Banki spółdzielcze zajmują ok. 6 proc. rynku bankowego w Polsce, ale według prognoz w najbliższych latach ich udział może wzrosnąć do 15, a nawet 20 proc. To bardzo realne założenie, bo w krajach Unii Europejskiej bańkowość spółdzielcza obejmuje średnio 18 proc. rynku usług finansowych, a w Holandii nawet 30 proc. Tyle, że rozszerzając udziały w rynku banki spółdzielcze muszą wyjść poza swoje dotychczasowe obszary działania, doskonale sobie znane. A to oznacza większe ryzyko kredytowe.
Tymczasem niski udział tzw. złych kredytów w portfelach banków jest dotychczas atutem tego sektora. O ile np. w przypadku banków komercyjnych w 2003 roku wynosił on aż 22,3%, to w tym samym czasie banki spółdzielcze miały tylko 7,2% zagrożonych kredytów, czyli 3 razy mniej. Ta proporcja utrzymała się w następnych latach: w 2004 roku banki komercyjne miały 15,5% zagrożonych kredytów, a banki spółdzielcze 5,5%.
− Tajemnica sukcesu tkwi w tym, że banki spółdzielcze operują dotychczas na niewielkim obszarze. Klienci, którzy występują o kredyt są nam doskonale znani. To pozwala na eliminację z grona kredytobiorców niewiarygodnych osób i firm – mówi Eugeniusz Laszkiewicz, prezes Krajowego Związku Banków Spółdzielczych.
Odbicie od dna
Początek XXI wieku był dla banków spółdzielczych w Polsce okresem odbudowywania dawnej pozycji. W tej chwili mają udział w ok. 6% rynku usług finansowych, podczas gdy przed rokiem 1989 wynosił on 7%. Pod koniec PRL były to jednak w większości małe, wiejskie banki o niewielkim kapitale i nienajlepiej wykształconym personelu, zupełnie nieprzygotowane do funkcjonowania w warunkach gospodarki rynkowej. W latach 90-tych wydawało się nawet, że znikną one w ogóle z Polski. O rozmiarach kryzysu świadczy choćby to, że w 1994 roku na ok. 1 700 istniejących wówczas banków spółdzielczych aż 561 realizowało programy naprawcze, a ponad 300 spełniało ustawowe przesłanki do ogłoszenia upadłości bądź likwidacji.
Ostatecznie upadło nieco ponad 100 banków spółdzielczych, pozostałe zaczęły się łączyć w silniejsze jednostki, o większym kapitale własnym. W efekcie tych zmian w 2006 roku na rynku funkcjonowało 588 banków spółdzielczych, a ich udział w rynku usług finansowych zbliżył się do tego, jaki ten sektor miał przed transformacją. Tyle, że to są już zupełnie inne placówki – dobrze wyposażone, z wyszkoloną kadrą, oferujące swoim klientom takie produkty, jak banki komercyjne. Karty kredytowe, dostęp do usług przez Internet, wyrafinowane produkty finansowe – to już coraz częstsza oferta tego sektora.
Znany klient, mniejsze ryzyko
Unowocześniając ofertę banki spółdzielcze sięgają po dotychczasowych klientów banków komercyjnych w miastach. Jak pokazał ostatni konkurs Bank Przyjazny dla Przedsiębiorców organizowany przez Krajową Izbę Gospodarczą, Polsko-Amerykańską Fundację Doradztwa dla Małych Przedsiębiorstw i Warszawski Instytut Bankowości banki spółdzielcze cieszą się coraz większym uznaniem w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw i to niekoniecznie tylko tych pracujących na potrzeby rolnictwa. Podobną drogę przeszły banki spółdzielcze w Europie Zachodniej. Crédit Agricole, jeden z największych banków na świecie (obecny także Polsce – jest właścicielem LUKAS Banku i Europejskiego Funduszu Leasingowego), wyrósł ze spółdzielczych kas zapomogowo-pożyczkowych obsługujących francuskich farmerów. Dzisiaj oferuje usługi każdemu.
Wyjście poza lokalne ośrodki, w których banki spółdzielcze dotychczas działały, oznacza jednak zwiększenie ryzyka kredytowego. Na nowym rynku klienci nie są już tak znani, jak dotychczas.
− Musimy się rozwijać i od tego nie ma odwrotu. Mamy świadomość, że to się wiąże z większym ryzykiem. Dlatego szukamy nowoczesnych mechanizmów, które pozwolą nam je zminimalizować. Podpisaliśmy współpracę z Krajowym Rejestrem Długów, bo to najbardziej optymalny, wszechstronny i elastyczny system informacji gospodarczej, najlepiej dopasowany dla sektora bankowości spółdzielczej – zapewnia Eugeniusz Laszkiewicz.
– W Polsce z usług banków korzysta ok. 60 proc. rodzin. Do pozyskania pozostaje zatem jeszcze kilkanaście milionów Polaków. To ludzie, którzy nigdy nie korzystali z usług finansowych, więc banki nie mają o nich żadnej informacji. Ale ci potencjalni klienci mieszkają gdzieś, korzystają z prądu, gazu, wody, telefonów, telewizji kablowej itp. usług, których dostawcy współpracują z Krajowym Rejestrem Długów. Mamy podpisane umowy np. z wszystkimi zakładami gazowniczymi w Polsce. Jeśli ktoś zatem był ich niesolidnym klientem, to my posiadamy tę informację. 2,5 razy większe są nasze zasoby danych o przedsiębiorcach. To dla banku bardzo cenne informacje przy podejmowaniu decyzji kredytowej – mówi Adam Łącki, prezes Zarządu Krajowego Rejestru Długów.
Krajowy Rejestr Długów jest także przydatny bankom w procesie windykacji należności. Przekazana do KRD informacja o kliencie, który nie spłaca kredytu, staje się natychmiast dostępna także dla innych użytkowników systemu, np. operatorów telefonii komórkowej.
− Wątpię, aby ktoś taki dostał w promocji telefon wart 2 tys. zł za symboliczną złotówkę. A przecież telefon chce mieć dzisiaj każdy – mówi Adam Łącki.