Kryzysy kształcą
Działo się tak, gdyż:
– po kryzysie azjatyckim, rosyjskim i w Ameryce Łacińskiej z przełomu wieków z inicjatywy Instytutu Finansów Międzynarodowych podjęto szerokie dyskusje, które doprowadziły do przyjęcia Zasad Stabilności Przepływów Kapitału i Uczciwej Restrukturyzacji Zadłużenia krajów z emerging markets;
– kryzys spowodowany działalnością funduszu LTCM zmusił instytucje finansowe o światowym zasięgu do działania. Grupa, pod kierunkiem G. Corrigana, w 1999 r. zaprezentowała katalog najlepszych praktyk dla banków posiadających w swych strukturach fundusze hedgingowe. W 2005 r. ta sama grupa przedstawiła drugi raport z dalszymi zaleceniami dla tych funduszy dotyczącymi standardów dokumentowania operacji oraz upubliczniania wyników;
– w 2002 r. 70 czołowych instytucji finansowych utworzyło CLS Bank, który oferuje natychmiastowe rozrachunki dewizowe, by w ten sposób zminimalizować tzw. Herstatt-Risk, a więc ryzyko powstające na skutek przymusowej likwidacji banku wielonarodowego;
– jesienią 2005 r. z inicjatywy amerykańskiej Fed odbyło się spotkanie największych graczy na rynku derywatów kredytowych, aby usunąć zaległości w ich rozliczeniu. Uzgodniono stosowny plan działań oraz metody zapobiegania odnawianiu się takich zaległości;
– wreszcie w październiku ub.r. powstała grupa robocza, pod kierunkiem A. Largego, która znów zajęła się funduszami hedgingowymi, tym razem jednak z zamiarem wypracowania standardów ich samoregulacji.
Najnowszy kryzys amerykański spowodował, iż tamtejsze banki – niezależnie od powołania nowej grupy roboczej przez Instytut Finansów Międzynarodowych i starań Forum Stabilności Finansowej – zaczęły angażować się indywidualnie i zbiorowo w jego rozwiązywanie. Na pierwszy ogień poszła kwestia przejrzystości ich działania oraz podział ryzyka. Jest to zrozumiałe, jeśli uwzględnimy, że największym problemem w obecnym kryzysie stał się niedobór płynności w systemie bankowym potęgowany wzajemną nieufnością, której źródłem jest niedostateczna przejrzystość bilansów i pozycji finansowej potencjalnych kredytobiorców. Postuluje się zatem jak najszybsze ujawnienie strat w operacjach pozabilansowych w spółkach SIV i/lub zobowiązań warunkowych skutkujących m.in. koniecznością uruchomienia linii kredytowych.
Z powyższego jasno wynika, że w przezwyciężaniu dotychczasowych kryzysów finansowych coraz lepiej współpracowały władze publiczne z sektorem prywatnym. Szkoda, że trochę gorzej wyglądało to w zakresie prewencji. Współdziałanie państwa i rynku jest zrozumiałe, gdyż obydwie strony powinny być żywotnie zainteresowane stabilnością finansową. Tylko wtedy przecież rozwój społeczno-ekonomiczny może być kontynuowany, a instytucje finansowe mogą osiągać zadowalającą rentowność. Poza tym same normy regulacyjne i nadzorcze narzucone przez władze publiczne nie są wystarczające dla zapewnienia stabilności finansowej. Potrzebna jest dyscyplina rynkowa i samoregulacja instytucji finansowych oraz ich samoodpowiedzialność za podjęte decyzje. Niezbędne są więc różne wewnętrzne rozwiązania i mechanizmy regulacji oraz samodyscypliny. Bazylea II pokazuje, że współdziałanie sektora prywatnego i publicznego jest możliwe oraz konieczne. Z drugiej jednak strony może być to niewystarczające w okresie kryzysu. Wtedy prymat przejmują oficjalni regulatorzy i nadzorcy, co widać doskonale po ostatnich zapowiedziach Bazylejskiej Komisji Nadzoru Bankowego, iż zamierza do końca br. zaostrzyć wymogi kapitałowe w zakresie pokrywania ryzyka kredytowego.
Problem ryzyka
Jest to obecnie już kwestia strukturalna. Banki po prostu muszą być bardziej otwarte i ponieść określone koszty związane z wewnętrzną przejrzystością. Klienci i inwestorzy muszą otrzymać informacje odnośnie źródeł i charakteru ryzyka w oferowanych im produktach. Wiąże się z tym zagadnienie podziału ryzyka w całym systemie finansowym. Ogólnie podział np. ryzyka kredytowego jest zjawiskiem pozytywnym, ale kryzys subprimes pokazuje, że zawarte jest w nim źródło kolejnej niepewności, tzn. możliwość pojawienia się ryzyka w miejscach zupełnie nieoczekiwanych.
Przejrzystość operacji banków ma również wyraźne odniesienie do metodologii wyceny aktywów i ryzyka. Wyzwaniem stojącym przed wszystkimi uczestnikami rynków finansowych jest wypracowanie wzorców precyzyjnego wyceniania złożonych produktów, szczególnie takich, które nie mają jeszcze cen rynkowych. Postęp inżynierii finansowej w zasadach wyceny i kształtowania cen ułatwić powinny wewnątrzbankowe modele ryzyka, a to powinno zmniejszyć zależność banków od zewnętrznych ratingów. Działaniem komplementarnym wobec tego powinno być dopracowanie się banków, najlepiej własnymi siłami, benchmarkerów. W szerszym planie chodzi zaś o przestrzeganie przez wszystkie banki fundamentalnej zasady ze sfery zarządzania ryzykiem, iż nie powinny one podejmować żadnych operacji bilansowych i pozabilansowych, które przekraczają ich zasoby kapitałowe. Można by to uzupełnić o wymóg niewchodzenia w operacje, których ryzyka nie rozumieją i nie potrafią nad nim zapanować.
Wszystkie powyżej scharakteryzowane zależności powinny obligować banki do stałego testowania posiadanych modeli ryzyka pod względem ich poprawności metodycznej oraz adekwatnego odzwierciedlania zmieniających się warunków prowadzenia biznesu. Wtedy to alokacja ryzyka w banku może być dopiero zgodna z jego kosztem, a poprawa ratingu jednego członka konglomeratu finansowego przynosi pozytywne efekty dla wyceny aktywów pozostałych członków. W ten sposób maleć mogą wahania przychodów i dochodów banku oraz łatwiej można angażować się w nowe działalności, pamiętając cały czas o ostrożności przy operacjach nieproporcjonalnie ryzykownych. Rozwaga potrzebna jest także przy korzystaniu z ratingów zewnętrznych, które są tylko fragmentem analizy ryzyka, a nie jej substytutem.
Kryzys subprimes bardzo mocno wyeksponował problem zarządzania płynnością banków. Wielu bankowców zapomniało przecież, że bez płynności nie jest możliwe dynamiczne zarządzanie ryzykiem. Z drugiej strony adekwatne określenie poziomu ryzyka uczestników rynków finansowych jest niezbędnym warunkiem, by popyt i podaż na nich odzwierciedlały cenę kapitału, a więc i jego rzadkość. Trzeba zatem doskonalić bankowe modele zarządzania płynnością, szerzej uwzględniając w nich różnego typu stress-testy, i spodziewać się dalszego zaostrzenia Bazylei II w tym zakresie. Znów jednak banki powinny koncentrować się na odrabianiu zadanych prac domowych, tzn. poprawić w pierwszym rzędzie modele własne.
Rzeczą wartą podkreślenia jest to, że J. Ackermann stwierdza kilkakrotnie, iż bez aktywnej roli nadzorców i banków centralnych współczesne rynki finansowe nie będą sprawnie funkcjonować. Słowa te padają, pomimo że nadzorcy i banki także w jakimś sensie przyczynili się do obecnych zaburzeń, szczególnie gdy chodzi o koordynację działań transgranicznych. Nie zmienia to jednak w niczym konkluzji generalnej, iż tylko ścisła współpraca władz publicznych i prywatnego sektora finansowego jest w stanie poradzić sobie z kruchością finansową. Bez takiej kooperacji żywiołowy rozwój finansowy w warunkach globalizacji jeszcze bardziej może zagrażać stabilności finansowej i długotrwałemu oraz zrównoważonemu wzrostowi gospodarczemu.
Niedosyt
Szkoda, że dr Ackermann nie ustosunkował się jeszcze do kilku innych kwestii. Przykładowo, można tu wymienić następujące:
1. Co z ryzykiem moralnym spowodowanym przez zasilenie kredytami z banków centralnych zagrożonych banków komercyjnych? Zderzają się tu dwa stanowiska. Jedni uważają, że to zachęca do dalszego podejmowania ryzykownych zachowań. Inni z kolei utrzymują, że banki centralne nie mogły postąpić inaczej, gdyż rysowało się realne zagrożenie pojawienia się efektu domina. Stabilność systemu bankowego bez wątpienia jest globalnym dobrem publicznym, ale nie można też bagatelizować faktu podejmowania nadmiernego ryzyka przez bankowców i finansistów, za które w ostateczności mieliby zapłacić podatnicy i usługobiorcy. Ktoś w końcu musi uświadomić właścicielom i zarządom instytucji finansowych, że koszty ich błędów muszą w pierwszym rzędzie pokrywać oni właśnie. Przykład banku Northern Rock pokazuje, że również politycy powinni odrobić swoją pracę domową (Bank Anglii w pewnym momencie rozważał nawet jego upadłość, ale nie zgodziło się na to brytyjskie ministerstwo finansów i premier G. Brown osobiście). Ostatnio pojawiły się sygnały, że Komisja Europejska pilnie przygląda się brytyjskiej akcji ratunkowej i może zakwestionować zasadność udzielonej pomocy publicznej.
2. Funkcjonują już kanały zakażenia kryzysem również sfery realnej. Wbrew temu co sugeruje Ackermann, kryzys subprimes „rozleje się” na jeszcze inne regiony świata, przynajmniej pośrednio. Współczesna gospodarka to przecież złożony system naczyń połączonych, a źródłem dodatkowych problemów są powszechnie rosnąca inflacja, napięcia na rynku ropy i coraz bardziej widoczne problemy z bardzo szybko drożejącą żywnością. W tych warunkach utrzymywanie, iż Europa i Azja zdołają zrealizować scenariusz „decouplingu” od zawirowań w USA jest mocno niepewne. Już aktualne prognozy MFW, BŚ i OECD oraz Komisji Europejskiej sugerują spowolnienie praktycznie we wszystkich regionach świata. Nie ominie ono także EŚW i naszego kraju. Sprawą otwartą jest natomiast skala spowolnienia, moment jego pojawienia się oraz czas trwania.
3. Przedmiotem kontrowersji jest skorzystanie przez zagrożone banki z pomocy państwowych funduszy (SWF). Wielu Amerykanów i Europejczyków dostrzega w nich niemalże samo tylko zło. W istocie jednak, przynajmniej w ujęciu teoretycznym, w funduszach tych wyodrębnia się instytucje dobre, a więc mające tworzyć zabezpieczenia dla finansowania przyszłych potrzeb starzejących się społeczeństw lub swoistych „zaskórniaków”, gdy w krajach naftowych czy Rosji maleć będą dochody ze sprzedaży ropy i innych surowców. Trzeba przypomnieć bogatym krajom Zachodu, że podział na mających kapitał i go potrzebujących jest odwieczny. Problemem staje się, że obecnie kraje zamieniają się rolami. Wreszcie, Amerykanie powinni sobie uświadomić, że w zasadzie nie mieli alternatywy: albo SWF, albo nowe podatki, bo oszczędności przecież nie mają, a na powiększenie deficytu budżetowego nie powinni sobie już pozwalać. Warto jeszcze dodać, że łączne kapitały własne amerykańskich banków szacowane są na 1,2 bln, a ich straty od 0,4 do 1 bln dolarów. Sam Ackermann także będzie musiał poradzić sobie z zainteresowaniem kapitału rosyjskiego Deutsche Bankiem.
4. Współczesna ekonomia znajduje się w fazie przełomu i wykształcania się nowego paradygmatu. Główny jej nurt coraz poważniej musi się zmierzyć z ekonomią behawioralną i „ekonomią złożoności”. Ta pierwsza próbuje zintegrować ekonomię z psychologią, usiłując opisywać rynki z punktu widzenia autentycznych zachowań ludzi na nich operujących. Ludzie ci to nie klasyczni homo oeconomicus, lecz także istoty nieobiektywne, impulsywne, nieracjonalne, kierujące się intuicją, decydujące niekiedy w sposób wręcz sprzeczny z ich interesami. W ślad za tym trzeba się liczyć na rynkach z niejednoznacznością, niepewnością i różnorodnością. Z kolei „ekonomia złożoności” to eklektyczna i transdyscyplinarna synteza różnorodnych kierunków i szkół (teorii gier, ekonomi środowiskowej, psychologicznej i eksperymentalnej oraz nowych technik modelowania i symulacji ekonometrycznej). Ekonomiści ją praktykujący i rozwijający inaczej interpretują i objaśniają np. mechanizm funkcjonowania gospodarki i jej wahania cykliczne, niż czyni to ekonomia neoklasyczna. Tej ostatniej bez wątpienia hołduje „Kaiser Josef”.
Jest też delikatny problem, czy Ackermann w ogóle jest szczery. Wątpliwości takie nasuwają się, gdy przeanalizujemy chociażby poglądy Ulricha Becka, jednego z najwybitniejszych współczesnych niemieckich socjologów oraz jego fundamentalną książkę „Społeczeństwo ryzyka”. Według Becka szczery Ackermann musiałby się przyznać, że aktualny kryzys wprost wynika z praktycznie nieusuwalnych ułomności rynków finansowych, pogoni za maksymalizacją krótkookresowych zysków, ich prywatyzacji, a z drugiej strony prób uspołecznienia strat, lekceważenia ryzyka, demokracji i społeczeństwa. To bardzo surowa ocena współczesnych rynków finansowych i fundamentalizmu rynkowego, ale coś jest na rzeczy, jeśli na spokojnie popatrzymy, jak wielkie banki globalne wręcz błagały rządy i banki centralne o pomoc. Prośby zostały wprawdzie wysłuchane, ale Beck jasno dowodzi, że jest granica ustępstw: stabilność struktur społecznych i politycznych. Kryzysy finansowe najboleśniej bowiem dotykają klasę średnią, a więc opokę zachodnich demokracji, wśród której coraz bardziej wzbiera wściekłość i frustracja, tym bardziej, że na skutek kryzysu wcale nie spadły dochody czołowych bankierów i finansistów. Do grupy tej zalicza się także Ackermanna. I nic tu nie ma do rzeczy populizm ani przysłowiowy „pies ogrodnika”. W tym kontekście Beck formułuje wniosek generalny: skoro rynki finansowe są dla siebie największym zagrożeniem i państwa muszą okresowo w nie ingerować, to logicznie z tego wynika, że dojrzeliśmy do wprowadzenia ponadnarodowych regulacji systemowych, a nie akcji ratunkowych ad hoc. Tu pojawia się jednak kolejny problem, kto ma to zrobić? Przecież nie Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który sam przeżywa kryzys i często jest lekceważony przez możnych tego świata.
Autor jest pracownikiem naukowym Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Warszawie
