Z punktu widzenia długoterminowych inwestorów ten odpoczynek we wspinaczce indeksów jest bardzo korzystny. Dwie kolejne sesje, gdy WIG20 rósł po ponad 2 proc., zbliżały rynek do granicy przegrzania. Gdyby została przekroczona, inwestorami zaczęłyby niepodzielnie rządzić emocje. A to jest zawsze niebezpieczne.
W środę – zwłaszcza na początku sesji – było już widać pewne symptomy inwestycyjnej gorączki, gdy indeksy falowały z dużą dynamiką, najpierw w górę, potem w dół, a potem znowu w górę. Ale potem górę wzięła zimna kalkulacja. Większość inwestorów – choć niezbyt liczna – postanowiła zabezpieczyć osiągnięte zyski, stąd niewielki spadek indeksów.
Najważniejsze pytanie przed czwartkową (a i piątkową) sesją brzmi: ilu inwestorów będzie chciało wykorzystać osłabienie koniunktury do zakupów akcji? Ostatnie korekty były raczej płaskie i na razie nie ma żadnych przesłanek, by ta, która zaczęła się w środę, miała się od nich różnić. Na rynek nie dochodzą żadne negatywne sygnały (ani z kraju, ani z zagranicy), zaś analiza wykresów nie daje podstaw do krótkoterminowego wychodzenia z rynku.
Choć z drugiej strony trudno liczyć na to, że rynek będzie dalej piął się w górę z dziecinną łatwością. Im wyżej zawędrowały indeksy, tym trudniej będzie im poprawiać rekordy. Bardziej będzie wiec można zarobić na poszczególnych spółkach lub branżach, niż kupując „koszyk” wszystkich akcji jak leci.
