Opublikowane na początku października dane dotyczące trzyletniej stopy zwrotu funduszy emerytalnych wskazują, że zarządzający nimi obronili nasze składki przed skutkami bessy na rynkach finansowych. Ale nie zarobili zbyt wiele, a uwzględniając koszty i opłaty, stan naszych kont nieco się zmniejszył, zamiast wzrosnąć. Porównanie wyników funduszy emerytalnych i różnych rodzajów funduszy inwestycyjnych stanowi ciekawy przyczynek do dyskusji na temat propozycji zmian funkcjonowania drugiego filaru systemu emerytalnego.
Z danych opublikowanych ostatnio przez Komisję Nadzoru Finansowego wynika, że średnia trzyletnia stopa zwrotu (licząc od 29 września 2006 r. do 30 września 2009 r.), osiągnięta przez czternaście działających w Polsce funduszy emerytalnych, wynosi 7,9 proc. Można by więc powiedzieć, że OFE uchroniły pieniądze swych klientów przed bessą. Bo przecież w tym samym trzyletnim okresie indeks największych spółek warszawskiego parkietu stracił na wartości prawie 25 proc., a WIG ponad 14 proc. Niemal wszystkie fundusze akcyjne przyniosły w tym czasie straty swoim klientom. Niemal, bo jednemu z nich udało się w tych trudnych czasach zarobić 13 proc. Średnia strata 14 najlepszych funduszy akcji polskich wynosi 10 proc.
Jednak podobnie jak nie ma sensu porównywać jabłek z gruszkami, tak nierozsądne zdaje się porównywanie funduszy emerytalnych z akcyjnymi. Pod względem struktury portfela najbardziej zbliżone do funduszy emerytalnych są fundusze stabilnego wzrostu, które w akcje lokują około 30-40 proc. powierzonych im środków. Tu jednak porównanie wypada niezbyt korzystnie dla funduszy emerytalnych. Jedynie cztery najlepsze z nich zdołały osiągnąć w ciągu ostatnich 36 miesięcy stopę zwrotu przekraczającą 9 proc., najlepszy wypracował zysk sięgający 10,4 proc. Najlepszy fundusz inwestycyjny stabilnego wzrostu w tym samym czasie osiągnął 36 proc. stopę zwrotu. Wyższą niż 9 proc. stopę osiągnęło sześć funduszy stabilnego wzrostu. Średnia stopa zwrotu 14 najlepszych funduszy stabilnego wzrostu wyniosła 9,5 proc., czyli była prawie dwukrotnie wyższa niż średnia ważona stopa zwrotu 14 funduszy emerytalnych. W czasie trudnych ostatnich trzech lat bardzo dobrze poradziły sobie fundusze papierów dłużnych. Najlepszy z nich osiągnął stopę zwrotu wynoszącą prawie 40 proc. Średnia dla 14 najlepszych wyniosła 23 proc.
Z tych porównań płyną wnioski dość banalne. W czasie bessy fundusze o wysokim udziale akcji przynoszą straty i choćby zarządzający nimi byli najlepsi, nie są w stanie osiągać zysków. Fundusze o umiarkowanym udziale akcji w portfelu są w stanie w czasie bessy wypracować niewielkie zyski dla swych klientów. W niekorzystnych dla akcji czasach, fundusze papierów dłużnych są w stanie osiągać ponadprzeciętne zyski.
Jaki z tego płynie morał dla funduszy emerytalnych? Coraz częściej mówi się o potrzebie większego zróżnicowania ich strategii w zależności od wieku ich członków. Zasadniczym powodem tej dyskusji jest obawa, że ani pierwszy, ani drugi filar systemu emerytalnego nie zapewni ich klientom świadczeń umożliwiających prowadzenie godnego życia. Rozważa się więc możliwość tworzenia funduszy dających szansę większego zarobku przy zwiększonym ryzyku, czyli zbliżonych do funduszy akcyjnych oraz realizujących strategie bardziej bezpieczne, z mniejszym udziałem akcji w portfelu. Te pierwsze byłyby przeznaczone dla osób młodszych, które zyski z emerytalnych inwestycji będą „konsumowały” za kilkadziesiąt lat, te drugie – dla osób starszych, które na emeryturę przejdą za kila lat i nie mogą pozwolić sobie na wahania wartości portfela wynikające ze zmian sytuacji na giełdowym rynku. Idea jest słuszna, ale sedno problemu zdaje się tkwić gdzie indziej. Warto chyba wykorzystać obserwacje wynikające z doświadczeń funduszy inwestycyjnych. Dla wszystkich jest oczywiste, że w czasie bessy fundusze akcyjne są skazane na straty i nawet genialny zarządzający nie jest w stanie im zapobiec. Równie oczywiste jest, że w czasie zaostrzania polityki pieniężnej, gdy stopy procentowe rosną, fundusze papierów dłużnych, bazujące na obligacjach o stałej stopie oprocentowania, nie są w stanie osiągnąć zysków. Osoby gromadzące środki w funduszach emerytalnych, nawet gdyby ich strategie były tak wyraźnie zróżnicowane, byłyby ciągle w „klinczu”. Nadzieja na wielkie zyski w długim terminie konkurowałaby z asekuracyjną strategią w czasie zbliżania się do wieku emerytalnego. A przecież między okresem, gdy składki przestają napływać na nasze konto i zaczynamy pobierać emeryturę, nasz składkowy kapitał ciągle powinien pracować.
Ryzyko i zysk przewijają się we wszystkich rodzajach inwestycji. Wyważenie ich proporcji jest zawsze sprawą o zasadniczym znaczeniu. W przypadku środków gromadzonych na emeryturę – tym bardziej. Ale nie warto chyba tego aż tak bardzo mitologizować. Jak pokazują historyczne dane z innego rodzaju funduszy, do efektywności ich działania nie są potrzebne ani bardzo ścisłe limity inwestycyjne, ani ustalanie minimalnych stóp zwrotu. Może najlepsza byłaby po prostu zwykła elastyczność, dzięki której możliwe byłoby osiąganie dużych zysków w czasie hossy i minimalizowanie strat, gdy akcje tracą na wartości. Jak widać, fundusze emerytalne w obecnym kształcie tak wielkiej elastyczności nie wykazują, mimo że nikt nie zabrania im mieć zero akcji w portfelu. W przypadku osób, które zbliżają się do wieku emerytalnego, warto też zastanowić się nad wprowadzeniem rozwiązania podobnego do produktów strukturyzowanych. Nietrudno wyobrazić sobie na przykład pięcioletnią „strukturę emerytalną”, gwarantującą wypłatę już zgromadzonego kapitału i dającą szansę na dodatkowy zysk z części bardziej ryzykownej.
Roman Przasnyski
Źródło: Przegląd Finansowy Bankier.pl