W USA środa była kolejnym dniem dużej zmienności na rynkach. Mniejszej niż w Europie, która zakończyła dzień pięcioprocentową przeceną, ale jednak zmienność na Wall Street była też imponująca. Tym razem źródło niepokoju nie biło w USA a znowu w Europie. To Europa zaraziła Stany pesymizmem.
Prawdę mówiąc nie wiadomo skąd pojawił się ren niepokój. Nie było żadnych informacji, a jednak rynki wymyśliły, że agencja Standard&Poor’s obniży rating Francji. To prawda, że rating AAA dla Francji wygląda niezbyt poważnie przy AA+ dla USA, ale przecież niedawno agencja twierdziła, że nie rozważa obniżenia ratingu tego kraju. W środę powiedziała to samo agencja Moody’s. Nie rozważa też takiego ruchu Fitch. Jednak CDS-y na francuski dług gwałtownie rosły. Po południu francuskie ministerstwo finansów zdementowało pogłoski o możliwym obniżeniu stopnia wiarygodności kredytowej.
Dowiedzieliśmy się też, że jakieś problemy ma francuski bank Societe General. Akcje banku zostały potężnie przecenione. Tyle tylko, że i tutaj bank wystosował formalne dementi dotyczące wszelkich pogłosek na jego temat. Wyniki mają być solidne, a bankowi nic nie grozi. Mało tego – bank zażądał od AMF (odpowiednik naszej KNF) przeprowadzenie śledztwa w sprawie źródła pogłosek. Wiem, że to brzmi jak spiskowa teoria dziejów, ale wyglądało to wszystko tak jakby jakieś siły koniecznie chciały doprowadzić do upadku strefy euro.
Rynek akcji rozpoczął dzień od trzyprocentowych spadków i wszedł w marazm na niskim poziomie. Na nieco ponad dwie godziny indeksy zaczęły odrabiać straty dzięki zwyżce ceny ropy i dementi kolejnego banku. Tym razem pogłoski dotyczyły Bank of America. Twierdzono, że będzie musiał zwiększyć kapitał. Prezes zaprzeczył i ze straty 11. procentowej zrobiła się kilkuprocentowa.
Na godzinę przed końcem sesji indeksy traciły ponad dwa procent. Rynek wyraźnie czekał na to, czy uda się i tym razem (tak jak we wtorek) doprowadzić do zamykania krótkich pozycji. Nie udało się. Końcówka była całkowitą wygraną niedźwiedzi. Nie doszło do testowania minimów z wtorku i to jest jedyna nadzieja byków. Możliwe jest bowiem, że po teście minimum rynek będzie chciał wyrysować podwójne dno. Ktoś z zewnątrz musi mu w tym jednak pomóc.
GPW poszła w środę tropem innych giełd europejskich. Początek sesji był optymistyczny, ale bardzo szybko niedźwiedzie zaczęły indeksy obniżać. Przed pobudką w USA panowała niepewne stabilizacja z lekką tendencja do osuwania się indeksów, ale po pobudce, kiedy w Europie indeksy już wyraźnie traciły, nasz WIG20 załamała się. Najmocniej taniały akcje banków naśladujące to, co działo się z bankami na innych giełdach. Po pobudce w USA rynek wszedł w fazę panicznej wyprzedaży. Był moment, kiedy WIG20 spadła ponad siedem procent. Zakończył dzień spadkiem ponad pięcioprocentowym (tak jak CAC-40 i XETRA DAX).
Jak widać fundusze muszą sprzedawać, bo Polacy umarzają jednostki, a nie ma kapitału, który chciałby rynku bronić. Mówienie o poziomach technicznych w tej sytuacji mija się z celem. Po prostu trzeba czekać aż nóż wbije się w ziemię i nie podejmować żadnych pochopnych decyzji. To jest giełdowy krach, ale po takich krachach w końcu (zawsze) dochodzi do potężnych (chwilowych) odbić, podczas których trzeba będzie podjąć decyzję, czy chce się nadal posiadać akcje.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi