… odnoszę takie wrażenie, że to co robię, już od lat, może się wydawać wielu osobom dziwne, mało konkretne, wręcz głupie, albo niedorzeczne. Zdaję sobie z tego sprawę. Moja służba ma sens tylko wobec stricte określonych przywódców, tak kobiet, jak mężczyzn, a ludzie ci mają bardzo specyficzną sytuację, problemy, zatem i odmienne potrzeby od większości ludzi. Liderzy są zawsze w mniejszości narodowej, jest ich niewielu, choć mają spory wpływ na ludzi. Są uwielbiani, wtedy mają fałszywe poczucie wspólnoty, albo znienawidzeni lub obojętni, wtedy otacza ich realna samotność…
Nikodem Zegzda: Co by Pan powiedział ludziom, którzy dziś pracują i nie są spełnieni?
Robert Krool: Namawiałbym do wolontariatu na rzecz potrzebujących. Zostałem wychowany na takim gruncie w Niemczech. Świadczyłem raz w tygodniu np. kilkugodzinną, darmową służbę w urzędzie dla obcokrajowców oraz raz-dwa razy w miesiącu pomagałem policji w weekendy przeszkolić osoby poszkodowane (psychicznie lub fizycznie) w napadach rabunkowych. Moi znajomi z gimnazjum udzielali się w wielu innych potrzebnych obszarach, jak praca z dziećmi przy zadaniach domowych, trudną młodzieżą lub osobami starszymi. Urzędnicy z jakimi miałem już wtedy jako nieletni do czynienia, mówili nam wolontariuszom od pomocy w wypełnianiu wniosków dla obcokrajowców, że nasza obecność ich uskrzydla, gdyż widzą, że ich praca ma głębszy sens dla innych, jest potrzebna. Sporo osób z urzędu w jakim pomagałem, poszło naszym śladem i zaczęli jeden dzień w miesiącu poświęcać na organizowanie, prowadzenie wycieczek dla dzieci z biednych, z reguły bliskowschodnich krajów, których rodzice byli azylantami. W rozmowach z nami, przyznawali otwarcie, że ta działalność jakby odmieniła ich życie, wniosła sporo motywacji, radości do szarej już codzienności urzędniczej. Ta kultura jest w Polsce mało znana, gdyż „kultura biedy” zakorzeniona w tradycji narodowej, popularyzuje postawę, że to my potrzebujemy pomocy, my jesteśmy poszkodowani i nam się należy. Martyrologia narodowa ma spore korzenie oraz tradycje w Polsce. A to kulturowo kurdupli intelekt człowieka, bo taka roszczeniowa postawa, nagłaśniana przez „dziadów i baby leśne” którzy miast czynić dzieło, wziąć się do roboty, uprawiają marketing polityczny, obliczony na jedno: promować wyuczoną bezradność – to się opłaca, to jest łatwe. Łatwizna (emocjonalna i duchowa)w tym kult bohatera cierpiącego, właśnie dlatego jest tak popularny, gdyż daje łatwe uzasadnienie dla wegetacji i nonsensu, jaki wybrało wielu. A przecież każdy z nas ma siłę, by być żywym przykładem dla innych, że można się dzielić czynem pomocnym. Zrobić coś dla innych. Nie trzeba się zgrywać na bogatego wujka, albo autorytet, robić pokazówkę. Wystarczy być uprzejmym, uczynnym choćby dla sąsiada. Od tego się wszystko przecież zaczyna.
Widzę śmieci na klatce – nie czekam na sprzątanie, za które jako członek wspólnoty płacę, lecz raz, dwa utylizuje je.
Pies robi kupę, sprzątam ją, gdyż dzieci sąsiada lubią deptać trawnik. Po to on jest, by go deptać, więc musi być w miarę czysty.
Sąsiad z przeciwległej strony ogródka ma głośną imprezę, idę z butelką wina i bawię się, miast narzekać na brak snu. Potem jako znajomy, mam lepszą sytuację do poproszenia o redukcję dźwięku lub zamknięcie balkonu przy następnym razie. A jeśli sam zrobię imprezę, to mogę liczyć na wsparcie sąsiadów, jeśli zabraknie czegoś.
Czytam w mailu, że matka czwórki dzieci nie ma pieniędzy na podręczniki. Nie daję kasy, lecz dzwonię, idę osobiście, rozmawiam, robię ogląd i kupuję te podręczniki z zainteresowanymi. Każe im znaleźć najlepszą cenę, negocjować, pokazuje tym dzieciakom inny standard myślenia, rozmawiam o korzystaniu z książek, kupuję kilka dodatkowych, gdyż wiem, że od swojej matki już się niewiele nauczą… Lecz to wymaga wysiłku, zmuszenia się, czasem walki z samym sobą. Walka o własne szczęście, jest trudna i złożona, gdyż odbywa się w głowie człowieka, i to jest ten trudny obszar. Gregor Koch w książce „Zasada 80/20” bardzo racjonalnie tłumaczy permanentną ucieczkę wielu z nas od odpowiedzialności za własne życie. Uciekamy w obwinianie, religię poszkodowanych oraz onanizujemy się (umysłowo rzecz jasna) przeróżnymi usprawiedliwieniami, jak wypaleniem, lub izolujemy się za murami uczelni, koszar, fabryki, banku, urzędu albo zakonu. Stamtąd – jako moralnie lepsi, nieubrudzeni, higieniczni – oceniamy, interpretujemy świat zewnętrzny, nie biorąc w nim udziału w ogóle… Żadnej akcji, żadnych testów, żadnych celów, żadnych zmagań. Dzieło w takich klimatach jest wydmuszką. Same marzenia, życzenia, wreszcie ich mutacje: wyrzuty, pretensje …. Tak kończą z reguły nietknięte czynem, ludzkie marzenia.
Do tego w pytaniu padło słowo praca… To jakby relikt poprzedniej epoki, pytanie: masz pracę? Czy z tym wykształceniem będę miał pracę? Czy praca będzie? A co jak stracę pracę?
To jakby stara religia robotników. Mitologia ubogich. Dziś ludzie, którzy się samorealizują mogą żyć skromnie, nie rzucają się w oczy, ale ich życie będzie bogate, gdyż wymyślili sobie zajęcie, które ich spełnia. Pochłania bez reszty, wciąga, uskrzydla i zaprząta nawet sny. Zaś jakiś osiołek – obserwator ich życia, którego jedynym aktem odwagi była magisterka z psychologii, będzie miał pożywkę i rozprawiał o bardziej złożonych pracoholikach oraz ich szczególnych problemach…
Nikodem Zegzda: Czym jest dla Pana sukces i jak go Pan definiuje?
Robert Krool: To kwestia świadomości. Jej poziomu. Proszę zerknąć na opracowanie dr Davida R Hawkinsa, amerykańskiego psychiatry. Za pomocą testów kinezjologicznych wyodrębnił on hierarchię 16 + jednego „poziomów ludzkiej świadomości”, które mogą pomóc w wyjaśnieniu przyczyn naszego myślenia i działania, naszej ogólnie rozumianej „sytuacji sukcesu”. Rzecz w tym, że na każdym z tych 16 poziomów (tego ostatniego 17-go, nie liczę) ludzie kwalifikujący samych siebie lub innych, mierzą sukces własną miarą, ambicjami, potrzebami, ale i ograniczeniami, stąd naturalna trudność znalezienia uniwersalnej definicji powodzenia dla wszystkich. Proszę pamiętać, że jeszcze innym utrudnieniem jest fakt, że mierne umysły, będące na wczesnych etapach rozwoju świadomości (jak np. fundamentaliści, radykałowie, tradycjonaliści, purytanie, ekstremiści itp.) potępiają wszystko, co je przerasta. Dla mnie miarą sukcesu jest obecnie radość. Jeśli w różnych chwilach, trudnych, złożonych, niepewnych, potrafię mimo napięcia, straty lub wysiłku, wygenerować w sobie radość, podzielić się nią, dać innym, to mam świadomość sukcesu. Moje aktualne motto brzmi raczej tak: podzielona radość, to podwójna radość. W kontekście tych przemyśleń, dla rozszerzenia mojej dość lakonicznej wypowiedzi, polecam książkę „Power vs. Force”, Dr Hawkinsa.
Nikodem Zegzda: Czy w Polsce mamy dużo ludzi sukcesu według Pana definicji?
