Pomysł, by do końca 2010 r. sprzedać inwestorom udziały w państwowych firmach za 36,7 mld zł, zostanie zablokowany przez dwie potężne siły: PSL i związkowców z ponad 60 spółek przeznaczonych do prywatyzacji.
Program prywatyzacji już jest gorącym kartoflem. 3 sierpnia po raz drugi zajmie się nim Komitet Stały Rady Ministrów. Program miał stanąć na wtorkowym posiedzeniu Rady Ministrów, ale poszczególne resorty (głównie gospodarki i finansów) kontrolujące konkretne spółki chcą przeanalizować, które firmy nadają się do prywatyzacji.
Ale to był tylko pretekst, by nie zajmować się tym problemem. Tajemnicą poliszynela jest to, że plan Grada spadł z porządku obrad z powodu sprzeciwu ludowców i spodziewanego buntu związkowców.
PSL sprzeciwia się szybkiej wyprzedaży narodowego majątku i forsuje swój pomysł. Chce, by właścicielami spółek stali się sami pracownicy.
– Zdaję sobie sprawę, że nie mają oni pieniędzy, by wykupić spółki, w których pracują. Ale na początek mogą zapłacić 10 proc. wartości, a resztę w ratach, z pieniędzy, jakie uzyskają z dywidendy – przekonuje w rozmowie z „Polską” Eugeniusz Kłopotek, poseł PSL i członek sejmowej Komisji Skarbu Państwa.
Ideę ludowców zgodnie krytykują ekonomiści. – Akcje trafią do ludzi, którzy długo pracują w firmie. To będzie dla nich rodzaj nagrody. Problem w tym, że zapewne od razu sprzedadzą te akcje inwestorom, by dostać duże pieniądze w gotówce. I firma nic na tym nie zyska – uważa Krzysztof Rybiński, partner w Ernst & Young.
Ale zdaniem posła Kłopotka to nie pomysły PSL unicestwią plan Grada, doprowadzi do tego sama PO. Jej liderzy nie mogą dogadać się co do prywatyzacji konkretnych spółek. Dobrym przykładem jest choćby KGHM – Grad chciał sprzedać od 10 do 41 proc. udziałów Skarbu Państwa w spółce, ale wicepremier Grzegorz Schetyna stwierdził, że to niemożliwe, bo przed wyborami obiecywał pozostawienie spółki w rękach państwa.
Zarzutów ludowców wobec prywatyzacji w wersji PO jest więcej. Twierdzą np., że niedopuszczalne jest oddawanie w obce ręce spółek, które mają znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego kraju. A na liście ministra Grada znalazły się m.in. gigantyczna Polska Grupa Energetyczna, spółka Enea czy Grupa Lotos. Są to spółki, na których państwo chce zarobić najwięcej.
– To nietrafiony argument. Rady nadzorcze mogą przecież nie zgodzić się na sprzedaż większościowych udziałów zagranicznym inwestorom – mówi Rafał Antczak, wiceprezes Deloitte.
Argumenty ekonomistów będą trudne do przełknięcia przez związki zawodowe. Już dziś niektóre z nich zapowiadają protesty przeciw prywatyzacji. Według Andrzeja Nalepy, związkowca z PGE, niedopuszczalne jest, by Skarb Państwa stracił kontrolę nad firmą (w tej chwili kontroluje 100 proc. spółki).
– Nie zgadzamy się, by przejęła nas zagraniczna spółka. W Europie tego w typu firmach większościowe udziały ma państwo – mówi Nalepa i popiera pomysły PSL, by część akcji trafiła do pracowników. Wartość PGE szacuje się w tej chwili na ok. 45 mld zł. Sprzedaż połowy udziałów mogłaby przynieść do budżetu państwa ponad 20 mld zł. Dla państwa PGE jest więc wyjątkowo cennym kąskiem.
Weto wobec prywatyzacji zgłosili też związkowcy z KGHM. Obawiają się, że po sprzedaży udziałów w spółce stracą rozbuchane przywileje – deputaty węglowe oraz prawo do trzynastej i czternastej pensji.
Wyjątkiem są związkowcy z Grupy Lotos. – Sprzedaży udziałów baliśmy się na początku tej dekady. Wówczas groziło nam przejęcie ze strony największego krajowego konkurenta – mówi Grzegorz Szade, członek rady pracowniczej spółki. – Od tamtej pory unowocześniliśmy technologię. Dziś nie widzimy żadnych zagrożeń ze strony nowych udziałowców. Nikomu nie opłacałoby się unieruchamiać produkcji – dodaje Szade.
Według ekonomistów dla powodzenia planu Grada najważniejsza będzie i tak zgoda polityczna. A tej jak nie było, tak nie ma.
Tomasz Ł. Rożek, Henryk Sadowski