Spadkowa korekta nabrała w poniedziałek rozmachu. W Europie Zachodniej indeksy spadały o 4 proc., w USA indeks Dow Jones zakończył dzień 3,5 proc. pod kreską. Warszawska giełda na tym tle nie wyróżniła się zbytnio, a jeśli już – to na plus.
WIG20 skończył wczorajszą sesję spadkiem o 2,4 proc. Pewnie byłoby gorzej, gdyby nie to, że nasi gracze już w piątek cierpieli katusze, gdy w Europie trwały jeszcze beztroskie zakupy akcji. Większe spadki mieliśmy na rynku małych spółek, ale też one znacznie szybciej poprzednio rosły.
Tak czy owak przez światowe rynki przewala się korekta. Nic dziwnego, w końcu od początku marca indeksy w USA odbiły się od dna niemal o 30 proc. Marsz w takim tempie nie mógł się skończyć inaczej, jak dość gwałtownym strząśnięciem. Na rynkach wschodzących to strząśnięcie widać także na rynku walutowym. Złoty wczoraj tracił do głównych walut 7-8 gr. A umacniający się dolar wobec euro świadczył o ucieczce globalnych inwestorów przed ryzykiem.
Czy spadki mogą się rozkręcić? WIG20 znalazł się w okolicach 1650 pkt. Tu znajduje się pierwsza strefa, która mogłaby zatrzymać przecenę. Jeśli pęknie – co niestety jest dość prawdopodobne – to kolejnym punktem zwrotnym może być okolica 1500 pkt. Jeśli mówimy tylko o korekcie dużej fali wzrostów, a nie o definitywnym powrocie do bessy, to WIG20 nie powinien spaść niżej.
Nie ma powodów do paniki. Oczywiście inwestorzy, którzy ostrzyli sobie zęby na świętowanie przebicia przez WIG20 poziomu 2000 pkt. muszę dziś cierpieć katusze. Jednak po siedmiu dobrych tygodniach na parkiecie musiał przyjść jeden gorszy i dopóki mówimy tylko o realizacji solidnych zysków z początku wiosny, nie warto straszyć powrotem niedźwiedzia.
Paweł Grubiak
Doradca inwestycyjny
Superfund TFI
Źródło: Superfund TFI