Robert Krool: Ludzie sukcesu, to ludzie dzieła. Nie inaczej. Każde dzieło ma zawsze przeciwników. Churchill skonstatował niegdyś „masz wrogów? Znaczy byłeś za coś odpowiedzialny… Lecz problematyczne w ocenie tzw. „ludzi sukcesu” jest po pierwsze poziom dojrzałości i świadomości (jak wyżej) człowieka nazwijmy to oceniającego, który kwalifikuje albo przyjmuje rekomendacje od kogoś. Klops związany z tym jest podwójnie złożony, gdyż z obserwacji moich i mojego środowiska wynika jasno, że 95% tzw. „ludzi sukcesu” w ogóle, to czysto przypadkowe zdarzenia, a ich własne interpretacje w kontekście doszukiwania się związków przyczynowo-skutkowych w swoim życiu, przypominają najczęściej „parodie hymnów orfickich”. Osoby te przypisują sobie zasługi, jak mądre planowanie, strategie, podczas gdy o ich powodzeniu decydowali inni, przypadek, okazja, a przede wszystkim okoliczności rynkowe, lub znajomości, koneksje rodzinne a przede wszystkim… rachunek prawdopodobieństwa. To jest norma. Niedojrzałe osoby, doszukujące się tutaj możliwości naśladownictwa, najczęściej błądzą w takich kreacjonistycznych historiach „z mchu i paproci”. Po kolejnych niepowodzeniach wkurzone, albo kompletnie rezygnują, strzykając przez resztę życia jadem frustracji, albo (niestety nieliczni) podążają własną drogą, tworząc DZIEŁO, a przede wszystkim realizują się po autorsku, nie bacząc już na popularne, wielkie lub wypasione przykłady.
Z moich doświadczeń wynika, że człowiek sukcesu, to osoba która ma jakiś pomysł na siebie i wytrwale ten pomysł, po swojemu realizuje. Takie osoby są zazwyczaj kontrowersyjne dla otoczenia, bo budują własną wartość i czerpią z tego korzyści. Jako umysłowo niezależni, są zatem w mniejszości narodowej. Tak też są traktowani. Jak mniejszość i cudo na kiju. Chmary ludzi zniewolonych „brakiem pomysłu na siebie” zatem „bez własnego życia” czepiają się więc „ludzi robiących coś” notorycznie, co umożliwiają np. portale internetowe, szczególnie te plotkarskie. Jestem fanem komunikacji interaktywnej, w pełni akceptuję wolność słowa, lecz jestem też obserwatorem. Dlatego doceniam, że dzięki narzędziom interaktywnym, możemy wyrobić sobie zdanie o poziomie i skali frustracji wśród ludzi oraz sporej potrzebie anonimowego uzewnętrzniania się. Pomijam tu wąską grupę zazdrośników/konkurentów, cierpiących być może na przerost ambicji nad własnymi możliwościami. Wulgaryzmy, złośliwości, przytyczki w większości komentarzy, są czasem nawet inspirujące, przyznaje. Nierzadko zabawne. W końcu to rozrywka (obsmarować kogoś zwłaszcza gdy się go pokazuje) i tzw. show biznes, a ten w warunkach demokratycznej wolności słowa jest potrzebny. Moim zdaniem spełnia istotną rolę „lewatywy umysłowej” dla potrzebujących mas. One cierpią na brak „dzieła własnego” i dodatkowo na „brak posłuchu”, zatem interactiv jest jakby zbawiennym wentylem bezpieczeństwa.
Ludzi realizujących w sposób wytrwały pomysł na siebie jest w Polsce na pewno kilkaset tysięcy. Osobiście poznałem bardzo wielu. Wielu żyje obok mnie. To w sumie normalni ludzie. Nie mają czasu na pierdoły lub dzielenie go z byle kim. W normalny sposób chcą pewnej intymności. Producenci muzyczni, aktorzy, znani bankowcy, inwestorzy giełdowi, piosenkarze itd. To taka parkowa enklawa przy Polach Mokotowskich w Warszawie. Gdy czasem czytam bazgroły na ich lub swój temat albo komentarze pod materiałem potwierdza się tylko, tyle że :żyjemy w wolnym kraju,w wolności słowa,na wolnym rynku,gdzie sukcesem dnia anonimowej osoby, może być najbardziej obskurny lub kreatywny, albo wręcz obrzydliwy wpis pod informacją na serwisie. I to jest normalne, mimo, że nowe.Lecz z tego powodu musimy podzielić ludzi sukcesu jeszcze na tych, którzy:- czynią dzieło, i nie oglądają się na innych- oraz na tych, którzy to wszystko komentują, tym się karmią, żyją cudzym sukcesem, bo tylko tak potrafią…
Tu z kolei dla rozszerzania myśli, polecam inną książkę „Ślepy traf” M. Taleb, wyd. polskie GWP. Polecam tak okazji różne książki z jednej przyczyny. Dzielę nas ludzi na: samouków i nieuków…
Nikodem Zegzda: Kim właściwie jest Master-coach i kto może nim zostać?
