Szczególnie słaby był raport o amerykańskiej inflacji CPI. Główna jej miara wzrosła z 5 do 5,6 procent (największy wzrost od 1991 roku). Mocniej niż oczekiwano wzrosła też inflacja bazowa (2,5 proc.), ale tutaj wzrost był niewielki. Tak duży wzrost głównej miary inflacji mógł niepokoić, ale gracze wiedzieli, że odpowiadała za nie droga ropa, która od połowy lipca mocno taniała. Dlatego też zwrócili uwagę na o ilość noworejestrowanych bezrobotnych. Okazało się, że przybyło ich w ostatnim tygodniu 450 tysięcy, czyli o 5 tysięcy mniej niż miesiąc temu. Spodziewano się spadku tej liczby o około 20 tysięcy. Te dane też były kiepskie.
Bardzo interesująca była reakcja rynku akcji. Sesja rozpoczęła się co prawda umiarkowanym spadkiem, ale gracze, kierując się logiką, którą opisałem powyżej (słusznie) zlekceważyli wzrost głównej miary inflacji. Rynek pracy bardzo często lekceważą, więc dane też problemem nie były. Ucieszono się za to spadkiem ceny ropy. Tak naprawdę to był jedynie pretekst, bo już w środę widać było, że rynek chce wzrostu. Informacje ze spółek były zróżnicowane, ale interpretowano je wszystkie na korzyść byków. Raporty kwartalne sieci sprzedaży detalicznej Wal-Mart był niezły. Spółka poinformowała, że jej zysk wzrósł o 17 procent. Podniosła też prognozę na ten rok (chociaż gracze doszli do wniosku, że za mało). Ciągle przypominam, że Wal-Mart sprzedaje najtaniej, więc jego dobre wyniki nie sygnalizują zdrowej gospodarki. Kurs akcji rósł opornie, ale nadrabiały inne akcje sektora. Przede wszystkim jednak odbijały po dwudniowej przecenie akcje sektora finansowego. To on ostatnio doprowadził do korekty i nie pozwalał na odbicie.
Tutaj też znalazł się pretekst. Securities Industry i Financial Markets Association zezwoliły na handel instrumentów o większej niż dotychczas wartości na głównym rynku dla obligacji bazujących na kredycie hipotecznym. Pokrętne to tłumaczenie wzrostu cen tego sektora. Po prostu gracze koniecznie chcą powrotu do trendu wzrostowego. Jeśli decyzje kolejnych banków (Morgan Stanley i JP Morgan Chase) o przejęciu wcześniej sprzedanych w oszukańczy sposób niepłynnych aktywów budzą entuzjazm (bo nie będzie sprawy karnej) i nikt nie liczy ile na tym te banki stracą to chyba najlepiej pokazuje jakie są nastroje.
Piątek w USA nadal był niezły dla giełdowych byków. Może nie genialny, ale z pewnością niezły. Dzięki temu udało się całkiem dobrze zamknąć cały tydzień. Indeks S&P 500 zmienił się nieznacznie, DJIA lekko spadł, a NASDA (absolutna gwiazda rynku) całkiem wyraźnie wzrósł. Byki miały na początku sesji trochę problemów, ale niedźwiedziom nie udało się zmienić dobrych nastrojów.
Ze strony danych makro wsparcia nie dostały, chociaż jedynie z dużym przymrużeniem oka można je było uznać za bardzo dobre. Jedynie indeks NY Empire State był bezdyskusyjnie lepszy od prognoz. Oczekiwano małego spadku z -4,9 pkt. do – 5 pkt., a tymczasem wzrósł do 2,77 pkt. To oczywiście nic wielkiego, ale z pewnością nastroje poprawiało. Raport o dynamice produkcji przemysłowej też przyniósł dobre informacje, bo (kosmetycznie) wzrosła. Prawda jednak jest taka, że wzrosła wyłącznie z powodu zakończenie strajku w fabrykach produkujących części do samochodów. Wzrósł też indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (dane wstępne), chociaż wzrósł mniej niż tego oczekiwano. Trudno się dziwić, że nastroje się poprawiają skoro tanieje ropa i rosną indeksy.
Rynek akcji był już trochę zmęczony reagowaniem ciągle na jeden czynniki (spadek ceny ropy) i dlatego pojawiły się pierwsze symptomy realizacji zysków, ale jednak sektor sprzedaży detalicznej nadal rósł. Pomagały raporty i prognozy sieci sprzedaży detalicznej Kohl’s i J.C. Penney. Taniały akcje spółek sektora surowcowego. W sektorze finansowym rynek dostał dwie informacje dotyczące tego sektora – dobrą i złą. Dobrą było to, że agencja ratingowa Standard & Poor’s po dokonaniu oceny Ambac Financial i MBIA nie obniżyła ich ratingu (tego się obawiano). Złą były raporty banków inwestycyjnych. JP Morgan Chase ostrzegł, że zysk Goldman Sachs będzie niższy od oczekiwanego. Z kolei UBS stwierdził, że Goldman Sachs, JP Morgan są inwestycjami “śmiertelnie niebezpiecznymi” dla inwestorów, bo w trzecim kwartale ich straty dramatycznie spadną. Nic dobrego nie wróżyła też informacja o sprzedaży obligacji przez Citigroup i AIG. Różnica (spread) między ich rentownością, a rentownością obligacji rządowych była największa w historii.
Indeks spółek finansowych jednak rósł, co najlepiej sygnalizuje, w jakim nastroju jest rynek. Prawdą jest jednak i to, że nie była to szarża byków, a z tego wynika, że bez nowych impulsów trudno będzie wyżej podnieść indeksy. A o takie impulsy może być trudno.
GPW rozpoczęła czwartkową sesję podobnie, jak inne giełdy europejskie – od wzrostu. Pomagał indeksowi WIG20 zwyżka kursu KGHM. Ta spółka opublikowała raport kwartalny mniej więcej zgodny z oczekiwaniami, ale osłabienie złotego (korzystne dla eksporterów) i wzrost cen miedzi wywołał do tablicy popyt. Generalnie na rynku panował kompletny marazm, czego przed trzydniowym weekendem można było oczekiwać. Po publikacji danych makro w USA indeksy załamały się i sesja zakończyła się małym spadkiem. Gdyby trwała o godzinę dłużej to tego spadku by nie było.
Dzisiaj początek sesji powinien być pozytywny, bo po pierwsze nasz rynek w czwartek został wyprowadzony w pole przez inne giełdy, które (już po naszym zamknięciu) kończyły dzień wzrostami, a po drugie również piątek był na rynkach niezły. Jednak nie liczyłbym na zbyt dużo. Globalnym rynkom potrzebne są nowe impulsy, a o nie może być dzisiaj trudno, bo jeśli kurs EUR/USD będzie rósł to wzrośnie też cena ropy, a to może zrodzić obawy o kształtowanie się na tym rynku podwójnego dna, czyli sygnału kupna. Inaczej mówiąc – jeśli nawet uda się utrzymać wzrosty do końca dnia to sugerowałbym zachować powściągliwość z otwieraniem dużych, długich pozycji.