Sytuacja na rynku płatności mobilnych zmienia się jak w kalejdoskopie – tworzą się nowe alianse, a kolejne inicjatywy pojawiają się niczym grzyby po deszczu. Wszyscy mówią o NFC, kodach QR i mobilnych portfelach. Jest jednak pewien rodzaj m-płatności, który z powodzeniem działa od lat na świecie, a jednocześnie wydaje się być niedostrzegany i niedoceniany.
Direct carrier billing, bo o nim mowa, pozwala na płacenie telefonem w specyficzny sposób – transakcje przeprowadzane są w ciężar rachunku telekomunikacyjnego. Kupione usługi są dopisywane do faktury, którą otrzymujemy od operatora telefonicznego. O wprowadzeniu takiej formy płatności poinformował wczoraj Play. Jego abonenci, korzystający z taryf post-paid, mogą kupować aplikacje w Google Play bez konieczności posiadania karty płatniczej. Wystarczy zgodzić się na obciążenie rachunku, by zakupy zostały doliczone do najbliższej faktury.
Setki krajów, tysiące operatorów
Na światowej arenie płatności direct carrier billing istotną rolę odgrywają integratorzy, np. Bango, Boku czy Zong. Współpracują oni z setkami operatorów telekomunikacyjnych na całym świecie i oferują swoim klientom obsługę płatności doliczanych do rachunków telefonicznych. Twórca aplikacji, który chce dać swoim klientom możliwość zapłaty w taki sposób, korzysta z gotowego API od integratora i nie musi się martwić o techniczne zawiłości rozliczania transakcji.
Schemat płatności mobilnych opartych na „dopisywaniu do rachunku” jest pod wieloma względami interesujący. Sfinalizowanie transakcji wymaga autoryzacji, w trakcie której weryfikowany jest numer telefonu klienta i posiadanie przez niego wystarczających środków (w przypadku abonentów pre-paid). Za tę część transakcji odpowiada operator telefonii komórkowej, który może stosować własne procedury zarządzania ryzykiem, odrzucając lub akceptując transakcje. Operatorzy mogą również stosować wewnętrzne limity transakcji, tzw. spending caps. Polski Play zdecydował się na limitowanie kwot, a limity rosną w miarę wydłużania się historii współpracy abonent-operator.
Sam rozrachunek opiera się na infrastrukturze billingowej operatora – w ogóle zatem nie korzysta z rachunków bankowych czy kart płatniczych do momentu zbiorczego rozliczenia z akceptantem. Można powiedzieć, że operatorzy opracowali mechanizm w dużej mierze niezależny od tego, co budowały od dziesięcioleci instytucje finansowe. Mechanizm, dodajmy, który sięga miliardów ludzi na całym globie, często nieubankowionych. To jedna z najmocniejszych stron direct carrier billingu – aby zapłacić w ten sposób, nie trzeba spełniać żadnych szczególnych warunków, bo wystarczy mieć aktywny numer i telefon.
Duże możliwości, spore ograniczenia
Płatności obsługiwane przez operatorów mają także kilka bardzo istotnych wad. Najważniejsza z nich to koszty. Akceptant otrzymuje niewielką część kwoty zapłaconej przez klienta. Udział operatora waha się pomiędzy 13 a 80 procentami wartości transakcji.
W krajach rozwiniętych jest on mniejszy, w Trzecim Świecie – większy. Do tego dochodzi prowizja integratora, najczęściej kilkuprocentowa. Między innymi dlatego, pomijając kwestie prawne i podatkowe w niektórych krajach, direct carrier billing wciąż jest zamknięty w niszy płatności za dobra wirtualne. Tak dużych obciążeń nie zniósłby akceptant działający w fizycznym świecie. Sprzedawcy mobilnych aplikacji, dodatków w grach i wirtualnych przedmiotów są w stanie przełknąć gorzką pigułkę, bowiem w zamian zyskują klientów, którzy przy bardziej skomplikowanym mechanizmie zakupu zapewne porzuciliby „koszyk”.
Wśród innych wad direct carrier billing można wymienić także długi cykl rozliczeniowy (pochodna cyklu billingowego operatora) oraz brak zestandaryzowanych mechanizmów odwoływania transakcji. Sam sposób potwierdzania płatności przez płatnika też bywa zróżnicowany – brakuje jednolitego „user experience”, chociaż na niektórych rynkach (patrz: brytyjska inicjatywa PayForIt) próbuje się doprowadzić do uporządkowania tego terytorium.
Dopisywanie do rachunku ma przyszłość
Mimo niszowego na razie charakteru, direct carrier billingu nie należy lekceważyć. Na świecie widoczna jest już tendencja do obniżania opłat pobieranych przez operatorów. Być może kiedyś ten model wyjdzie poza świat wirtualnych mikropłatności. Na razie z powodzeniem rozwija się tam, gdzie inne mechanizmy okazują się zbyt skomplikowane – na małym ekranie telefonu.
Michał Kisiel, analityk Bankier.pl
// ‚+’'+e+''+''); // ]]>
m.kisiel at bankier dot pl