywateli, a najsilniejsi notujący dziesiątki milionów obrotów raczej tknięci nie zostaną. W imię poprawy ściągalności podatków (skądinąd to słuszne hasło, pod warunkiem że dotyczy wszystkich bez wyjątków) pogoń za egzekucją przysłowiowych 100 zł przesłoni umykające po bokach grube miliony, które ciężko „ugryźć”. Koniec końców, ewentualny wzrost represyjności aparatu skarbowego grozi zniechęceniem do prowadzenia działalności gospodarczej, co w konsekwencji wygenerowałoby ubytek przychodów podatkowych i spowolniłoby innowacyjność całej gospodarki.
Pomimo tego groźnego nawisu nowy tydzień rozpoczął się optymistycznie, zapewne w reakcji na siłę giełd amerykańskich. WIG20 zyskuje w poniedziałkowe przedpołudnie ponad 2 proc., przy czym dziś giełdy w USA będą zamknięte. Każe to podchodzić z rezerwą do dzisiejszego bilansu sesji. Kalendarz makroekonomiczny w najbliższych dniach będzie raczej wątły. Poza danymi o produkcji przemysłowej w krajach eurostrefy (wtorek), amerykańskim bilansem handlu zagranicznego (czwartek) oraz rodzimym saldem obrotów bieżących za lipiec podawanym w piątek nie widać przełomowych momentów. W najlepszym razie możemy być świadkami prób podciągania indeksów w rejony niedawnych szczytów, jednak płytkość korekty i liczne znaki zapytania co do przyszłości nie wróżą powodzenia operacji walki o nowe szczyty.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions