Rozmowa z Borno Janekovic, dyrektorem Franklin Templeton Investments w regionie Europy Centralnej i Wschodniej oraz Rosji.
Czy obecny kryzys już Pana nie nudzi? Jak można czuć się bezpiecznie w takim szumie komunikacyjnym? Jakie wnioski powinien z obecnego kryzysu wyciągnąć zarządzający funduszem?
Trudno mówić o znudzeniu kryzysem, choć rzeczywiście dobrze by było gdybyśmy energie, którą marnujemy na rozmowy o kryzysie poświęcili na obronę przed nim i rozwiązywanie problemów. Wiadomo, że kryzys to reakcja łańcuchowa, w której psychologiczne podstawy zachowań społecznych odgrywają znaczącą rolę. Nie kupujemy samochodu, nie dlatego że nas nie stać, ale dlatego że boimy się kryzysu. W efekcie przyczyniamy się do osłabienia gospodarki i za chwilę, rzeczywiście nie będzie nas stać na ten samochód.
Pamiętajmy jednak, że sytuacja w końcu się odwróci. Zawsze pierwsze reagują rynki finansowe, a za nimi z opóźnieniem realna gospodarka. Obserwując rynki możemy wyciągnąć wnioski co do przyszłości i dzięki temu nie trzeba tracić dwa razy.
Polska na tle krajów rozwiniętych jest młodym rynkiem finansowym. Fundusze uczyły nas, że warto inwestować długoterminowo. Lepszy jest maraton inwestycyjny niż ściganie się inwestycyjne. Z drugiej strony tak myślący inwestorzy stracili około 50 procent swojego kapitału inwestycyjnego. Czy jesteśmy zatem straconym pokoleniem inwestycyjnym i dopiero nasze dzieci będą beneficjentami ewentualnej hossy?
To fakt, że wielu Polakom znacząco skurczyły się oszczędności. Ale w dużej mierze jest to efekt niskiej świadomości finansowej. We Franklin Templeton od zawsze powtarzamy dwie żelazne reguły inwestowania w funduszach inwestycyjnych – dywersyfikacja i długoterminowość. W Polsce większość klientów funduszy nie korzystało z realnej dywersyfikacji. Nawet jeśli posiadali kilka funduszy, to działały one praktycznie na tych samych rynkach. Druga przyczyna strat to przystąpienie do funduszy na tzw. „górce” licząc na szybkie i wysokie zyski. Taki hurraoptymizm – podsycany zresztą przez sporą część rynku – zazwyczaj kończy się źle. Fundusze inwestycyjne nie są po to, aby w ciągu roku zarobić 60 proc., ale po to by w perspektywie wieloletniej zapewnić stopę zwrotu atrakcyjną wobec innych instrumentów finansowych takich jak lokaty czy obligacje. Fundusze to nie hazard, to narzędzie dla racjonalnych inwestorów.
Proszę sobie wyobrazić, że kryzys się skończył. Co będzie po nim? Hossa, stagnacja?
Kryzys się skończy i po nim będzie ożywienie. To truizm, ale nie powinniśmy się spodziewać, że tym razem scenariusz będzie inny. Niewymienione samochody w końcu zaczną się psuć, trzeba będzie je naprawiać lub kupić nowe. Popyt wzrośnie i w końcu okaże się, że na rynki wrócił optymizm. Ci, którzy wstrzymywali się z zakupem samochodu – kupią od razu dwa i w ten sposób gospodarka znów się nakręci.
Pojawiają się jaskółki ożywienia gospodarczego w USA: rynek nieruchomości odnotował pierwsze wzrosty. Czy należy oczekiwać podobnych oznak ożywienia w innych krajach? Wszyscy patrzą na USA, więc i inne gospodarki powinny złapać chwilę oddechu. Na jakim etapie koniunktury jest obecnie polska gospodarka?
Jest zdecydowanie za wcześnie żeby mówić o odwróceniu trendu. Jeszcze nie wiemy jak głęboki będzie ten kryzys i czy lekarstwa stosowane przez rządy krajów okażą się ostatecznie skuteczne. Każdy rynek ma swoją specyfikę i nie można wprost porównywać np. sytuacji USA i krajów europejskich, a szczególnie Polski. Mówi się, że kryzys do Polski trafia rykoszetem. To prawda, ale rykoszet nie przestaje być groźny. Musimy mieć jednak świadomość, że nasza gospodarka reaguje z opóźnieniem w stosunku do rynków bezpośrednio dotkniętych recesją (Niemcy, USA, Hiszpania), a to oznacza, że trudne chwile są jeszcze przed nami.
Gdyby był Pan odpowiedzialny za wybór lokalizacji pod przyszłą fabrykę np. pralek to jaki kraj z Europy Środkowo Wschodniej uznałby Pan za najlepszy dla takiej lokalizacji? Co byłoby dla Pana najistotniejsze przy podejmowaniu decyzji?
Prawidłowość jest dość prosta. Czym dalej na wschód tym tańsza siła robocza. Czym bliżej zachodu tym lepsza infrastruktura do prowadzenia biznesu i wyższe kwalifikacje pracowników. W wielu przypadkach okazuje się, że Polska to złoty środek. Franklin Templeton poszukując przede wszystkim wysoko wykwalifikowanej kadry inwestuje w Poznaniu.
Czy rynki wschodzące mogą okazać się zyskowne? Czy są bezpieczne? Czy to oznacza, że warto inwestować bardziej ryzykownie?
Rynki wschodzące mają cechę, która zawsze sprzyja ich potencjałowi – rosnącą klasę średnią. Dzięki temu tempo ich wzrostu może być wyższe niż rynków ustabilizowanych. Nie szukałbym tutaj jednak argumentów do podejmowania większego ryzyka. Kalkulacja zawsze musi mieć charakter indywidualny.
