Bank centralny Nowej Zelandii wprowadził nowe ograniczenia w finansowaniu nieruchomości przez banki. Nowozelandzkie banki dostaną „ograniczenie prędkości” w postaci maksymalnego odsetka ryzykownych kredytów.
Bank Rezerw Nowej Zelandii (RBNZ) nakazał bankom komercyjnym, aby kredyty opiewające na więcej niż 80% wartości nieruchomości (loan to value – LTV) stanowiły maksymalnie 15% nowych pożyczek.
„Ograniczenia LTV w przypadku nieruchomości mieszkaniowych mogą pomóc w ograniczeniu nadmiernego wzrostu cen domów w okresach , w których wzrost kredytu podnosi popyt na mieszkania powyżej ich podaży” – napisał prezes RBNZ Grant Spencer.
Według Spencera nowe regulacje mają działać jak „ograniczenie prędkości” dla kreytów o wysokim LTV. Chodzi o to, aby odciąć od tanich hipotek osoby bez wkładu własnego, które korzystając z pożyczonych od banku pieniędzy kupowałyby mieszkania poza zasięgiem swoich możliwości finansowych.
Z jednej strony jest to nieco spóźniona odpowiedź na amerykański kryzys subprime, gdy banki w USA rozdawały kredyty hipoteczne komu tylko popadło. W 2008 roku ten segment rynku kredytowego okazał się zapalnikiem bomby, która o mało nie doprowadziła do zapaści globalnego systemu finansowego.
Z drugiej strony, władze Nowej Zelandii usiłują przeciwdziałać skutkom rekordowo niskich stóp procentowych. RBNZ obniżył oprocentowanie kredytów do 2,5%, co stanowi zaproszenie do spekulacyjnej bańki na rynku nieruchomości. Administracyjne obostrzenia w dostępie do kredytu są więc kolejnym (acz nie nowym) sposobem na centralne sterowanie gospodarką przez państwo. Banki centralne równocześnie chcą zjeść ciastko (sztucznie zaniżając stopy procentowe, aby stymulować wzrost akcji kredytowej) i mieć ciastko (czyli trzymać w ryzach inflację CPI i ceny nieruchomości poprzez odpowiednie sterowanie strumieniami bankowego pieniądza).
