Niemal jak symboliczny początek nowej ery w polskim sektorze bankowym brzmią gremialne informacje banków o wycofywaniu się z lokat jednodniowych. Oczywiście w pierwszym rzędzie jest to efekt doprecyzowania przepisów podatkowych, ale nie bez znaczenia pozostaje gwałtowne zaostrzenie kursu nadzoru finansowego.
Komisja Nadzoru Finansowego, której przewodniczącym jest Andrzej Jakubiak, po reorganizacji wzięła się ostro do pracy i skalpelem zmienia przyzwyczajenia bankowców, które sięgają czasów prosperity boomu kredytowego.
Czy rzeczywiście takie porządki są potrzebne, skoro ubiegły rok pokazał rekordowe zyski i poza kilkom wyjątkami dobrą kondycję banków? A może dziś kładzione są podwaliny pod ów mityczny nowy porządek finansów i banków, które już nikogo nie będą oburzać. Przynajmniej na tyle ile pozwalają rozwarte nożyce oczekiwań klientów i celów banków. Zmniejszenie tego rozwarcia poprzez sensowne regulacje wydaje się pożądane, tylko czy tryb ich wprowadzania nie będzie zbyt szokowy, a za jego konsekwencje zapłacą i tak klienci. Stracić może też sektor poprzez utratę zaufania klientów, bo jak wytłumaczyć, że owszem kilka miesięcy temu kredytobiorcę stać było na kredyt, a dziś już nie.
W kraju, w którym edukacja finansowa jest na niskim poziomie, a klienci często mają roszczeniową postawę terapia szokowa może jest jedynym sposobem szerzenia wiedzy finansowej. Stabilność sektora bankowego, którą i klienci i bankowcy testują poprzez ryzykowne zachowania sprzedażowe, szybciej niż im się wydaje obracają się przeciw nim. I tu chyba tkwi zarzewie problemu, zarówno klienci, jak i bankowcy muszą sobie przyswoić, że dróg na skróty w finansach nie ma. A to może zaboleć, bo stać nas na mniej, a tego nikt przecież nie lubi.
Bankom na pewno nie jest w smak tempo i forma zmian. Dość twarde stanowisko wobec sektora bankowego nie było charakterystyczne dla KNF pod wodzą Stanisława Kluzy. Niekoniecznie przy tym bardziej liberalny kurs wynikał ze sposobu działania samego przewodniczącego, a raczej jego mandatu. Przed kilku laty samo powstanie KNF było obarczone wieloma kontrowersjami i wątpliwościami. Siła nadzorcy, który miał łączyć w sobie nadzór nad bankami, rynkami i ubezpieczeniami siłą rzeczy ulegała rozproszeniu. Z tym właśnie wydają się walczyć obecne władze KNF, jednocześnie realizując założenia, które miały być wprowadzone już przed laty.
Pomysły ograniczania akcji kredytowej denominowanych w walutach obcych był już przecież proponowany w pierwszej wersji Rekomendacji S. Trzeba przyznać, że pan Wojciech Kwaśniak (wiceprzewodniczący KNF odpowiedzialny za banki), który postrzegany jest dziś jak inkwizytor, nie zmienił sowich poglądów. W 2006 roku zabrakło szansy, żeby na ostrzu noża postawić np. konieczność posiadania udziału własnego. Dziś założenia zrównoważonego, stabilnego i bezpiecznego sektora bankowego po prostu wdraża w życie. Czy zdąży przed kolejną odwilżą i popuszczaniem pasa? Jeśli tak, to może doczekamy się sektora bankowego na miarę Niemiec, przynajmniej pod względem rozwiązań instytucjonalnych, tylko czy już nas na takie rozwiązania stać, jako klientów i biznes bankowy?
Porównując dziś efekty na rynku bankowym i rynku nieruchomości tych działań, a raczej zaniechania, można dojść do wniosku, że nie byłoby w takich okolicznościach eksplozji cen mieszkań i kłopotów frankowiczów od 2009 roku. Dla samego sektora być może te lata upłynęłyby w mniej spektakularnych okolicznościach, ale być może nie zakończonych dość licznymi programami naprawczymi. Wniosek jest wiec prosty, skoro chcemy grać w pierwszej lidze, to warunki gry musimy w końcu też mieć pierwszoligowe. A tam wymogi są bardzo rygorystyczne. Nie buduje się potęgi bankowej wpędzając klientów w pętle długu, nawet jeśli tego sobie życzą.
Bo bank trzeba to dziś przypomnieć są instytucjami zaufania publicznego, a spłata kredytu nie może być koszmarem, bo w przyszłości nikt takich kredytów nie weźmie. Nie chcemy więcej oburzonych na banki, więc wykażmy jako sektor więcej empatii, wtedy biznes finansowy też będzie miał lepsze perspektywy, na przyszłość. Może warto zaryzykować i przyjąć optymistycznie, że sprawniejszy nadzór wyjaśni sytuację, a nowe zasady zwiększą przejrzystość relacji kredytowych. Bo takie prawdy jak proste założenie, że kredyt udzielany jest w takiej samej walucie jak się zarabia, że relacja raty do dochodu powinna być bliższa 30 proc., a 50 proc. to stan ostrzegawczy, że udział własny jest dobry nie tylko dla banku, ale i dla kredytobiorcy, poznają już studenci pierwszych lat studiów finansowych. Niestety o tej przecież niepotrzebnej „teorii” szybko w murach banku zapominają wyprani nowoczesnymi metodami budowania relacji, marketingu i PR-u. W nawale planów sprzedażowych nikt sobie takimi błahostkami nie zawraca głowy, a działy ryzyka traktowane są, a raczej były w latach boomu traktowane jako wrogowie sukcesu.
Dla zarządów banków to wyzwanie, z którym dziś trzeba się zmierzyć, przyszedł czas, że biznes bankowy nie tylko musi sprzedawać, jednocześnie musi stawiać na jakość, a tego nie robi się prostymi metodami. Trzeba zainwestować w kadry, w relacje z klientami, a dopiero liczyć na zyski. Obrazowo podsumowując może ta dokręcana przez nadzór śruba w bankowych bolidach, pozwoli rozwinąć im bezpiecznie większe prędkości, nie doprowadzając do wypadków jakie były udziałem sektora bankowego Islandii, Irlandii, Portugalii, Hiszpanii, Grecji. Może takie poświęcenie warto ponieść, gdy coraz bardziej chcemy walczyć w pierwszej lidze Europy…
Źródło: PR News