Nagle najpopularniejszymi słowami wśród polityków, inwestorów i ekonomistów stały się zwroty typu: „pakiet stymulujący”, „ratowanie gospodarki”, „walka z recesją”, „wsparcie gospodarki” itp. Politycy dosiedli swych białych rumaków i ruszyli z odsieczą „zagrożonej” gospodarce. Oddział tej wspaniałej kawalerii liczy już 20 szwadronów, zaś jej komendanci zebrali się ostatnio na naradzie wojennej w Waszyngtonie. Za oręż służą im kosztujące setki miliardów dolarów „pakiety zachęt”, czyli dodatkowe wydatki rządowe mające na celu podtrzymanie konsumpcji oraz inwestycji. Po publiczne pieniądze całymi stadami zgłaszają się banki, koncerny motoryzacyjne, a niedługo pewnie też huty, kopalnie, sieci handlowe, agenci nieruchomości, właściciele warzywniaków…
Tymczasem głównym problemem globalnej gospodarki (a w szczególności Stanów Zjednoczonych, w których rozpoczął się obecny kryzys) NIE JEST recesja. Gospodarka USA (pozostałe kraje rozwinięte w nieco mniejszym stopniu) cierpią na poważną nierównowagę makroekonomiczną, której głównym przejawem jest NADMIERNE ZADŁUŻENIE. Amerykanie nie radzą sobie ze spłatą kredytów (ujemna stopa oszczędności ludności), banki są zbyt zlewarowane (za mało kapitałów własnych względem aktywów), przedsiębiorstwa zależą od emisji obligacji, poszczególne stany nie mogą domknąć swoich budżetów (np. Kalifornia), a wszystkich przebija rząd federalny, który tylko w październiku zadłużył się na kwotę 237,2 mld dolarów (w sumie dług publiczny USA wynosi 10,6 bln $, a więc 73% PKB). Powrót do równowagi zapewni właśnie recesja, która ograniczy konsumpcję i inwestycje, zwiększy oszczędności i pozwoli zredukować ogromny deficyt handlowy USA. Jest to trudny dla ludzi i przedsiębiorstw proces, w czasie którego maleją zyski, rośnie bezrobocie, a gospodarstwa domowe muszą zacisnąć pasa. Ale działania antyrecesyjne będą prowadzić do dalszego narastania tej niebezpiecznej nierównowagi.
Jednakże politycy naciskani przez różne grupy interesów (przedsiębiorstwa, banki, związki zawodowe i niektórych inwestorów) nie mogą przejść obojętnie nad cierpieniami wyborców wywołanych recesją. Brak reakcji (choćby i bezskutecznej) pozbawi ich bowiem szans w wyborach (jak np. Johna McCaina). Dlatego też deklarują „walkę z recesją” za pomocą rozmaitych „pakietów stymulujących”. Tak naprawdę cała operacja sprowadza się do ściągnięcia pieniędzy z rynku (a więc oszczędności) poprzez emisję obligacji (wzrost długu publicznego) i przekazania ich obywatelom lub przedsiębiorstwom (rabaty i ulgi podatkowe), którzy mają zwiększyć konsumpcję oraz inwestycje. W rezultacie być może poprawi się wskaźnik PKB, ale z pewnością wzrośnie zadłużenie, czyli zwiększy nierównowaga, co będzie skutkowało jeszcze silniejszą recesją w bliżej nieokreślonej przyszłości (ale może już po wyborach).
Całą tę operację można łatwo prześledzić na prostym modelu gospodarki rynkowej (opisanym i rozwiniętym przez J.M. Keynesa – prekursora interwencjonizmu państwowego). Podstawowe równanie makroekonomiczne opisuje gospodarkę w ten sposób:
konsumpcja (C) + wydatki rządowe (R) + inwestycje (I) + eksport netto (NX) = dochód (Y) = konsumpcja (C) + oszczędności (S) + podatki (T) – transfery rządowe (R).
Obecnie w gospodarce USA inwestycje są większe od oszczędności, eksport netto jest ujemny, zaś podatki niższe od transferów. Tak więc konieczna jest redukcja konsumpcji i inwestycji, wzrost oszczędności oraz wyższe podatki lub ograniczenie wydatków rządowych. Niejako przy okazji zmalałby amerykański deficyt handlowy, co jednak uderzyłoby w gospodarki m.in. Chin i Japonii, które eksportują swoje produkty do USA.
Tymczasem proponowane „pakiety stymulacyjne” oznaczają spadek oszczędności, wzrost wydatków rządowych, a także zachęcają do większej konsumpcji oraz inwestycji. Do zmniejszenia oszczędności i większych inwestycji skłaniają także obniżki stóp procentowych w bankach centralnych. Tak więc proponowane działania państw, jeśli okażą się skuteczne, to PRZEDŁUŻĄ RECESJĘ lub tylko przesuną ją w czasie. Tyle że wówczas skala problemu będzie już nieporównywalnie większa.
Możemy mieć tylko nadzieję, że nieodpowiedzialne decyzje rządów i banków centralnych w USA, Europie, Japonii i Chinach okażą się spóźnione i nieskuteczne. Nietrafione wydają się być też porównania z Wielkim Kryzysem (1929-33), gdy pierwszy raz na masową skalę zastosowano interwencje państwa. Bardziej adekwatne wydaje się porównanie z latami 70-tymi XX wieku, kiedy to kolejne „pobudzania” gospodarek doprowadziły do dekady stagflacji, a więc równoczesnego występowania stagnacji gospodarczej i wysokiej inflacji.
Krzysztof Kolany