Konsekwencje kryzysu finansowego sprzed kilku lat sięgają dalej niż niektórym się wydawało. Remedium w postaci rosnącej ekspansji fiskalnej okazało się drogą do nikąd, co zresztą łatwo było przewidzieć.
Destabilizacja gospodarek coraz częściej skutkuje pojawianiem się niespodziewanych reakcji. W Polsce ku zdumieniu niektórych szokiem okazał się 5 proc. inflacja, co przecież jak doniosły media jest wielkością największą od 10 lat. Kłopot w tym, że ta informacja poparta miesiącami szumu medialnego o rosnących cenach nie zrobiła żadnego wrażenia na podstawowych uczestnikach rynku – konsumentach. Polacy zapomnieli balcerowiczowską lekcję gospodarki rynkowej sprzed lat.
Oczywiście narzekaniom na wysokość cen nie ma końca, ale polski narzekający na ceny konsument kupuje dalej i więcej! Bliżej nam w tym do beztrosko zmierzających ku katastrofie Greków niż zapobiegliwych Niemców? Miejmy nadzieję, że nie. Ci co trochę mieli do czynienia z klasyczną ekonomią wiedzą, że rosnąca cena powinna przecież hamować popyt. Paradoksy oczywiście istnieją, wielu uznanych ekonomistów poświęciło im elaboraty. No i można oczywiście wytłumaczyć, że godzimy się na rosnące ceny, bo w koszyku są głownie dobra podstawowe. Ale nie do końca, nawet w koszyku GUS mieszkania i żywność, to nie jest przecież 100 proc. Amerykanie jak paliwo drożeje przesiadają się na komunikację miejską, ale Polak już niekoniecznie. Stoi pod dystrybutorem i ostatnie grosze wydaje na drogą benzynę. Coś tu nie gra. Albo jednak stać nas po prostu na więcej niż się wydaje lub też nie potrafimy zarządzać racjonalnie środkami jakie w końcu udaje się nam zarobić. Aspiracyjne zachłyśnięcie się zakupami, rosnącą szybko konsumpcją nie zauważamy, że sami konsumenci nakręcają realną spiralę wzrostu cen. Na dokładkę są jeszcze nieefektywne rynki i duża szara strefa, która w połączeniu z pieniędzmi unijnymi tworzą dość osobliwe warunki gospodarki wschodzącej z powracającym problemem inflacyjnym.
Obiektywnie 5 proc. inflacji to nie tragedia, to nawet nie jest wysoka inflacja. Sęk w tym, że instytucjonalne narzędzia walki z nią nie działają. Wskazuje na to bezradność RPP, która zmianami stóp procentowych tak naprawdę niewiele może, a na dodatek niewielu jej dziś już słucha. Inflacja ma bowiem w Polsce znów charakter strukturalny, podażowy. Bardzo niebezpieczny, bo tak naprawdę walczyć z inflacją trzeba głębokimi reformami i zmianą mentalności o co trudno w politycznym rozgardiaszu. O taki wniosek nietrudno jeśli jedyną reakcją na rosnące ceny jest społeczne przyzwolenie na akcje związkowców i podnoszenie ślepo wydatków budżetowych poprzez różnego rodzaju magiczne waloryzacje, to wkrótce dorobimy się porządniejszej inflacji, może nawet media w końcu będą mogły donieść o powrocie „hiperinflacji” w Polsce. Bez zmian strukturalnych polska gospodarka i polskie społeczeństwo nie jest w stanie efektywniej gospodarować zasobami, które ma do dyspozycji. Rozwiązaniem może być oczywiście świadome podjęcie dalszych reform i zmniejszanie presji szybko rozwijającej się gospodarki. Czekanie na twarde lądowanie w postaci zamknięcia kurka z unijnymi pieniędzmi, do których dziś mocno się przyzwyczailiśmy, wręcz uzależniliśmy, z pieniędzmi często niestety nieracjonalnie wykorzystywanymi, będzie twardą lekcją ekonomi, której wymowny przykład dziś mamy w Grecji.
Grecki przykład dobitnie pokazuje jak daleko mogą sięgać społeczne skutki wadliwych mechanizmów finansowych. Nie tylko te gospodarcze, ale przede wszystkim społeczne. Opiekuńcze państwo dziś stanęło naprzeciw swoich obywateli. Taki model rozwoju gospodarczego opartego na transferach socjalnych należy nazwać wprost gospodarką pasożytniczą. Dawca w postaci państwa kupującego głosy, a przede wszystkim Unii Europejskiej zaczął się buntować. To powinna być lekcja dla wszystkich, nie tylko dla politycznych liderów, ale przede wszystkim w indywidualnych wyborów konsumentów i przedsiębiorców, bo przyszłość zależy od nich wszystkich i od każdego z osobna jednocześnie. Dziś jedynymi wygranymi inflacji napędzanej obawami i brakiem racjonalności są jak do tej pory budżet i minister Rostowski, bo dzięki zablokowaniu wydatków i rosnącym nominalnie dochodom ryzyko sanacji finansów publicznych maleje. W roku wyborczym bezcenne, póki co ratujące skórę naszej małej stabilizacji gospodarczej.
dr Bogusław Półtorak
Główny Ekonomista Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl