Wbrew hurraoptymistycznym wypowiedziom niektórych osób gorączkujących się powrotem hossy od dwóch tygodni rynek niemal drepcze w miejscu. Wybicie indeksu WIG20 ponad czerwcowy lokalny szczyt (2041 pkt) na sesji 23 lipca pociągnęło za sobą siłą rozpędu kilkuprocentową zwyżkę, jednak w regionie 2150-2200 pkt zaczęły się poważne „schody”.
W skali ubiegłego tygodnia wskaźnik największych spółek stracił 1 proc., po 2,5-proc. zwyżce odnotowanej jeszcze tydzień wcześniej. Do dalszych zwyżek potrzebna będzie faktyczna nowa gotówka, której szerokiego strumienia jak na złość nie widać. Powoli dobiega końca okres publikacji wyników kwartalnych, zatem wkrótce nie będzie czego dyskontować (w bieżącym tygodniu kluczowy będzie raport KGHM). Niezłe wyniki rodzimych banków zostały „nagrodzone” przecenami w myśl nieśmiertelnego porzekadła: „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”.
Parokrotna kontra podaży wraz z brakiem determinacji popytu doprowadziła do ukształtowania dwóch świeczek typu doji na wykresie tygodniowym. Zapanowało niezdecydowanie, które w obliczu silnego wykupienia papierów może przerodzić się w solidną korektę (nie wykluczam rozmiaru ok. 15 proc. w perspektywie miesiąca). Odnosząc obecny poziom indeksów do wartości jesiennych, WIG20 niemal zniwelował spustoszenia dokonane przez ówczesny krach. Można uznać, że zaczął się on 6 października u.br. załamaniem o blisko 6 proc. do 2218 pkt. Szerszy wskaźnik WIG dokładnie powrócił do stanu sprzed paniki, co zawdzięczać należy relatywnie silniejszemu odbiciu w segmencie spółek średnich. Na półroczny trend wzrostowy składają się dwie fale, przedzielone czerwcowo-lipcową korektą w skali bliskiej 10 proc. Obecnie piętrzą się techniczne sygnały sprzedaży, a na horyzoncie majaczy już traumatyczny wrzesień i październik ze swoimi historycznie udokumentowanymi spadkowymi dorobkami.
Niepewność staje się tym większa, że na giełdach amerykańskich każdy punkt zdobywany jest z coraz większym mozołem, niejako na siłę. Tak jakby wszyscy kurczowo trzymali się pozytywnych informacji (wyolbrzymiając ich wydźwięk), a zapomnieli o recesji naznaczonej 5-procentowym spadkiem PKB. Przebicie przez wskaźnik S&P500 bariery 1000 pkt należy poczytać raczej za ciekawostkę statystyczną niźli przejaw zdrowego byczego zachowania rynku. Solidne odreagowanie przekraczające 50 proc. od dołka z przedwiośnia, przekłada się na niwelację 40 proc. całej fali 2-letniej bessy. Trzeba przyznać, że w obliczu tak szerokiego załamania gospodarczego galop to był imponujący. Pytanie: co dalej? Kolejne miliardy dolarów rzucane na rynek i nowe bańki spekulacyjne? Galopada cen surowców paradoksalnie może przyspieszyć nową porcję problemów (ryzyko stagflacji).
Oznaki pewnej odwilży w kryzysie stają się pożywką do demagogii uprawianej przez najwyższe amerykańskie władze. Po kosmetycznym spadku stopy bezrobocia o jeden promil do 9,4 proc. (raport za lipiec opublikowano w piątek) prezydent Barack Obama we wzniosłym tonie i niemal lewitując z zachwytu zakomunikował o sukcesie swojej administracji. Mniejsza o połowę dynamika ubytku etatów w sektorze pozarolniczym również została przekuta w sukces. Niczym w niezliczonej ilości filmów akcji ociekających hollywoodzką fikcją, głodny medialnego poklasku demokratyczny prezydent kreuje się na pogromcę kryzysu (co nie dziwi, bo jego notowania ostatnimi czasy oklapły).
Ten demagogicznie podsycany nastrój ogólnej szczęśliwości zostanie zweryfikowany w bieżącym tygodniu twardymi danymi. W czwartek poznamy dynamikę sprzedaży detalicznej za lipiec (typuje się miesięczny wzrost o 0,3 proc.), natomiast tydzień zamknięty zostanie odczytem produkcji przemysłowej (oczekiwany brak zmian) oraz ujawnieniem najnowszego odczytu indeksu nastrojów Uniwersytetu Michigan za sierpień (mówi się o dalszym wzroście do 68,5 pkt). Nawet nieznaczne ocieplenie odczytów nie stanowi świadectwa powrotu prosperity ani tym bardziej boomu bo po takim załamaniu portfele konsumentów będą nadwątlone przez lata. Nadzieje na kolejne cudowne uniknięcie recesji na kształt japoński kiedyś okażą się płonne, co pociągnie za sobą całą dekadę gospodarczej mizerii, zniechęcenia i frustracji. Póki co dominuje niezwyciężona wiara w recesję typu „V” czyli dotkliwą ale krótkotrwałą. Pozbawienie tych złudzeń w pewnej chwili w przyszłości będzie bardzo bolesne nie tylko od strony finansowej (nawrót bessy), ale i emocjonalnej.
Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions