Czy zgadza się pan z tezą, że NewConnect (NC) to nieudany eksperyment, miejsce do ostrej spekulacji, w którym nieliczni zarabiają, a większość traci?
– Jeśli NC jest eksperymentem, to w ograniczonym stopniu. Takie projekty funkcjonują na kilkunastu rynkach w Europie. Przyznaję natomiast, że to trudny projekt. Kiedy go porównywano z londyńskim rynkiem AIM, mówiłem, że to nietrafiona analogia. Niektóre tam notowane spółki są według polskich realiów firmami dużymi, a nawet bardzo dużymi. NC to rynek dla małych firm o niewielkiej kapitalizacji. Dla takiego rynku właściwą miarą sukcesu lub niepowodzenia jest kapitał pozyskany przez spółki w prywatnych ofertach.
A czy właściwszą miarą sukcesu lub porażki nie jest to, że na 61 notowanych spółek 30 lipca ceny 51 były od kilku do ponad 90 proc. niższe niż w chwili debiutu. Albo to, że obroty spadają i w lipcu były niższe niż w listopadzie, gdy było notowanych 13 firm.
– To są prymitywne miary. W lipcu 2007 r. na giełdzie w Nowym Jorku zadebiutował fundusz Blackstone. Dziś jego akcje są o 50 proc. tańsze niż w chwili debiutu. Gdyby używać tych prymitywnych miar, należałoby powiedzieć, że Blackstone to śmieciowa spółka.
Czyli ten rynek nie umiera?
– Oczywiście, że nie. To inny rynek. Tu są firmy małe i bardzo małe. Tu notowane są nieliczne spółki we wczesnym stadium rozwoju, ale też spółki już całkiem dojrzałe. Inwestorzy indywidualni na NC nie różnią się od tych z GPW. To są ci sami ludzie. O takim samym poziomie wiedzy i odbierania rynku, a także podobnej skłonności do akceptacji ryzyka. Na obu rynkach są takie same reakcje psychologiczne, taka sama powierzchowność – albo, jak kto woli, głębokość – analizowania i odbierania obu rynków.
Spotkaliśmy się z opinią doświadczonego menedżera funduszu venture capital, że większość spółek z NC nie powinna się na nim znaleźć, bo są w zbyt wczesnej fazie rozwoju.
– To jest śmieszna opinia. To jest rynek, na którym pojęcie zbyt wczesna faza rozwoju nie jest pojęciem przewodnim. To jest również rynek dla firm na bardzo wczesnym etapie rozwoju, na etapie pomysłu. Mogę przewrotnie powiedzieć, że ten rynek nie spełnia założeń. Myślałem, że na NC będą się pchały drzwiami i oknami start-upy, a tym czasem ich jest bardzo niewiele.
Na NC jest przynajmniej kilka spółek, które sprzedają nie tyle marzenia, ile złudzenie.
– Nie do mnie należy ocena, tylko do rynku…
Czy może trzeba zacieśnić sito w dopuszczaniu spółek do obrotu? Ile do tej pory GPW wydała na NC? Czy te wydatki już się zwróciły? Czy szczegóły finansowe tego rynku zostaną opisane w prospekcie giełdy?
Więcej: Gazeta Prawna 4.08.2008 (151) – str.7