Robert Krool: Mam nadzieję, że po odpowiedzi na powyższe pytanie, każdy już rozumie, że to był w moim życiu przypadek. Chwyciłem – jak to się mówi – okazje. Poznaje ludzi z całego świata, którzy zajmują się podobnymi do mojej działalności, i widzę, że ich perypetie były odmienne od moich, a czasem jeśli w ogóle, to tylko nieco zbliżone. Nazwa Master-Coach nie pochodzi ode mnie. Pojawiła się nagle w komentarzach czytelników, klientów, uczestników narad, warsztatów. Tak zaczęto mnie nazywać. Moja próżność szybko zaakceptowała ten fakt, aczkolwiek jeśli chodzi o moją realną działalność określiłbym siebie jako zwykłego miłośnika historii i przywództwa, strategii, rozwoju organizacji, aspektów bezpieczeństwa, ekonomicznych, filozoficznych itp. ale i anarchistę tego wszystkiego. By zrozumieć tezę, musze dobrze znać wszystkie antytezy. Prawda jest też taka, że uczę tylko przenikliwego, krytycznego myślenia, a to mocno zahacza o propablistykę, więc umiłowani w tym obszarze wiedzy, mogą się już poczuć pewniej. Jeśli osioł jak ja dał radę, to chyba nie jest aż tak trudno…
Upodobanie w zgłębianiu krytycznego myślenia, kalkulacji ryzyka, mimo wielu zawiłości, różnych, bocznych tematów jest w mojej profesji wymogiem sine qua non. Tak też postacie wybitne, jakie spotykam na swojej drodze, charakteryzują się tym, że podchodzą do zadań mega lateralnie. Zatem jeśli ktoś odczuwa w sobie zgłębianie wiedzy nie tylko w pionie (uczulam na to, gdyż specjalizacja pionowa, tworzy izolację umysłową), ale i w poziomie, to może być dobry sygnał, że być może nadaje się do trenowania ludzi, do służenia im, do bycia coachem w przyszłości.
Druga sprawa, to zdolność do zmuszania się. Co przez to rozumiem? Nie żyjemy w świecie infantylnej dekretacji z przedszkola, że to jest dobre, a to jest złe, znaczy: to lubię, tego nie – tylko poruszamy się w obszarach dwóch: a. spraw trudnych, albo b. złożonych.A w tych obszarach istotne są:- przenikliwa, krytyczna analiza uczestników i sytuacji z jaką mamy do czynienia (zdolność obserwacji i dekretacji spraw nieoczywistych);- dostrzeganie niepozornych związków przyczynowo-skutkowych w sposób interdyscyplinarny (zdolność interdyscyplinarnego samouczenia się);- rysowanie transparentnych koncepcji słowem i obrazem (serce do erystyki, dialektyki, retoryki).W końcowym rozrachunku proszę pamiętać, że jest to wolny zawód, zatem zajęcie twórcze, polegające na dzieleniu się swoim dziełem (trochę podobnie artysta lub autor, tłumacz, prawnik), a w szczególności:- wiedzą (minimum dwa kierunki np. historia i prawo lub finanse i psychologia to moja rekomendacja),- doświadczeniem (tu bardzo pomoże 5-7 lat kariery korporacyjnej i drugie tyle prowadzenia własnego biznesu),- refleksją (samorozwój to min. godzina aktywnego czytania dziennie, dodatkowo pisanie koncepcji, artykułów lub książek, w tym emocjonalna wytrzymałość na krytykę po ich publikacji),- energią z innymi (wypoczynek, sport, medytacja, szkolenie u innych ekspertów, to absolutne obligo dla Master Coacha).Jednak proszę pamiętać – to nie jest praca! Jeśli ktoś szuka pracy, to muszę powiedzieć, że napisanie sobie na wizytówce Master Coach, a następnie rozsyłanie swojej oferty, robienie prezentacji, to dość kiepski pomysł…
Nikodem Zegzda: Co jest Pana misją życiową?
