„W towarzystwach ubezpieczeń na życie zostawiliśmy w 2006 roku ponad 20 miliardów złotych składek. Oznacza to dwukrotnie większą dynamikę niż przed rokiem, kiedy była 20-proc. Zazwyczaj nie chodzi o długoterminowe oszczędności ani takież relacje z ubezpieczycielami. Specjaliści ostrzegają, że w każdej chwili może dojść do wypompowania powietrza z balonu i odpływu składki.” – podaje dziennik.
„Klienci w Polsce nie są jeszcze gotowi wiązać się z firmami ubezpieczeniowymi na dobre i na złe, to znaczy na kilkadziesiąt lat”, zauważa Aleksander Rejman z firmy konsultingowej Towers Perrin-Tillinghast.
„W krajach o bardziej dojrzałych gospodarkach znaczna część składek towarzystw pochodzi z regularnych wpłat za ubezpieczenia ochronne. Klienci zapewniają w ten sposób zabezpieczenie dla rodziny lub kupują polisę, z której uregulowany ma być podatek spadkowy po ich śmierci, albo dożywotnią rentę dla siebie (ubezpieczyciel zobowiązuje się wypłacać ją, nawet gdyby ktoś miał żyć i 120 lat). Jeszcze bardzo niewielu Polaków myśli w ten sposób, a do firmy ubezpieczeń na życie przyciąga ich chęć inwestowania lub wymagania banków przy zaciąganiu kredytów.” – pisze ‚Rzeczpospolita”.
„W minionym roku towarzystwom opłaciło się postawić na sprzedaż polis z funduszami kapitałowymi (…). Do boomu na rynku ubezpieczeń na życie w Polsce przyczynił się też wzrost popytu na kredyty konsumpcyjne i hipoteczne.” – pisze „Rzeczpospolita”.
W 2006 r. zadłużenie klientów indywidualnych wzrosło do 183,4 mld zł, z 136,4 mld zł na koniec 2005 roku. Tylko z powodu ubezpieczenia tych osób na życie towarzystwa mogły zgarnąć kilkaset milionów złotych składki. Coraz częściej klienci interesują się również polisami z ubezpieczeniem na życie, chroniącymi zyski przed podatkiem Belki.
Więcej informacji w dzisiejszym wydaniu „Rzeczpospolitej” w artykule Aleksandry Biały pt. „Boom na polisy życiowe”.