Póki co jedni i drudzy nawzajem trzymają się w szachu. Indeks największych spółek bez większego problemu utrzymuje się powyżej poziomu 3000 pkt., ale każdy wyskok powyżej 2050 pkt. przychodzi mu z dużym trudem. A przecież prawdziwa gra toczy się o zdobycie wyższych szczytów – 3150-3200 pkt. Na razie o ich pokonaniu nie ma mowy.
Brakuje popytu, przede wszystkim stabilizującego ceny popytu krajowego. O ile inwestorzy z zagranicy i rodzime fundusze emerytalne co i rusz wchodzą na parkiet z licznymi zleceniami kupna (to właśnie te lepsze dni z wyższymi obrotami), to inwestorzy indywidualni i fundusze inwestycyjne stoją raczej po podażowej stronie rynku, wykorzystując każdą okazję do zredukowania liczby papierów w portfelach.
Póki ta tendencja się nie zmieni, będziemy skazani na chimerycznych inwestorów z zagranicy. W minionym tygodniu mieli oni dobry pretekst do kupowania akcji, także polskich, bo inflacja w USA okazała się niższa od oczekiwanej. Ale z okazji nie skorzystali – akcje na naszej giełdzie wciąż są relatywnie niżej, niż na parkietach np. w USA, ale i w Europie Zachodniej.
