Wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości kwestionujący zakazu inwestowania przez OFE za granicą bardzo cieszy. Oby stał się impulsem do przebudowy systemu tak, by w pierwszej kolejności służył on przyszłym emerytom, a nie politykom i ich pomysłom.
Trudno znaleźć specjalistę od finansów osobistych, który nie podzielałby poglądu, że inwestowanie części aktywów OFE w zagraniczne instrumenty finansowe jest korzystne dla klientów funduszy. Dzięki takiemu rozwiązaniu pieniądze przyszłych emerytów mogłyby zarabiać także na innych rynkach, które były dla inwestorów o wiele łaskawsze niż krajowa giełda (na przykład w Brazylii). Do tego doszłaby redukcja ryzyka związanego z dywersyfikacją. Wyniki OFE z kryzysowych lat wyglądałyby znacznie lepiej, gdyby część ich środków ulokowana została w zagranicznych papierach, zwłaszcza jeśli uwzględnić zyski, które przyniosłoby w takiej sytuacji funduszom osłabienie krajowej waluty.
Spór o zagraniczne inwestycje OFE nie dotyczy jednak dobra przyszłych emerytów, lecz rzekomych korzyści dla polskiej gospodarki, jakie miałoby jej przynosić zatrzymywanie na siłę kapitału w kraju. Zwolennicy takiego rozwiązania przekonują, że lepiej, by pieniądze klientów funduszy emerytalnych finansowały inwestycje w Polsce a nie w Ameryce Południowej czy w Zachodniej Europie. Tak argumentując zapomina się, że o potencjale inwestycyjnym danego rynku nie decyduje ilość obecnego na nim kapitału, lecz użytek, jaki można z niego zrobić. Jeżeli Polska będzie atrakcyjna jako miejsce do zainwestowania, to wypływ kapitału krajowego zostanie szybko uzupełniony napływem kapitału zagranicznego. Z drugiej strony, jeżeli możliwości inwestycyjnych będzie mało, a kapitał w kraju z konieczności zostanie, to inwestorzy zagraniczni ograniczą napływ swoich środków do Polski a inwestycji tak czy inaczej będzie mało.
Umożliwienie OFE aktywnej działalności inwestycyjnej za granicą mogłoby przynieść natomiast pozytywne efekty uboczne. Po pierwsze zwiększenie aktywów zagranicznych będących w posiadaniu krajowych instytucji finansowych zwiększyłoby stabilność kursu naszej waluty. W razie gwałtownej deprecjacji złotego fundusze mogłyby sprzedawać zagraniczne aktywa, by realizować zyski płynące z osłabienia waluty krajowej. Ten fakt (lub nawet sama jego groźba) przyczyniłaby się do większej wstrzemięźliwości przy wyprzedaży naszej waluty. Po drugie umożliwienie działalności OFE poza rynkiem krajowym uodporniłoby te instytucje na naciski polityczne. Znacznie trudniej byłoby bowiem rządom prześladować fundusze za odmowę uczestnictwa w typowo politycznych projektach, takich jak na przykład polonizacja banków.
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości niestety ma małe szanse coś w sprawie zagranicznych inwestycji OFE zmienić. Dotychczasowy limit 5 proc. aktywów był bowiem i tak wykorzystywany co najwyższej w jednej czwartej. Wynikało to jednak nie z niewzruszonej wiary zarządzających w polską giełdę, lecz z innych przepisów regulujących działalność funduszy. Regulator zabrania bowiem kupowania papierów nieposiadających ratingu, co z góry wyklucza choćby fundusze ETF, które mogłyby być najtańszą metodą alokacji środków za granicą, zwłaszcza dla małych funduszy. Do inwestycji poza Polską zniechęca też benchmark, którego budowa skłania fundusze do tego, by naśladowały nawzajem swoje portfele, a wszelkie odstępstwa od standardu obarcza dużym ryzykiem. Przykładowo, gdyby jakiś fundusz jako jedyny posiadał w swoim portfelu akcje brazylijskie, a tamtejsza giełda miałaby kiepski kwartał, to zarządzającym groziłaby w takiej sytuacji konieczność dopłacania z własnej kieszeni.
Tym bardziej niezrozumiały był więc upór, z jakim Polska występowała przed Trybunałem, broniąc dotychczasowych rozwiązań w sprawie OFE. Polscy przedstawiciele utrzymywali, że fundusze emerytalne są częścią sektora publicznego, co samo w sobie jest oburzające, bo przecież w Polsce przedstawia się je jako powierników prywatnych oszczędności. Oczywiście nie przekonało to sędziów, którzy zwrócili uwagę, że „okoliczność ta sama w sobie nie wystarcza w każdym razie do wyłączenia stosowania postanowień traktatu”. Co więcej, takie zaangażowanie w obronę z góry przegranej sprawy rzuca cień na naszą politykę europejską w ogóle. Wychodzi bowiem na to, że z jednej strony chcemy być w awangardzie integracji, a z drugiej, dla nie do końca jasnych celów, naginamy podstawową zasadę na jakiej opiera się UE – swobodę przepływu kapitału.
Maciej Bitner
Główny Ekonomista Wealth Solutions
Źródło: Wealth Solutions