Rok temu z polskiego rynku wycofało się kilka funduszy zagranicznych. Zamknięto biura, zwolniono pracowników. Czy jest szansa, aby nowe fundusze znowu pojawiły się nad Wisłą?
Rzeczywiście niektóre firmy zniknęły z Polski. To pokazuje w jaki sposób dana instytucja podchodzi do rynku i inwestorzy pewnie wyciągną z tego wnioski. Jeżeli instytucja traktuje rynek długoterminowo i perspektywicznie to nie znika z niego w chwili gdy sprzedaż spada. Franklin Templeton wciąż szuka nowych ludzi do pracy w Polsce, inwestujemy w edukację sieci dystrybucji. Dla nas to pracowity czas. Część firm pewnie wróci do Polski przy okazji kolejnej hossy, ale wątpię czy uda im się odzyskać zaufanie inwestorów.
Jak Pan ocenia rynek doradców finansowych w Polsce? W jakim kierunku on zmierza? Jaki kanał dystrybucji jednostek uczestnictwa najbardziej sprawdza się w Polsce? Czy jest szansa, żeby tym najważniejszym sposobem dotarcia do klientów był Internet?
Rynek doradztwa finansowego rozwinął się w Polsce podczas ostatniej kilkuletniej hossy. Dobre czasy nie sprzyjały podnoszeniu kwalifikacji i szukaniu przewag konkurencyjnych. Dlatego ten kryzys jest w pewien sposób weryfikacją i okazją do podnoszenia jakości usług. Dlatego uważam, że rynek doradztwa finansowego wyjdzie z kryzysu wzmocniony – choć pewnie odchudzony. Ale taka dieta się przyda. W Polsce wciąż najskuteczniejszym kanałem sprzedaży jest duża sieć bankowa i jeszcze przez jakiś czas się to nie zmieni. Internet będzie odgrywał coraz bardziej znaczącą rolę, bo e-pokolenie będzie systematycznie wypierało bardziej tradycyjnych klientów, uważam że docelowo będzie to jeden z kanałów sprzedaży, silny ale nie dominujący.
Jak Pan ocenia polskich drobnych inwestorów? Ich udział w GPW był w czasie hossy największy w porównaniu do innych rynków Europy Środkowo – Wschodniej. To jednak drobni gracze najwięcej stracili podczas kryzysu. Czy sądzi Pan, że będą oni teraz mniej skłonni do ponoszenia ryzyka inwestując bezpośrednio na GPW? Może uznają, że lepiej jest inwestować w fundusze?
Jedną z dobrych stron kryzysu jest wzrost świadomości finansowej społeczeństwa. Dotychczas Polacy chętnie grali na giełdzie traktując to jako okazję do łatwego zarobku. Podczas hossy nie trzeba być ekspertem, żeby wygrywać. Sztuką wtedy nie jest zarobić, ale sztuką jest nie stracić tego co się zarobiło. Wiele społeczeństw przeszło boleśnie taką lekcję i teraz powierzają swoje pieniądze ekspertom – czyli na przykład funduszom inwestycyjnym.
Systematycznie poszerzacie ofertę funduszy. Pojawią się nowe subfundusze: Templeton Asian Smaller Companies Fund, Templeton Frontier Markets Fund, Franklin World Perspectives Fund, Franklin Euroland Core Fund. Czy ciągłe rozbudowywanie oferty to sposób na nowych klientów?
Franklin Templeton jest firmą globalną, która wciąż szuka nowych perspektywicznych rynków do zarabiania. To dzięki temu od lat należymy do światowej czołówki. Jeśli mówimy naszym klientom, że najważniejsza jest dywersyfikacja to musimy im zapewnić dostęp do wielu funduszy o możliwie niskiej korelacji. Nasza oferta jest dynamiczna tak jak dynamiczna jest światowa gospodarka.
Polscy klienci – inwestorzy w fundusze narzekają, że polskie TFI mają wysokie w porównaniu do funduszy zagranicznych opłaty roczne za zarządzanie. Dlaczego tymi samymi pieniędzmi można zarządzać albo taniej albo drożej?
Nie chce w ten sposób oceniać naszych polskich konkurentów. Można jednak podkreślić jedną uniwersalną zasadę. O kosztach decyduje między innymi skala działalności. Globalne firmy inwestycyjne mogą dzięki temu pobierać niższe wynagrodzenie za swoje usługi.
Czy inwestowanie w jednostki uczestnictwa funduszy zagranicznych to atrakcyjna alternatywa dla polskich inwestorów?
Żyjemy w czasach gospodarki globalnej – czego światowy kryzys jest bardzo dobrym dowodem.
Realna dywersyfikacja wymaga inwestowania nie tylko w wielu krajach, ale także na różnych rynkach – akcji, obligacji, walut itp. Czołowe fundusze zagraniczne mają pod tym względem największe kompetencje, bo stoi za nimi armia analityków i wieloletnie doświadczenie. Dlatego uważam, że w dobrze zdywersyfikowanym portfelu powinno znaleźć się miejsce dla funduszy zagranicznych.
Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru Przeglądu Finansowego Bankier.pl.
Chcesz otrzymywać aktualne informacje, nowe wywiady oraz podsumowanie najważniejszych wydarzeń mijającego tygodnia ze świata finansów?
Zapisz się na bezpłatną subskrypcję Przeglądu Finansowego Bankier.pl, by w każdy poniedziałek otrzymywać najnowszy numer naszego tygodnika.
Zapraszamy na http://www.bankier.pl/przeglad/! |
Źródło: Bankier.pl