Ich łączny przyrost w ciągu tych dwóch miesięcy wyniósł ponad 11 mld zł! Aby uświadomić sobie skalę wzrostu zadłużenia, wystarczy nadmienić, że oznacza ona wzrost zadłużenia gospodarstw domowych o blisko 30% w stosunku do analogicznego okresu roku 2005.
Podstawowym czynnikiem wpływającym na omawiany wzrost były oczywiście kredyty hipoteczne. Ich liczba jest rekordowa nie tylko jeśli chodzi o dwa ostatnie miesiące 2006 r., lecz także jeśli wziąć pod uwagę cały 2006 r. W okresie od stycznia do maja bieżącego roku banki udzieliły już prawie 100 tys. kredytów mieszkaniowych, co oznacza wzrost o blisko 50% w porównaniu z okresem od stycznia do maja 2005 r. Natomiast skokowy przyrost kredytów hipotecznych w dwóch ostatnich miesiącach to z pewnością efekt wprowadzanej 1 lipca Rekomendacji S, znacznie ograniczającej możliwość uzyskania kredytów w walucie. Duża grupa osób myślących o zaciągnięciu kredytu w walucie obcej przyspieszyła decyzję, słusznie obawiając się o swoją zdolność kredytową. Może to również oznaczać rekordowy wynik w lipcu bieżącego roku, ponieważ znacznej liczby wniosków kredytowych złożonych przed 1 lipcem banki nie zdążyły jeszcze rozpatrzyć.
Biorąc pod uwagę intencję z jaką Komisja Nadzoru Bankowego wprowadziła ww. rekomendacje, można zaryzykować postawienie tezy, że na krótką metę efekt był odwrotny od zamierzonego. W każdym razie pod koniec maja 2006 r. udział mieszkaniowych kredytów złotowych w całym portfelu kredytów hipotecznych nie przekraczał 30%. Komisja liczy jednak na efekt długofalowy i spadek ilości kredytów udzielonych w CHF.
Nic natomiast nie wskazuje na to, by miała spaść liczba ogólnie udzielanych kredytów hipotecznych, tym bardziej że wzrasta – choć wciąż zdecydowanie za wolno – podaż mieszkań. Zgodnie z komunikatem GUS z 14 lipca liczba mieszkań oddanych do użytku w czerwcu 2006 r. wzrosła o 13,2% w stosunku do poprzedniego miesiąca.
Jakie mogą być długofalowe efekty wzrostu zadłużenia gospodarstw domowych w Polsce? Na pewno będzie to miało wpływ na wzrost PKB utrzymujący się od kilku miesięcy na ponad pięcioprocentowym poziomie. Ten wzrost jest napędzany właśnie przez rozbudzony popyt wewnętrzny stymulowany relatywnie tanim kredytem. To z kolei oznacza, że okres bardzo niskiego tempa wzrostu cen mamy już raczej za sobą, choć nie wydaje się, aby wzrost cen konsumpcyjnych miał być szczególnie gwałtowny. Jeżeli więc do napędzanego przez krajowy popyt wzrostu cen dodamy poglądy nowego ministra finansów, można się spodziewać wzrostu inflacji. Stanisław Kluza jest bowiem znanym zwolennikiem poluzowania polityki monetarnej. Jego zdaniem zwiększenie dynamiki wzrostu gospodarczego jest ważniejsze od tłumienia inflacji, tym bardziej że tempo wzrostu cen w Polsce nie
przekraczające 1% jest najniższe w Europie. Okazuje się więc, że znowu powraca pytanie, które nieustannie towarzyszy współczesnej ekonomii – co jest ważniejsze – wysoki wzrost gospodarczy czy niska inflacja. Odpowiedź warta jest co najmniej Nobla.