Zakłada ona, poza rekordowym deficytem, także dochody budżetowe na poziomie prawie 249 mld zł oraz wydatki wynoszące nie więcej niż 301,8 mld zł. To mimo oszczędności o ponad 24 mld zł więcej niż przed rokiem.
Jednocześnie w budżecie założono wzrost wpływów z podatków oraz 1,2-proc. wzrost gospodarczy przy inflacji nie wyższej niż 1 proc. I tak:
- wpływy z podatków w 2010 r. mają wynieść 223,1 mld zł, tj. o 6 proc. więcej, niż wyniosły one w 2009 r., najbardziej, bo aż o 9,6 proc. wzrosną wpływy do budżetu z CIT (czyli podatku dochodowego od osób prawnych) i wyniosą 26,3 mld zł,
- o niemal 9 proc. wzrosną wpływy z podatku VAT – z 97,5 do 106,2 mld zł, 3,3, proc. więcej oddamy państwu z podatku PIT – w 2009 r. będzie to 34,8, a w przyszłym roku 36 mld zł,
- minimalne pozostaną natomiast wpływy z akcyzy, rząd zakłada, że będą one na poziomie 53 mld zł, czyli w stosunku do 2009 r. wzrosną zaledwie 0,7 proc.
Projekt ustawy budżetowej w zasadzie nie różni się od tego, co rząd przedstawił trzy tygodnie temu. Ale chociaż założenia ustawy były już od dawna znane, negocjacje nad jej ostatecznym kształtem trwały do ostatniej chwili. W poniedziałek wieczorem minister finansów Jacek Rostowski spotkał się z przedstawicielami wszystkich resortów. – Rozmowy były wyjątkowo trudne. Problem w tym, że każdy resort inaczej liczy swoje wydatki i nie było takiego ministra, który nie dopatrzyłby się jakiejś luki – mówi nieoficjalnie jeden z ministrów.
Ostatecznie udało się jednak wypracować kompromis. – Przygotowywaliśmy budżet w czasach trudnych dla światowej gospodarki i chcieliśmy, by był odpowiedzialny, ostrożny i bezpieczny, a także wykonalny – mówił o projekcie podczas wczorajszej konferencji prasowej Donald Tusk.
Z tym stwierdzeniem premiera w pełni zgadzają się ekonomiści, którzy uważają, że założenia na 2010 r. są tak ostrożne, że nie powinno być problemów z jego wykonaniem. – Budżet na 2010 r. zakłada bardzo niski wzrost gospodarczy. Uważam, że w przyszłym roku wzrost może być nawet powyżej 2 proc. To oznacza większe wpływy i ostatecznie mniejszy deficyt – mówi Marek Zuber, ekonomista z firmy doradczej Dexus Partners.
Jednak ostrożniejsi analitycy zastrzegają, że przyszłoroczny budżet zostanie wykonany tylko pod warunkiem, że nie nadejdzie druga fala kryzysu. – Wtedy może okazać się, że obsługa naszego długu może wzrosnąć z zakładanych 4-5 mld zł nawet do 20 mld – mówi Ryszard Bugaj, doradca prezydenta ds. ekonomicznych.
Wszyscy jednak przyznają, że w budżecie istnieje kilka niebezpiecznych zapisów.
Pierwszy z nich to niewątpliwie związany ze wzrostem deficytu wzrost długu publicznego. Rząd szacuje, że w przyszłym roku nie powinien on przekroczyć ostrożnościowego progu, czyli 55 proc. PKB. – Ale to wcale nie musi się udać. Ja szacuję, że w przyszłym roku może on wynieść nawet 56,3 proc. PKB – mówi Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Jego zdaniem powiększenia długu publicznego uda się uniknąć tego tylko wtedy, gdy budżet będzie wykonany lepiej, niż założono. – Jest w tym projekcie kilka wentyli bezpieczeństwa. Przede wszystkim nie ma w nim w ogóle zysku z NBP, a są bardzo niskie przychody z dywidendy. A w ten sposób powinno się udać zebrać ok. 10 mld zł – dodaje.
Ryzykowne jest także szacowanie wpływów z prywatyzacji. Rząd założył, że w ten sposób do budżetu państwa wpłynie 36,7 mld zł. Ekonomiści jednak uważają, że prognozy te wcale nie muszą się sprawdzić. – Rząd planuje prywatyzację w bardzo krótkim czasie. A to oznacza, że mimo iż jest wielu chętnych np. na przedsiębiorstwa z branży chemicznej, mogą oni wcale nie spieszyć się z kupnem, tylko czekać na korzystniejszą cenę – tłumaczy Zuber.
Przyszłoroczny budżet nie byłby jednak tak ryzykowny, gdyby rząd zdecydował się na reformę wydatków sztywnych, czyli likwidację przywilejów w tym objęcie powszechnym systemem emerytalnym służb mundurowych i chociaż częściowe opodatkowanie rolników.
– Teraz można byłoby te reformy tłumaczyć kryzysem. Rząd jednak bardziej myśli o przyszłorocznych wyborach niż o reformie finansów publicznych. Dla mnie to zaprzepaszczona szansa – mówi Zuber. W rezultacie w przyszłym roku trzeba będzie dołożyć do ZUS aż 37 mld zł, aż o 7,5 mld więcej niż w tym roku. KRUS natomiast będzie kosztował budżet 15,4 mld zł.
Ekonomiści podejrzewają także, że wkrótce czeka nas podwyżka podatków. – Moim zdaniem nie wzrośnie tylko podatek dochodowy od osób fizycznych. Ale jeszcze wzrośnie akcyza: na papierosy, alkohol i paliwo, zwłaszcza jeśli spadnie kurs dolara – mówi Zuber. Zdaniem Ryszarda Bugaja podwyżka podatków będzie najpóźniej w 2011 r.
– Inaczej nie sposób ograniczyć dalszego wzrostu deficytu budżetowego – tłumaczy. – Gospodarka wprawdzie przyspieszy, ale nie tak bardzo – dodaje. Projekt ustawy budżetowej musi najpóźniej 30 września trafić do Sejmu, który ma cztery miesiące na jego uchwalenie. Jeśli tego nie zrobi, prezydent będzie mógł rozwiązać Sejm.
Joanna Ćwiek