Obserwator, który we wtorek przeczytałby pobieżnie komentarze opisujące dane makro i raporty kwartalne amerykańskich spółek zapewne bardzo by się zdziwił niepewnym zachowanie rynku akcji w USA. Jeśli się jednak sięgnęło nieco głębiej to takie niepewne zachowanie nabierało sensu.
Przede wszystkim raport o sprzedaży detalicznej w USA był niejednoznaczny. Sprzedaż wzrosła co prawda o 0,6 proc. m/m (oczekiwano wzrostu o 0,4 proc.). Jednak bardziej dla rynku istotna sprzedaż bez samochodów wzrosła jedynie o 0,3 proc. (oczekiwano 0,5 proc.). Jeszcze gorzej wyglądały dane, po odjęciu samochodów i benzyny. Tak liczona sprzedaż zmalała (po raz czwarty z kolei) o 0,2 procent. Nie były to dobre dane, bo wynikało z nich, że za wzrost sprzedaży odpowiada przede wszystkim wzrost ceny paliw, a to trudno uznać za coś pozytywnego.
Rynek akcji czekał przede wszystkim na raport kwartalny Goldman Sachs, który uznany jest za najmocniejszy z banków. Rzeczywiście był doskonały, o wiele lepszy od oczekiwań. Niewątpliwie zaskoczyć mogła reakcja: cena akcji nieznacznie, ale spadała. Powód? Częściowo realizacja zysków, ale przede wszystkim skutek opinii agencji ratingowej Standard & Poors. Analitycy S&P uważają, że Goldman Sachs nie będzie w stanie podtrzymać dynamiki wzrostu zysku. Przypominam też, że po poniedziałkowej sesji Dell poinformował, że jego przychody w drugim kwartale były nieco wyższe niż w pierwszym, ale marże były niższe (akcje taniały ponad osiem procent). Jedynym naprawdę pomagającym pozytywem był Johnson & Johnson – opublikował raport z wynikiem lepszym od oczekiwań.
Jak widać nie ma w tym nic dziwnego, że po dużych, poniedziałkowych zwyżkach, sesja rozpoczęła się bardzo nerwowo. Indeksy zaczęły się nawet barwić na czerwono. Potem przez trzy godziny trwało przeciąganie liny, a S&P 500 i NASDAQ trzymały się tuż nad poziomem poniedziałkowego zamknięcia. Na 1,5 godziny przed końcem sesji byki przypuściły coś na kształt ataku, ale niespecjalnie im się on przez długi czas udawał. Dopiero sama końcówka pozwoliła wypracować niewielkie wzrosty, które nie zmieniają obrazu rynku. Indeksy nadal pozostają w miesięcznym kanale trendu spadkowego, ale blisko jest już do testu górnego ograniczenia. Jego pokonanie byłoby sygnałem kupna.
Na GPW we wtorek WIG20 od rana nadal rósł. Oczywiście KGHM obciążał indeks, ale o wiele mniej niż wynikałoby z wyliczeń wtedy, gdyby cena akcji spadła o maksymalną wartość. Sprawa KGHM ważyła negatywnie na WIG20, ale z nadmiarem pomagały mu drożejące nadal akcje sektora bankowego (szczególnie mocno rósł kurs Pekao). Po dwóch godzinach WIG20 zaczął się stabilizować, a po pobudce w USA rynek wpadł prawie w euforię, którą podtrzymał raport Goldman Sachs.
Bardzo dziwnie zachował się rynek po publikacji danych o sprzedaży detalicznej w USA. Wtedy to nastroje na innych giełdach zaczęły więdnąć, a u nas gracze nadal ciągnęli indeksy na północ. Mało tego – sama końcówka, a szczególnie fixing z nadmiarem zwiększyła zwyżkę indeksów. WIG20 wzrósł o blisko 3 procent, a WIG o ponad 4 procent. Zauważyć trzeba, że bardzo podobnie zachowały się czeski PX-50 i węgierski BUX. Z tego wynika (i z dużego obrotu), że ruch jest wynikiem działania kapitału zagranicznego, który już w lutym uderzył na nasze rynki. Najwyraźniej część funduszy założyła, że korekta się już skończyła i stąd ten optymizm. Ja taki pewien tego nie jestem, bo czeka nas jeszcze dużo raportów spółek amerykańskich, a poza tym prawdziwy sygnał kupna otrzymalibyśmy wtedy i tylko wtedy, gdyby S&P 500 pokonał 945 pkt. a WIG20 przełamał 2.041 pkt. Na razie jednak mamy już wstępne sygnały kupna potwierdzone nie tylko przez oscylatory, ale i przez wybicie z kreślonego od czerwca proporca.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi