Amerykanie we wtorek od początku dnia mieli na rynkach akcji otwartą drogę na północ. W nocy z poniedziałku na wtorek Bloomberg poinformował, że Fed podczas spotkania Bazylejskiej Komisji ds. Nadzoru Bankowego będzie popierał propozycję narzucenia wielkim bankom dużo mniejszego wzrostu kapitału niż tego oczekiwała Wall Street. Teoretycznie po poniedziałkowej wyprzedaży akcje banków powinny zdrożeć, ale nie było to wcale takie proste. Sektor się podzielił.
Poza tym przedstawiciel greckiego rządu poinformował, że głosowanie w parlamencie w sprawie posunięć oszczędnościowych planowane jest na koniec miesiąca, a rząd nie rozważa przeprowadzenia referendum. W ten sposób zdementował to, co dzień wcześniej powiedział premier Grecji. Publikacji danych makro nie było, a to też bykom pomagało.
Na kwadrans przed zakończeniem sesji w USA pojawił się z wystąpieniem publicznym szef Fed, który w Atlancie mówił o przyszłości gospodarki USA. Oczywiste było, że nie powie nic nowego oprócz tego, że gospodarka chwilowo weszła na mieliznę i tego, że polityka monetarna jeszcze długo będzie bardzo łagodna. Tak też było. Dowiedzieliśmy się też, że w drugiej połowie roku rynek pracy się poprawi, a inflacja zmniejszy (sic!). Oczywiste było też, że nie powie niczego o QE3 i rzeczywiście potwierdził koniec QE2, nie wspominając o QE3..
To wszystko doprowadzało do dość mizernego (nieco ponad pół procent) wzrostu indeksów. Im bliżej było do wystąpienia szefa Fed i końca sesji, tym rynek wyglądał gorzej. W trakcie wystąpienia indeksy wróciły do poziomu z poniedziałku i zakończyły sesję kosmetycznymi spadkami. Wystarczyło, że Bernanke niczego nowego nie obiecał, żeby niedźwiedzie zwyciężyły. Taka sesja sygnalizuje, że albo rynek jest w fatalnym stanie, albo gracze ulegli zbiorowej halucynacji, bo przyjęcie założenia, że szef Fed już teraz zapowie QE3 nie było logiczne.
GPW zachowała się we wtorek od rana znakomicie. Usunięcie rano przeszkód, które mogły utrudnić odbicie (tak jak w przypadku walut chodzi o dementi rządu greckiego w sprawie referendum i stanowisko Fed w sprawie kapitałów banków) wprowadziło nasz rynek w szampański humor. Już początek sesji wymazał fixingowy spadek z poniedziałku, a potem WIG20 wzrósł o jeden procent i zatrzymał się pod poziomem 2.900 pkt. Dziwić mógł nieco entuzjazm kupujących. Na innych giełdach był zdecydowanie mniejszy. Jednak nasz rynek był bardzo konsekwentny. Po pobudce w USA WIG20 kilka razy zmieniał kierunek, ale zmiany były symboliczne. W końcówce fixing doprowadził do zakończenia sesji tym, czym się zaczęła: wzrostem o jeden procent. Obrót wzrósł, co zwiększa wiarogodność tej zwyżki.
Zastanawianie się dlaczego nasz rynek były taki silny niespecjalnie ma sens, ale faktem jest, że dziwić może to, że WIG20 trzyma się tak blisko strefy oporu (zostało 1,5-2 proc.) wtedy, kiedy na innych rynkach korekta spadkowa nabiera rumieńców. Wydaje się niezwykle mało prawdopodobne, żeby WIG20 pokonał kwietniowe szczyty zanim w USA wykrystalizuje się trend wzrostowy, ale pamiętać trzeba, że nadal obowiązują sygnały kupna.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi