– Jesteśmy liderem Europy. Ten plus jest większy niż ktokolwiek mógł się spodziewać – mówił Tusk, wskazując na mapie na Polskę, zieloną wyspę na czerwonym morzu krajów pogrążonych w recesji. W II kwartale nasz PKB wzrósł o 1,1 proc. w skali roku. Mało tego. Ostatnie, lipcowe dane o sprzedaży detalicznej były wręcz rewelacyjne.
Zasypywany coraz lepszymi informacjami płynącymi z naszej, ale i z innych krajów minister finansów zdecydował się nawet na zwiększenie prognozy wzrostu gospodarczego w przyszłym roku z 0,5 na 0,7 proc. Wszystko wskazuje bowiem na to, że światowy kryzys ma się ku końcowi.
Sprzeczność między coraz lepszą sytuacją gospodarczą a fatalnym stanem naszego budżetu jest jednak tylko pozorna. Pierwszy powód, dla którego tak się dzieje, jest obiektywny i wynika z kryzysu. Wciąż spadają bowiem i spadać będą wpływy z podatków i składek na ubezpieczenia społeczne. W trudnej sytuacji gospodarczej firmy oszczędzają w pierwszej kolejności na podatkach i opłatach przekazywanych ZUS.
Konsekwencje tego są bowiem odłożone w czasie, natomiast niespłacany kredyt może doprowadzić szybko do bankructwa. Banki działają znacznie szybciej i sprawniej niż administracja państwowa. Coraz więcej firm ucieka też w szarą strefę, która jest już w Polsce szczególnie duża.
Tymczasem rząd nie bardzo może zwiększyć wpływy, podnosząc podatki (pytanie, czy byłoby to dobre wyjście) czy radykalnie zmniejszyć zbyt wysokie wydatki, zwłaszcza te sztywne (z pewnością byłoby to dobre wyjście). Każdy taki ruch mógłby zablokować prezydent, wetując albo odsyłając do Trybunału Konstytucyjnego.
I „zła wola prezydenta” w tej mierze jest koronnym argumentem polityków koalicji za tym, by nawet nie próbować takich działań. Przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Spore oszczędności mogłaby dać reforma KRUS i obciążenie wyższymi składkami bogatych rolników, ale na taki krok z kolei nie godzi się PSL.
Monstrualny deficyt w 2010 roku to również efekt woli zerwania z praktykami kreatywnej księgowości. W tym roku minister Rostowski wyrzucił poza budżet mnóstwo wydatków, w tym na drogi, zadłużając Krajowy Fundusz Drogowy. Zmusił też do brania kredytów inne instytucje jak np. ZUS.
Na początku roku miało to sens. Ukrywając prawdziwy stan kasy państwowej i pokazując niski deficyt w chwili najgorszego kryzysu, rząd mógł liczyć na lepsze warunki przy pożyczaniu pieniędzy i nie płoszył inwestorów. Teraz jednak takie praktyki nie mają już sensu, a koszt finansowania deficytu jest niższy od pożyczek, które brały dotąd Krajowy Fundusz Drogowy czy ZUS.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego założony deficyt będzie tak szokująco wysoki, choć sytuacja gospodarcza się poprawia. Przed wyborami prezydenckimi premier Tusk zapewne będzie mógł się pochwalić, że dzięki działaniom rządu sytuacja budżetu jest lepsza od założeń i zdobędzie cenne punkty u obywateli. To również rozwiązanie bezpieczniejsze niż założenie teraz niższego deficytu i bolesna nowelizacja w trakcie przyszłego roku, gdyby trawestując Marka Twaina, pogłoski o końcu kryzysu były mocno przesadzone.
Paweł Rożyński