Robert Krool: To brzmi bardzo poważnie. Szczerze mówiąc uśmiecham się, gdy słyszę ten ton… trąci, taką modną ostatnimi laty ezoteryką biznesową: misja, przeznaczenie, wizja. Jeśli jednak mam poważnie odpowiedzieć na tak zadane pytanie, to rzekłbym słów kilka o: służbie mej.Służę tylko wybranym osobom. Począwszy od mojej rodziny, przyjaciół, a skończywszy na klientach, wszystkim służę. Dostrzegłem dawno temu, że jestem indywidualistą, acz zwierzęciem stadnym, i choć bardzo wybrednym, to im bardziej robię coś sensownego dla drugiego człowieka, tym większa radość i satysfakcja we mnie narasta. Z biegiem lat ukształtowałem to tak: czynić tylko sensowne rzeczy, dla tylko sensownych ludzi. Wcześniej z tymi ostatnimi bywało różnie…
Nikodem Zegzda: Dlaczego zajmuje się Pan coachingiem?
Robert Krool: Kiedyś jeden człowiek powiedział mi wprost, że chciałby kupić trochę mojego czasu. Zapytałem: ile? Odparł, że na początek jeden wtorek w miesiącu. Potem inni zaczęli składać u mnie zamówienia, zwyczajnie kupować mój czas, moje rozwiązania, koncepcje, narzędzia. To oni chcieli ze mną rozmawiać. Nawet nie wiedziałem, że to się nazywa coaching… Wywodzę się ze sportu wyczynowego. Byłem instruktorem walki wręcz, wcześniej walczyłem w kadrze narodowej Niemiec w Taekwondo, potem służyłem w jednostkach szybkiego reagowania Bundeswehry. W Polsce działałem mocno w harcerstwie, od dziecka sporo podróżowałem z rodzicami, i raczej sądziłem, że w w/w przypadkach wykonuję działkę trenera, przewodnika, no może doradcy… W sumie od ponad 22 lat pracuję na własny rachunek, pojęcie coachingu znam może z książek od 20 lat, zaś modne stało się w Polsce dopiero jakieś 5-6 lat temu. Ogólnie gdy zaczynałem w usługach finansowych, tuż po ukończeniu pełnoletności, odbywałem wiele szkoleń na temat pracy z ludźmi, szybko następowały projekty w obszarze trenowania ludzi, co niekoniecznie zawsze było pasjonujące, ale czułem, że mi jakoś służy. Nazywaliśmy to treningiem w terenie (u klienta) lub treningiem strategii (w biurze w cztery oczy). Do trenowania byłem przyzwyczajony od dziecka, przed sportami kontaktowymi, była piłka nożna, więc jakoś tak poszło samo. Ogólnie odnoszę takie wrażenie, że to co robię, już od lat, może się wydawać wielu osobom dziwne, mało konkretne, wręcz głupie, albo niedorzeczne. Zdaję sobie z tego sprawę. Moja służba ma sens tylko wobec stricte określonych przywódców, tak kobiet, jak mężczyzn, a ludzie ci mają bardzo specyficzną sytuację, problemy, zatem i odmienne potrzeby od większości ludzi. Liderzy są zawsze w mniejszości narodowej, jest ich niewielu, choć mają spory wpływ na ludzi. Są uwielbiani, wtedy mają fałszywe poczucie wspólnoty, albo znienawidzeni lub obojętni, wtedy otacza ich realna samotność. Paradoksalnie w tej samotności, jaka ich ogarnia, dzieje się bardzo wiele dziwnych rzeczy, które mogą niektórym wydawać się śmieszne, niepojęte, chore lub wręcz zdziwaczałe. Znowu odwołam się do książki „Power vs. Force” Hawkinsa, różnice w tzw. poziomach świadomości, to czasem przepaść i niestety pożywka dla nieporozumień społecznych lub nawet zabobonów i zaściankowych teorii… Proszę pamiętać, że przywództwo, to w wykonaniu mistrzowskim: balansowanie, pomiędzy wzajemnie wykluczającymi się sprzecznościami.
