W piątek rynek amerykański zalała lawina raportów makroekonomicznych. Były zróżnicowane, ale rynek akcji pokazał, że ma już serdecznie dosyć danych słabych, ale lepszych od prognoz. Raport o przepływie kapitałów do USA nikogo od dawna nie interesuje i tym razem też tak było (napłynęło netto 55,8 mld USD – więcej niż oczekiwano).
Dowiedzieliśmy się też, że inflacja CPI nie zmieniła się, a bazowa wzrosła o 0,3 procent. To jednak też nie wpłynęło na nastroje, chociaż warte zauważenia jest to, że inflacja w skali roku spadła o 0,7 proc. i był to największy spadek od 54 lat.
Dane o dynamice produkcji przemysłowej i wykorzystaniu potencjału produkcyjnego były praktycznie zgodne z oczekiwaniami. Produkcja spadła o 0,5 proc. m/m i 12,5 proc. r/r. Wykorzystanie potencjału produkcyjnego spadło do 69,1 proc. Sfera produkcyjna to mniej niż 20 procent gospodarki USA, ale gracze na te dane często reagują. Tym razem reakcji być nie mogło, bo nie było niespodzianki, ale dane były słabe. Plusem była publikacja indeksu NY Empire State (pokazuje jak w maju rozwijała się gospodarka regionu). Potwierdziła, że sytuacja się poprawia. Indeks wzrósł z poziomu – 14,7 pkt. do – 4,55 pkt. Indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (dane wstępne za maj) też wzrósł mocniej niż tego oczekiwano, ale myślę, że pamiętamy już: konsumenci co innego mówią, a co innego robią.
Indeksy giełdowe usiłowały od początku sesji rosnąć (najmocniej NASDAQ), ale po 1,5 godzinie sesji kierunek się zmienił. Najmocniej traciły spółki surowcowe oraz te z sektora finansowego. Przypominam, że w czwartek właśnie spółki tego ostatniego sektora były liderami wzrostów. Jak widać gracze są bardzo niezdecydowani. Podobno powodem przeceny była wypowiedź Sheila Bair, prezesa FDIC (Federal Deposit Insurance Corporation), która ostrzegła, że w najbliższym czasie kilku prezesów banków (tych, którym pomaga rząd) straci swoje stanowisko.
Być może był to pretekst do sprzedaży akcji, ale tak naprawdę, to rynek szuka kierunku i w międzyczasie koryguje się. Poza tym bardziej prawdopodobne było to, że agencja ratingowa Fitch na swoją listę obserwacyjną, na której przebywają kandydaci do obniżenia ratingu, wprowadziła dziewięć banków (między innymi Wells Fargo). Pod koniec sesji indeksy trochę zredukowały skalę spadku, ale widać było, że nikt już nie chce walczyć. NASDAQ stracił 0,5 proc., a S&P 500 spadł o 1,1 procent, ale to w niczym nie zmieniło obrazu rynku. Czekamy na mocniejsze impulsy.
GPW rozpoczęła piątkową sesję sporym wzrostem indeksów, ale już po kwadransie WIG20 wrócił w okolice czwartkowego zamknięcia. Można powiedzieć, że niewielki wzrost indeksu zawdzięczaliśmy na tym etapie zwyżce cen akcji KGHM, który opublikował raport kwartalny z zyskiem o blisko 30 procent wyższym od prognoz, a zarząd przestał się sprzeciwiać wypłacie dywidendy. Potem co prawda WIG20 zaczął rosnąć, ale nie widać było w tym wzroście przekonania, co po południu doprowadziło do powrotu indeksu w okolice czwartkowego zamknięcia. Dopiero po publikacji danych w USA WIG20 nabrał chęci do wzrostu, ale końcówka znowu była słaba i zakończenie sesji było neutralne.
Dzisiaj możemy sesję rozpocząć spadkiem (reakcja na piątkowa sesję w USA), ale jest spora szansa, że potem znowu rozpocznie się polowania na odbicie w USA. Wszyscy wiemy, że niedźwiedzie powinny mieć problemy z doprowadzeniem do przełamania w dół poziomu 875 pkt. przez indeks S&P 500, co nie zachęca do sprzedaży akcji. Również u nas WIG20 stoi na dolnym ograniczeniu trzymiesięcznego trendu wzrostowego, co sprzyja odbiciu. Gdyby jednak się to z powodu zewnętrznej sytuacji nie udało to będzie znaczyło, że weszliśmy w korektę całego tego wzrostu, a powrót „byczych” nastrojów znacznie się w czasie przeciągnie.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi