W trakcie czwartkowej sesji Dow Jones spadał już o blisko 10%. Nie wiadomo, czy to spanikowani inwestorzy w pośpiechu pozbywali się akcji, czy też ktoś próbował manipulować rozemocjonowanym rynkiem. Ostatecznie dzień zakończył się niewinnie wyglądającymi, ledwie 3-procentowymi spadkami. Jeśli tak wygląda strach przed bankructwem Hiszpanii, to co będzie się działo, gdy rynek przypomni sobie o sytuacji Stanów Zjednoczonych?
Na nieco ponad godzinę przed końcem sesji Dow Jones tracił aż 998,5 punktów, zniżkując o 9,2%. Takich spadków na Wall Street nie widziano od pamiętnego Czarnego Poniedziałku z października 1987 roku. Indeks S&P500 zniżkował o 8,6%, czyli najmocniej od jesieni 2008 roku. Przedstawiciele nowojorskiej giełdy stwierdzili, że te spadki nie wynikały z błędu systemu transakcyjnego.
„To była paniczna wyprzedaż. Pojawiły się obawy, że sytuacja w Europie może schłodzić globalny wzrost gospodarczy i zmrozić rynki kredytowe” – powiedział Bloombergowi Burt White, główny zarządzający w bostońskim LPL Financial.
Jednakże w trakcie dnia nie wydarzyło się nic takiego, co uzasadniałoby taką panikę. A przynajmniej nic, co przeciekłoby do publicznej wiadomości. Tym bardziej zdumiewający jest fakt, że już po kilkunastu minutach indeksy powróciły do stanu sprzed krachu. Ostatecznie S&P500 stracił 3,2% i zakończył dzień z wynikiem 1.128 punktów, czyli najniżej od dwóch miesięcy. Dow Jones spadł o 3,2%, a Nasdaq zniżkował o 3,4%.
Niezależnie od przyczyn dzisiejszego załamania hossa zapanowała na dwóch innych rynkach. Inwestorzy ustawiali się w kolejce po obligacje skarbowe – rentowność amerykańskich 10-latek spadła aż o 16 punktów bazowych, do poziomu 3,38%. O 2,3% zdrożało złoto, po raz pierwszy od grudnia przekraczając barierę 1.200$ za uncję.
Dzisiaj sytuacja na rynkach akcji zaczęła przypominać wydarzenia następujące bezpośrednio po upadku banku Lehman Brothers. Tyle tylko, że sytuacja jest znacznie poważniejsza. Jesienią 2008 roku plajtowały banki, a koszty ich ratunku brały na siebie rządy USA i Europy. Teraz bankructwo grozi całym państwom. W przypadku ogłoszenia niewypłacalności Hiszpanii jedynym ratunkiem dla obecnego systemu finansowego będzie bezpośredni dodruk pieniądza przez banki centralne, grożący ostatecznym załamaniem zaufania do papierowego pieniądza.
Źródło: Bankier.pl