Można na nich dobrze zarobić. Ale czym się zajmują, jak działają, na czym zarabiają i kto może w nie zainwestować? Ostatnie trzy lata – mimo kryzysu przyniosły ogromne zyski dla tych, którzy nie bali się zarabiać na ściąganiu cudzych wierzytelności.
Fundusze sekurytyzacyjne to szczególny rodzaj funduszy inwestycyjnych zamkniętych. Zajmują się emisją certyfikatów inwestycyjnych (inwestor kupuje takie certyfikaty, jest to odpowiednik jednostek uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych otwartych jakie znamy z rynku), a z pozyskanych od inwestorów środków, fundusz nabywa całe portfele wierzytelności np. od banków, gmin, powiatów lub innych jednostek organizacyjnych, również firm (np. telekomunikacyjnych).
Działają jako fundusze standaryzowane, gdzie inwestorem mogą być osoby fizyczne lub niestandaryzowane przeznaczone osób prawnych i jednostek organizacyjnych nie posiadających osobowości prawnej. W szczególnych przypadkach, kiedy cena emisyjna jednego certyfikatu funduszu sekurytyzacyjnego niestandaryzowanego wynosi co najmniej 40 tys. euro (lub równowartość tego w złotych), inwestorem może zostać także osoba fizyczna. Potem pozostaje już tylko wierzyć, że kupione przez fundusz wierzytelności są w dobrej kondycji i zostaną spłacone zgodnie z umową, co z kolei pozwoli na osiągnięcie sporych zysków.
W Polsce działa kilkanaście takich funduszy, zakładanych głównie przez instytucje zajmujące się zarządzaniem wierzytelnościami, windykacją i serwisowaniem wierzytelności sekurytyzowanych. Do takich należy m.in. Kruk SA, który jest serwiserem funduszy Prokura NS FIZ i BISON NS FIZ. BISON może się pochwalić 36-miesięczną stopą zwrotu z inwestycji na poziomie 97,42 proc., co w czasie recesji jest wynikiem do pozazdroszczenia. Jednak już Prokura przeszła najśmielsze oczekiwania inwestorów. Ostatnie trzy lata działalności tego funduszu przyniosły zwrot na poziomie 584,4 proc. – każda zainwestowana złotówka przyniosła niemal sześciokrotny zysk.
Piotr Krupa, prezes Kruk SA uważa, że lokowanie oszczędności w wierzytelności – jakkolwiek dziwnie to brzmi – jest wyjątkowo korzystne ze względu na odporność branży zarządzania wierzytelnościami na cykle koniunkturalne. Faktem jest, że czasy prosperity dla gospodarki nie pokrywają się czasami prosperity dla branży, którą reprezentuje Krupa. To przecież w czasie kryzysu i wychodzenia z niego, firmy windykacyjne mają więcej zleceń, a tym samym realizują większe zyski, choć trudności ze ściągnięciem wierzytelności są w tym czasie dużo większe niż w okresie hossy.
Czy jednak czas na inwestowanie w fundusze sekurytyzacyjne i oczekiwanie olbrzymich zysków z inwestycji już nie minął? Nie sądzę. Czas na zysk z zarządzania wierzytelnościami był i będzie zawsze. Bankowcy już zastanawiają się nad wykorzystaniem sekurytyzacji (czyli sprzedażą dobrze pracujących portfeli kredytowych specjalistycznym firmom) do pozyskania kapitału na kolejne akcje kredytowe. Pieniądz pozyskany w ten sposób nie jest drogi, bank zyskuje preferencje podatkowe, a do tego nie musi zawiązywać ogromnych rezerw na poczet pracujących kredytów.
Wielu klientów banków obawia się jednak, że jeśli bank sprzeda jego dług, to nawet przy regularnych spłatach rat, pojawią się problemy ze strony nowego właściciela wierzytelności. Nic podobnego. Kredyty pracujące prawidłowo spłacane są w taki sam sposób jak przed sekurytyzacją, nie zmienia się nic, nawet nr rachunku, na który raty spływają. Dopiero przy piętrzących się zaległościach w spłacie rat, do kredytobiorcy zwróci się ktoś inny niż bank.
Inwestując w wierzytelności trzeba zaufać firmie, która będzie nimi zarządzać. Ocenie podlegać powinien zatem nie tylko sam fundusz, ale także serwiser funduszu sekurytyzacyjnego. Fundusz sekurytyzacyjny spektakularnych wyników wszak nie osiągnie bez wsparcia działającego na pełnych obrotach serwisera.
Źródło: Gazeta Bankowa