W USA poniedziałek miał być dniem wyczekiwania na lawinę raportów kwartalnych spółek, która zaleje rynek w tym tygodniu. Jednak był też dniem bez istotnych publikacji ze spółek. W kalendarium też nie było żadnego raportu makroekonomicznego, który mógłby rynkami poruszyć. Nawet zapowiadana publikacja indeksu wskaźników wyprzedzających została z powodów technicznych przełożona na wtorek. Gracze jednak postanowili sprzedawać akcje. Dlaczego? Wydaje się, że z obawy o to, że kolejne raporty będą równie źle przyjęta jak w zeszłym tygodniu Intela czy Apple. Po prostu gracze zaczęli się niepokoić. Dodatkowo traciły akcje Boeinga po obniżeniu firmie ratingu. Podobny cios od UBS dostał Dell. Taniały również akcje Microsoftu z powodu konkurencji IBM w softwarze internetowym. Indeksy spadały i nawet wzrosty cen akcji w sektorze surowcowym im nie pomagały.
Relatywnie spokojnie zachowywały się inne rynki, co nie mogło dziwić, bo przecież nie otrzymały żadnych istotnych impulsów. Kurs EUR/USD krążył wokół poziomu piątkowego zamknięcia i na takim poziomie zakończył dzień. Taki marazm nie pokazywał kierunku rynkowi surowców, więc każdy poszedł swoją drogą. Ropa zdrożała o 1,2 procenta (w czasie dnia drożała nawet o ponad 3 procent). Cena miedzi wzrosła kosmetycznie, a złota równie kosmetyczne spadła. W sumie można powiedzieć, że na tych rynkach panował spokój.
Zachowanie rynku akcji było nieciekawe, ale nie zostały żadne sygnały techniczne, które kazałyby sprzedawać akcje. Byki zaniepokoiłyby się dopiero wtedy, gdyby indeks S&P 500 przełamał poziom 1.410 pkt. wyłamując się z krótkoterminowego trendu bocznego. Po sesji raport kwartalny opublikował Texas Instruments. Był lepszy od prognoz i cena akcji wzrosła ponad dwa procent, ale nie będzie to miało decydującego wpływu na zachowanie rynków – zbyt dużo raportów kwartalnych będzie dzisiaj publikowanych.
Dzisiaj znowu w kalendarium nie ma zapowiedzi publikacji istotnych raportów makroekonomicznych, bo danymi o listopadowych zamówieniach przemysłowych w Eurolandzie nikt się nie przejmie. Dowiemy się co prawda (raport znowu przełożony z powodu problemów technicznych) jak zachował się w grudniu indeks wskaźników wyprzedających (LEI), ale od dawna nie ma on już dla rynku istotnego znaczenia, bo jego odczyty się nie sprawdzają w realnej gospodarce. Może jednak umocnić już panujący trend lub zostać wykorzystany jako pretekst do jakiegoś ruchu. Teoretycznie im wyższy indeks tym lepiej dla dolara i dla akcji. Jednak nie to będzie dla akcji najważniejsze – na rynek (zarówno przed sesją jak i po sesji w USA) trafi mnóstwo raportów kwartalnych spółek i to one zadecydują o kierunku indeksów.
Techniczne wykupienie rynku zaowocowało korektą
Nasz rynek walutowy zaczął poniedziałek od umocnienia złotego. Symptomatyczne było to, że złoty zyskiwał mimo tego, że kurs EUR/USD spadał, co zdarza się stosunkowo rzadko. Widać wyraźnie, że od zeszłego tygodnia, a konkretnie od podniesienia ratingu zadłużenia Polski przez Fitch, nastroje się diametralnie zmieniły. Wydaje się, że styczniowa, niejako obowiązkowa, korekta osłabiająca złotego ma się już ku końcowi o ile już nawet się nie skończyła. Gdyby nie zagrożenie, które może pojawiać się w NBP to powiedziałbym, że złoty będzie się już znowu wzmacniał. Niczego nie zmieniła publikacja inflacji bazowej – była zgodna z prognozami (1,6 proc.). Jednak od południa umocnienie dolara zaczęło naszej walucie szkodzić i dzień zakończyliśmy nieznacznymi stratami zarówno do euro jak i do dolara.
Dzisiaj GUS poinformuje, jaka w styczniu była koniunktura gospodarcza w przemyśle, budownictwie, handlu detalicznym, ale rynki ten raport całkowicie ignorują. Dowiemy się też, jaka była w grudniu sprzedaż detaliczna i stopa bezrobocia, ale to też najczęściej nie powoduje większych ruchów walut i indeksów. Co prawda sprzedaż detaliczna powinna być traktowana bardzo poważnie, bo pokazuje jak zmienia się popyt wewnętrzny, ale jednak u nas przejmują się tymi danymi tylko ekonomiści. Gracze nie reagują i zapewne i tym razem nie zobaczymy ruchu ani na walutach ani na giełdowym parkiecie.
GPW w poniedziałek rano (ale tylko rano) nie zaskoczyła chyba nikogo. Indeksy szybko rosły, a najmocniejszy był tak ostatnio zbity sektor surowcowy korzystający ze wzrostu cen ropy. Miedź zresztą też trochę drożała. Jednak już po niecałej godzinie popyt zaczął się odsuwać, a indeks łagodnie ruszyły na południe. Po prostu rozpoczęła się korekta. Najczęściej taka korekta zaczyna się wtedy, kiedy mało kto jej oczekuje. Po entuzjastycznym otwarciu włącza się podaż i dochodzi do realizacji zysków. Taka korekta była już oczekiwana, bo rynek był techniczne bardzo wykupiony. Mimo tego, że indeksy zakończyły sesję spadkiem to obraz techniczny rynku w niczym się nie zmienił i nadal pozostaje „byczy”. Tyle tylko, że nie ma już wykupienia technicznego, więc indeksy mogą znowu rosnąć.
Mogą, ale oczywiście nie muszą. Wczorajsza, spadkowa sesja w USA powinna dzisiaj przełożyć się na dosyć słabe otwarcie w Warszawie (raczej neutralne niż spadkowe), ale nie należy zakładać, że obóz byków jest już bezbronny. Wykorzystany zostanie każdy pretekst, żeby podnieść indeksy. Dzisiaj takich pretekstów może dostarczyć publikacja raportów kwartalnych amerykańskich spółek. Problem w tym, że nie muszą to być impulsy pozytywne. Gdyby nawet korekta się nieco przedłużyła to byłoby to na dłuższą metę korzystne dla rynku.