Jak podaje dziennik o pożyczce pani Genowefa dowiedziała się ponad rok temu, kiedy zaczęła otrzymywać listy adresowane do syna. – Początkowo odsyłałam je nadawcy, bo syn od dawna ze mną nie mieszkał, nie miałam z nim kontaktu – tłumaczy kobieta – Kiedy jednak do moich drzwi zapukali windykatorzy, nie wytrzymałam nacisku i gróźb. Zaczęłam otwierać przychodzące listy… Okazało się, że mój syn ma dług.
Po wielu rozmowach telefonicznych z kierownikiem filii Kredyt Banku na os. Polan w Poznaniu, która zasypywała kobietę ponagleniami, w końcu pani Genowefie udało się zdobyć więcej informacji na temat pożyczki. Okazało się, że w 2001 roku jej syn faktycznie pożyczył od Kredyt Banku 2500 zł. Kiedy stracił pracę i nie mógł płacił rat załamał się, przestał kontaktować się z rodziną. Kredyt natomiast urósł do 3150 zł.
Zmęczona odwiedzinami windykatorów, kobieta ustaliła z kierownikiem filii, że sama odda pieniądze w dwóch ratach. Miała je wpłacić na rachunek syna – numer konta podał jej kierownik, który teraz temu zaprzecza. W zamian za to rachunek miał być zlikwidowany. Ale nie został. Druga rata, która miała spłacić odsetki, leżała na koncie nie rozliczając wcale pożyczki, tylko malejąc z miesiąca na miesiąc o comiesięczną opłatę za prowadzenie rachunku. W sumie po pół roku z 546 zł zostało już tylko 490 zł, więc znów zaczynało brakować pieniędzy na spłatę raty – pisze „Głos Wielkopolski”.
– Pieniądze mają prawo znajdować się na koncie do czasu aż windykacja do końca rozliczy zadłużenia a ma na to pół roku – takie wyjaśnienie pani Genowefa usłyszała od kierownika fi-
lii.
Jak podaje dziennik po pół roku na rachunku nic się nie zmieniło. Kobieta rozpoczęła więc batalię o zwrot całej wpłaconej kwoty wraz z odsetkami. Na początku lipca bieżącego roku bank nagle przyznał się do błędu, rozliczył kredyt, zlikwidował konto i co najdziwniejsze – dokonał tego ze wsteczną datą. Tą sprzed pół roku, kiedy kobieta wpłaciła drugą ratę. Anulowano też pobrane prowizje za prowadzenie konta.
– Procedury obowiązujące w Kredyt Banku powodują automatyczną spłatę zadłużenia kredytowego z rachunku bankowego, jednakże tylko do momentu wypowiedzenia umowy kredytu. Pani Strzałek wpłaciła pieniądze po tym czasie, dlatego rachunek musiał zostać rozksięgowany ręcznie – tłumaczy zawile Monika Nowakowska z Kredyt Banku.
Zaraz po tym przyznaje się jednak do błędu, nie wyjaśniając dokładnie na czym on polega i przypomina że przecież bank przeprosił – czytamy w „Głosie Wielkopolskim”.