„To efekt tak zwanego spreadu walutowego, czyli różnicy pomiędzy kursem kupna waluty, po którym naliczany jest kredyt do wypłaty, oraz kursem sprzedaży, po którym spłacane są raty. Banki zarabiają na tej różnicy, a dla kredytobiorcy jest ona dodatkowym kosztem.”, wyjasnia dziennik.
Jak podaje „Rzeczpospolita”, „najwyższe spready walutowe stosują Metrobank (ponad 15 gr na jednym franku), Dombank oraz Raiffeisen Bank (ponad 14 gr). Najmniejsze różnice występują w Banku BPH i Nordea Banku, w których nieznacznie przekraczają 8 gr – taki jest wynik analizy tabel kursowych stosowanych przez banki wczoraj przed południem.”
„Przy kredycie we frankach w kwocie 300 tys. zł, spłacanym przez 30 lat, przy oprocentowaniu na poziomie 4,1 proc. rata kredytu bez spreadu wynosiłaby 1450 zł, a uwzględniając średni, czyli 5-proc. spread, wyniesie około 1522 zł.”, wynika z obliczeń gazety.
Dziś zdecydowaną większość nowo zaciąganych kredytów mieszkaniowych stanowią kredyty walutowe. Największą popularnością cieszą się kredyty we frankach szwajcarskich. Głównym powodem takiego stanu są wysokie stopy procentowe Narodowego Banku Polskiego, które podbijają koszty kredytów w złotówkach. Po ostatniej podwyżce podstawowa stopa NBP wynosi już 6 proc., a w najbliższych miesiącach wzrośnie jeszcze o 0,5 pkt proc.
Więcej informacji na ten temat w dzisiejszym wydaniu „Rzeczpospolitej”.