Nikodem Zegzda: Oprócz pracy, jakie Pan ma pasje?
Robert Krool: Bardzo uwalnia mnie pisanie, na serio zacząłem pisać 11 lat temu. Obecnie finalizuje 2 kolejne książki z dziedziny przywództwa. Z moich poprzednich, jedna ukaże się po angielsku (Wolni i zniewoleni), druga po rosyjsku (Standardy Kierowania Zespołem Handlowym) z końcem bieżącego roku. Te ruchy wymagają niestety określonych nakładów czasowych natury redakcyjnej w porozumieniu z tłumaczami itd.
Z Michałem Macierzyńskim (Bankier.pl) i Krzysiem Polakiem (Dziennik Gazeta Prawna) przygotowujemy serię 9 książek dla młodzieży „Pasja i Przedsiębiorczość” które będą elementem akcji dla młodzieży w targecie 16 – 26 lat ; pisze felietony o moich podróżach, impresjach do polskiego wydania prestiżowego magazynu Connoisseur Circle oraz do kilku innych tytułów; do tego jeszcze seria „Krool służy” na łamach www.prnews.pl
Z pewnością mamy z żoną bzika na punkcie książek, ale też filmu, teatru, muzyki. Te sprawy idą w parze. Jesteśmy zarażeni motorowodniactwem, w gruncie rzeczy cały sezon słoneczny od maja do początku października mieszkamy w Sopocie; zimą narty, po wielu doświadczeniach już tylko we Włoszech, choć akurat w Mayerhofen w Austrii braliśmy kiedyś ślub niemalże narciarski; w międzyczasie ogólnie fitness, basen, troszkę sztuk walki, szczypta biegania, no i spacery z psem. Parki mamy pod nosem. Kochamy podróżować, mamy taki życiowy plan na zwiedzenie 60 miejsc chyba, co roku więc jedna miesięczna wyprawa (w 2009 padło na Kanadę, zachodnie wybrzeże) i zawsze pozostaje jeszcze miejsce na kilka pomniejszych wypadów. To z kolei owocuje bogatym materiałem fotograficznym (ja podziwiam i asystuje, Aga, małżonka czyni tę pasje). Kilka wypraw zagranicznych w roku ma miejsce z klientami, co stwarza więcej możliwości, bo prócz zwiedzania, robimy warsztaty tematyczne: Dubaj, Istambuł, RPA, Kuba. W tle tego wszystkiego istotne, bo niezmienne miejsce zajmuje kuchnia fusion z winem. Tu od lat jestem fanem jednego Master Coacha w przyrządzaniu potraw, to Aga, Mistrzyni moja osobista z dziedzin: fotografii, kuchni, mody, wystroju wnętrz, atmosfery. No i jeszcze jedno. Pasjonują nas piękne wnętrza, ogólnie jakość wystroju, przestrzeni w jakiej funkcjonujemy, otoczenia. Może dlatego, że zaczynałem w przysłowiowym baraku…?
No, a gdzie ta praca się podziała? Jest jakimś tłem tego wszystkiego, lecz nie pierwszo-, czy drugoplanowym wątkiem życia…
Robert obsługuje obecnie 44 klientów prywatnych z czego połowa, to klienci od ponad 10 lat. Na przestrzeni minionych 20 lat pracy kontraktowej, spędził przeszło 7 tyś. godzin na prowadzeniu indywidualnych projektów doradczo-coachingowych, i niemalże drugie tyle na prowadzeniu sesji optymalizujących, narad restrukturyzacyjnych, warsztatów strategicznych i szkoleń dla kadry menadżerskiej. Autor 6 książek, w tym bestsellera „Standardy Kierowania Zespołem Handlowym”. Posiada rozległe doświadczenie zarządcze i konsultingowe w złożonych, rozproszonych geograficznie, wielodziałowych strukturach międzynarodowych, ale przede wszystkim w spółkach stworzonych i zarządzanych przez właścicieli/akcjonariuszy. Od ponad 22 lat pracuje na własny rachunek, z czego przez 10 lat wykonywał kontraktowe obowiązki członka zarządu w dwóch międzynarodowych korporacjach. Do grona jego Klientów należą wybitni liderzy z polskiej i międzynarodowej sceny biznesowej.
Źródło: manager-doskonaly.blogspot.com